Warszawscy radni Platformy Obywatelskiej przesądzili ostatnio o prywatyzacji SPEC-u. Zgodnie z prawem Ratusz nie musiał jednak przeprowadzać referendum, ponieważ część zebranych podpisów pod wnioskiem o referendum uznano za nieważne. Czy można więc tę sprawę uznać za zamkniętą?
Sprawa z całą pewnością nie jest zamknięta. Będziemy w tej sprawie składać skargę do sądu administracyjnego. W tej sprawie zorganizujemy też konferencję prasową. Tym bardziej, że ostatni wyrok Sądu Najwyższego dotyczący jednego z komitetów wyborczych podważa uprawnienia okręgowej komisji wyborczej do kwestionowania podpisów czy omyłek pisarskich w danych osobowych. Badamy cały czas zagadnienia prawne z tym związane, ale mogę zapewnić, że zrobimy wszystko co w naszej mocy, żeby jednak do tej prywatyzacji nie doszło i w tym duchu złożymy stosowną skargę do sądu.
Zaskarżycie więc odrzucenie części podpisów pod wnioskiem o referendum i jeśli się uda - co dalej?
Jeśli nasze racje zostaną uznane nastąpi uchylenie uchwały Rady Warszawy przesądzającej o prywatyzacji SPEC-u. Według mnie naruszono prawa obywatelskie osób, których podpisy pod wnioskiem o referendum odrzucono. Te osoby mają prawo wystąpić przeciwko miastu z artykułu 23 i 24 kodeksu cywilnego o naruszenie dóbr osobistych. Jeżeli można kogoś oskarżyć w tym trybie za pomówienie, to wydaje mi się, że w przypadku podejrzenia pozbawienia kogoś praw obywatelskich można to uczynić tym bardziej.
Pytając "co dalej?" miałem również na myśli realny scenariusz przeciągającej się sprawy w sądzie i sprawnie przeprowadzonej w tym czasie prywatyzacji.
Jeśli tak się stanie, to prywatyzacja ta odbędzie się z naruszeniem prawa. Tutaj zresztą jest więcej nieprawidłowości. Już dwa lata temu należało założyć tzw. kartę prywatyzacyjną, która powinna być na bieżąco aktualizowana, a w niej winny być odnotowywane poszczególne etapy prywatyzacji. Karta powstała dopiero w marcu tego roku. Zresztą cały proces prywatyzacyjny SPEC-u owiany jest dziwną tajemnicą. W tej sprawie mamy dziesiątki wątpliwości prawnych, które na pewno będziemy podnosić. Największym skandalem jest lekceważenie opinii publicznej i pozbawianie praw obywatelskich. Bo czym innym jest arbitralne zakwestionowanie przez pracowników Ratusza podpisów 40 tys. osób.
Nie boi się Pan, że Warszawiacy są przekonywani, iż pod rządami PO dokonano w mieście szeregu inwestycji i prace te należy kontynuować przez tych samych wykonawców? Rozkopane drogi i rozbudowa metra to według Platformy wyznaczniki sukcesu w stolicy. Innymi słowy "Polska w budowie".
Wsród opozycji chodzi takie powiedzenie: "Polska w budowie - oświata w ruinie". Pytanie brzmi: kiedy cierpliwość mieszkańców Warszawy się wyczerpie? Oczywiście budować trzeba. Z całą pewnością trzeba ruszyć z inwestycjami drogowymi w rejonie z którego kandyduję, na Pradze. Należy jednak zweryfikować harmonogram działań i zlikwidować chaos organizacyjny, za który odpowiadają urzędnicy pani Gronkiewicz-Waltz. Przecież z mieszkańcami nikt się dzisiaj nie liczy. Urzędnicy mają w nosie problemy warszawiaków. Za chwilę będzie oddany wiadukt na ul. Andersa. Za 80 milionów złotych wydzielono pas ruchu, kosztem trzeciego pasa dla samochodów, po którym będzie jeździł jeden jedyny tramwaj o numerze 15. To absurd, a przecież planowanie tej budowy trwało nie kilka dni, lecz około dwóch lat. Tak w Warszawie planowane są inwestycje i to najlepiej wyraża stosunek zarządu miasta do obywateli.
Poparł Pan niedawno projekt uchwały warszawskich radnych PiS, czyli tzw. "Kartę Warszawskiej Rodziny 3+". Może Pan powiedzieć coś więcej o tym pomyśle?
Jest to bardzo prosty pomysł. Chcemy, aby uprawnienia wynikające z wielodzietności były w stolicy zgodne z ustawą, która rodzinami wielodzietnymi nazywa rodziny, które posiadają troje lub więcej dzieci. W Warszawie jednak stwierdzono, że za takie rodziny uważa się tylko te, które mają przynajmniej czwórkę potomstwa. Jest to zapewne spora oszczędność, ale nie można jej robić kosztem tych, którzy na tym tracą. Przecież w rodzinach wielodzietnych 30 procent dzieci żyje poniżej poziomu skrajnego ubóstwa. Poniżej poziomu tzw. relatywnego ubóstwa, gdzie dochód na rodzinę wynosi połowę mediany tego co w reszcie społeczeństwa, mamy 70 procent dzieci. A więc jest to rzesza dzieciaków realnie zagrożonych ubóstwem. Nasz projekt nie jest bardzo kosztowny dla miasta. To projekt minimum. Obejmuje 20-procentowe zniżki na wejście do wszystkich miejskich instytucji kulturalnych; 20 procent zniżki do obiektów sportowych; bezpłatne przejazdy komunikacją miejską dla dzieci z rodzin wielodzietnych. Postulujemy także dogadanie się z dużymi firmami, typu multipleksy, prywatne ośrodki sportowe, że za cenę promocji, choćby na internetowych stronach miasta, podmioty te dadzą dzieciom z rodzin wielodzietnych podobne, 20- procentowe zniżki. Do takich uprawnień legitymowałaby "Karta warszawskiej Rodziny 3+". To prosty pomysł, możliwy do wprowadzenia i bardzo potrzebny.
Z jednej strony pod rządami PO podwyższane są czynsze, rosną w Warszawie ceny biletów, ale przecież za czasów rządów PiS one nie taniały... Zapytam wprost, czy narzekanie na włodarzy stolicy i całą ekipę prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz nie trąci więc lekką propagandą?
Zasadnicza różnica polega na tym, że wtedy ceny były zamrożone, a teraz następuje ciągłe ich podnoszenie. Przecież za rządów PiS przeznaczano duże środki na różnego rodzaju wsparcie dla obywateli stolicy. Tymczasem od 2006 roku nie zwaloryzowano progu dochodowego uprawniającego do pomocy socjalnej. Minęło 5 lat i nikt się tym nie zajął. W tej chwili ustawowa granica pomocy socjalnej wynosi 466 złotych na osobę w rodzinie. Jeżeliby ją waloryzować inflacyjnie to powinna wynosić już około 550 złotych. Przy tak niskich środkach na utrzymanie, to już kolosalna różnica. Rząd PO zapomniał o zwykłych ludziach, dla których te 100 złotych to znaczna suma pieniędzy na podstawowe potrzeby i produkty. W Senacie przyjmowana jest właśnie ustawa, uchwalona już przez koalicję rządzącą w Sejmie, żeby karać staruszki sprzedające kwiaty i warzywa na ulicach; żeby je nękać grzywnami za sprzedaż w miejscach do tego nie przeznaczonych. Tymczasem w Warszawie, np. w Śródmieściu, miejsc do drobnego handlu po prostu nie ma. Politycy PO zdecydują za to, że drobny handel jest nielegalny, nałożą karę a towar skonfiskują. W Polsce Tuska zapanował zupełny brak wrażliwości na problemy ludzkie.
Sprawuje Pan nieprzerwanie mandat od 1989 r. i jest Pan osobą rozpoznawalna i cenioną, jednak Pana kandydat, założyciel Socjaldemokracji Polskiej, Marek Borowski, popierany jest zarówno przez SLD jak i PO. To chyba najtrudniejszy Pana przeciwnik w historii senackich wyborów powszechnych?
Dotąd wybory do Senatu były wyborami wielomandatowymi. Przez te wszystkie lata rywalizowałem z bardzo różnymi kontrkandydatami. Od tego roku wprowadzono wybory jednomandatowe. Na mnie można zagłosować na Targówku, Pradze Północ, Pradze Południe, w Rembertowie i w Wesołej. Każdy pracuje na swój elektorat. Moim głównym przeciwnikiem jest Marek Borowski, ale nie obawiam się go. W czasach, kiedy walczyłem o niepodległą Polskę i siedziałem z tego powodu w więzieniu, pan Borowski był aktywnym działaczem PZPR. Myślę, że wyborcy to wiedzą. Natomiast z Pragą jestem związany od czasów, kiedy pod koniec wojny wróciliśmy tu do domu wuja, budynku, który cudem ocalał. Na Pradze poznałem moją żonę. W czasach szkolnych wsławiłem się akcją rozwiązania lokalnego ZMP, a żona zakładała u siebie w szkole na Pradze drużynę harcerską. Komuniści nie lubili nas od czasów wczesnej młodości. Zresztą z wzajemnością, co pozostało mojej rodzinie do dzisiaj. Znam od podszewki ten okręg wyborczy i jego rozliczne bolączki. Tutaj angażuję się jako senator. Nie obawiam się więc konkurencji pana Marka Borowskiego.