"Telewizja wyborców"
51. pos. Senatu RP w dniu 20 czerwca 1991 roku
Mam przed sobą przedziwną umowę pomiędzy Komitetem do Spraw Radia i Telewizji, reprezentowanym przez prezesa Mariana Marzyńskiego, a Polsko-Amerykańską Fundacją Telewizyjną - oznajmił na forum Izby Senator Romaszewski. Nie zdołałem ustalić, czy ta umowa została podpisana. Sprawy, których dotyczy, przechodzą wszelkie oczekiwania. Okazuje się, że Polsko-Amerykańska Fundacja Telewizyjna zamierza kształcić nam personel dziennikarski, realizatorski, montażystów, operatorów telewizyjnych itd., korzystając, jak twierdzi, z funduszy m.in. USIA, czyli Agencji Informacyjnej Stanów Zjednoczonych oraz Międzynarodowego Funduszu Mediów.
Wszystko wyglądałoby bardzo pozytywnie, gdyby nie to, że szkolenie będzie trwało 8 tygodni, zakończy się w tydzień po wyborach parlamentarnych i że w związku z tym szkoleniem Fundacja zorganizuje nam, jak się okazuje, "Telewizję Wyborców". W związku z tym nasze Radio i Telewizja przekażą do wyłącznej dyspozycji Fundacji przez 15 dni w okresie wyborczym 3-4 godziny na blok programowy. Przekażą na zasadach zaskakujących, ponieważ uzyskany czas antenowy, włącznie z prawem do wynajmu go na reklamy, pozostanie pod wyłączną kontrolą programową Fundacji, przy czym wszelkie dochody z wynajmu czasu antenowego wpływać będą do Fundacji i służyć jej statutowym celom.
Co za to dobrodziejstwo otrzymamy? Zgodnie z zapewnieniami p. Marzyńskiego, wkład Fundacji jest wstępnie oszacowany.
Agencja Informacyjna Stanów Zjednoczonych ma ściągnąć do Polski instruktorów - kosztem 145 tys. dolarów. Czy o tym wie, to zupełnie inna sprawa. Jest lista. Rzeczywiście, z pełnym uznaniem należy odnieść się do dziennikarzy, którzy są tam wymienieni, ale którzy nie wiadomo, czy przyjadą.
180 tys. dolarów to pieniądze z Międzynarodowego Funduszu Mediów. Fundacja proponuje za tę kwotę pół profesjonalny, albo trochę mniej niż pół profesjonalny sprzęt do realizacji programów, to jest: 13 kamer i 5 zestawów montażowych. Jest to sprzęt trochę lepszy niż, powiedzmy, dla kółka zainteresowań w Pałacu Kultury i Nauki.
To dostajemy. Jeśli chodzi o to, co wkładamy, to Radiokomitet udostępni Fundacji przez 15 dni i po wyborach przez 3-4 godziny dziennie wszelkie środki techniczne i personel niezbędny do produkcji i emisji ze studia bloku programowego pod nazwą "Telewizja Wyborców". Będzie to obejmowało również nieodpłatnie udostępnione środki techniczne: kompletnie wyposażony wóz transmisyjny Sony, pełne oświetlenie sali widowiskowej i sceny - niezbędne do produkcji programu, międzymiastowe łącza telewizyjne umożliwiające dwustronne połączenie na żywo, radiowe linie telefoniczne z ośrodkami telewizyjnymi na 60 dni - wyłączone z użycia, komputerowe urządzenia do animacji grafiki telewizyjnej, teleprompter zamontowany na kamerze telewizyjnej i wielosystemowy projektor telewizyjny. Oszacowanie tego wkładu jest bardzo trudne, bo sala stoi, inne rzeczy istnieją, ale jest to kwota rzędu 2-3 miliardów złotych.
Tyle ten interes nas kosztuje, przy czym rezygnujemy zupełnie z oddziaływania na program. Dodatkowo tracimy wpływy z reklam, które szacuje się na 4-8 miliardów, czyli 400-800 tys. dolarów, no i na dodatek tracimy rynek reklamowy, bo wpuszczamy do naszego programu kogoś, kto może przyjmować reklamy. Tworzymy sobie konkurenta wewnątrz własnego programu. Czyli - piłujemy gałąź, na której siedzimy. To są nasze straty.
W ten sposób w telewizji publicznej, poza jakąkolwiek kontrolą, zaistnieje program "Telewizja Wyborców". Co w nim będzie pokazywane? Tego nie wiemy i nie jesteśmy w stanie wiedzieć.
Umowa jest niekorzystna nie tylko dla interesów Radia i Telewizji. Jest również śmieszna, bo np. w art. 1 jest powiedziane, że podpisując ją, Radiokomitet uzyskał zapewnienie władz rządowych, że jego zobowiązania wynikające z umowy utrzymają się niezależnie od przyszłego stanu prawnego telewizji polskiej. Mamy więc tej sprawę z głowy i możemy jej nie rozważać, ponieważ to już zostało przez prezesa zapewnione.
Nie wiem, czy umowa jest podpisana, czy nie - kontynuował Senator Romaszewski, natomiast szkolenie już trwa. Materiały Fundacji są rozsyłane w kopertach ambasady amerykańskiej. Korespondencja jest prowadzona na papierze firmowym ambasady. Nie wiadomo, czy to się odbywa za jej wiedzą i zgodą, czy bez zgody i wiedzy, bo materiały są dosyć szokujące. Jedno jest pewne: sama inicjatywa szkolenia i tworzenia programu wyborczego była promowana przez pana ambasadora Simonsa i przez pana Terleckiego z panem Marzyńskim, który jest przedstawicielem Polsko-Amerykańskiej Fundacji Telewizyjnej.
Szkolenie wygląda tak, że młodzi ludzie, których jest około 100, dostają kamery. Dostają też scenariusze i realizują je. Ale nie realizują filmów, tylko metraż według tych scenariuszy. Ich zadaniem jest nakręcenie dwukrotnie większego metrażu, który potem przekazują i tracą z nim kontakt. Nie mają do niego żadnego dostępu. Nie mają żadnych praw autorskich. To gdzieś idzie, może być sprzedane do tej lub innej telewizji, może być pocięte, bądź nie puszczone w ogóle.
Scenariusze są szokujące. Oto jeden z nich, który został nadesłany do realizacji. Jest to scenariusz czwarty, dotyczący Kościoła katolickiego w Polsce. Nazywa się ten scenariusz "W establishmencie". Parafia X. Godzina 13. Otwarcie katolickiej wypożyczalni kaset video. Zajeżdża srebrny mercedes, wysiada proboszcz, zakonnice wydają paczki lub posiłki dla najuboższych. Godzina 16. Zebranie rady parafialnej. Debata nad powołaniem trójek rodzicielskich, które mają wykupywać prezerwatywy z miejscowych kiosków (lub inne tego typu akcje). Godzina 17. Zajeżdża samochód przewodniczącego NSZZ "Solidarność", Komitetu Obywatelskiego, naczelnika lub wojewody - brydż. Wkrótce nowe nominacje na kluczowe stanowiska w mieście.
Tak wygląda jeden ze scenariuszy. Autorzy zdają sobie sprawę, że jest przerysowany. Będzie podlegał montażom, korektom, coś z tego będzie. Tylko nie wiemy, co z tego będzie i jak będzie realizowane. Materiał będzie sprzedawany. Gdzie zostanie sprzedany jako przerysowany, a gdzie przekazany jako obiektywna relacja z Polski, tego nie wiemy.
Jakie są wnioski? Senator Romaszewski uważa, że po pierwsze, prezes Radiokomitetu powinien się ustosunkować do przedstawionego materiału. Po drugie, Ambasador Stanów Zxjednoczonych w Polsce winna odnieść się, w jakiej mierze popiera te działania. Po trzecie, problemy środków masowego przekazu wymagają zasadniczego przedyskutowania. Tym bardziej, że jeżeli chodzi np. o drugi program telewizyjny, może on zostać sprywatyzowany zanim wejdzie w życie jakakolwiek ustawa i instytucja telewizji publicznej przestanie istnieć, a dobrze byłoby, żeby parlament też miał coś w tej sprawie do powiedzenia.