Związek zawodowy był jedyną drogą walki o wolność
Z wicemarszałkiem Senatu Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Piotr KucharskiWywiad opublikowany w portalu money.pl 14 sierpnia 2010 roku
Piotr Kucharski: Niedługo mija 30 lat od chwili powstania niezależnych związków zawodowych w Polsce. Jak pan wspomina sierpień 1980 roku, okres słynnych strajków?
Zbigniew Romaszewski: Z mojej perspektywy opozycja wyglądała i funkcjonowała jako federacja niezależnych inicjatyw, których wspólnym celem było poszukiwanie demokracji i wolności.Mieliśmy Towarzystwo Kursów Naukowych, Latający Uniwersytet, organizowały się środowiska chłopskie, funkcjonowały wydawnictwa opozycyjne. Jedną z takich powstających inicjatyw były właśnie wolne związki zawodowe, które skupiły się w dwóch rejonach kraju – na wybrzeżu i na Śląsku. Choć niestety trzeba przyznać, że ruch na Śląsku okazał się niewypałem i szybko zgasł. Za to ten na wybrzeżu przetrwał. Wtedy chodziło nam o poszukiwanie ideałów praworządności i solidarności.Oczywiście nie spodziewaliśmy się, że nasza działalność przyjmie kształt związku zawodowego. Ale okazało się, że była to jedyna prawnie dopuszczalna organizacja.
P.K.: Władza oczywiście próbowała zablokować te działania.
Z.R.: Problemów, które robiła nam władza było bardzo dużo, ale wiadomo było, że tak naprawdę nie mają podstaw, żeby spełnić swoje groźby i zablokować powstanie wolnych związków zawodowych. Ponieważ konwencja z 1976 roku, którą rząd podpisał, dawała nam możliwość takiego działania.
P.K.: A co z siłowymi rozwiązaniami?
Z.R.: O ile w 1970 roku problem strajkujących rzeczywiście rozwiązywano siłą, to jednak tym razem z tego nie skorzystano. Władze zdecydowały się podjąć negocjacje i rozmawiać ze strajkującymi.
P.K.: Gdzie Pan był gdy rozpoczął się strajk w Stoczni Gdańskiej?
Z.R.: Siedziałem w więzieniu razem z kilkudziesięcioma innymi opozycjonistami. Zostałem zatrzymany 14 sierpnia na 48 godzin. Jednak milicja dwa razy przedłużała zatrzymanie, w efekcie w areszcie spędziłem 6 dni.Gdy mnie wypuszczono spotkałem się z Olszewskim i Chrzanowskim i wspólnie doszliśmy do wniosku, że konwencja z 1976 r. daje nam prawo do założenia niezależnych związków zawodowych. Olszewski z Chrzanowskim usiedli i napisali statut dla związków. Następnego dnia udali się do Gdańska, żeby przedstawić swój projekt strajkującym. Ja miałem jechać do Szczecina, gdzie miałem znajomych jeszcze z KOR. Niestety nie udało mi się wyjechać. Rano w dniu wyjazdu zapukała do moich drzwi bezpieka i zostałem aresztowany.
P.K.: Związki zawodowe w latach 80. były silne. Solidarność odegrała ogromną rolę w zmianach systemowych. Co z tych ideałów zostało dzisiaj?
Z.R.: Solidarność jako związek była dla ogromnej większości pretekstem do walki o swobody demokratyczne. Tutaj nam zawsze chodziło o demokrację i wolność. Związki zawodowe były jedyną ideą, która umożliwiała legalne działania zmierzające do realizacji demokratycznych i liberalnych założeń.Dzisiaj natomiast mamy do czynienia z kryzysem związków zawodowych i to nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. To jest bardzo trudna sytuacja. Związki przez lata utrwalały swoją pozycję w państwie, jednak wraz z globalizacją ich pozycja stanęła pod znakiem zapytania. Teraz gdy związki zawodowe chcą pracodawcy grozić, ten może przenieść produkcję w miejsce gdzie będzie taniej i nie będzie narzekań.Podstawowe narzędzie jakim dysponowały związki, czyli zagrożenie strajkiem zostało bardzo mocno ograniczone i już nie ma takiej siły co dawniej.U nas związki zawodowe musiały się jeszcze zmagać z transformacjami i kryzysem w latach 90. Wprowadzona wtedy ustawa popiwkowa, czyli podatku od ponadnormatywnych wypłat wynagrodzeń, która powodowała, że firmy obrastały prywatnymi spółkami, które zwykle po jakimś czasie bankrutowały. W ten sposób tworzyły się całe kiście. Przychodził do pracowników dyrektor, który proponował, że będzie im płacił tak jak dotychczas, ale żeby uniknąć tego dodatkowego podatku niech założą spółdzielnię pracowniczą. Oczywiście proponował, że do władz takiej spółki wejdą przedstawiciele Solidarności.Związkowcy nie potrafili odmówić. W efekcie odchodzili coraz bardziej od obrony interesów pracowniczych. Przez co ludzie mieli do Solidarności pretensje, że coś nie wyszło czy się nie udało.
P.K.: W początkach Solidarności opozycjoniści stanowili jedność. Jednak potem nastąpiły podziały. Obecnie jest tak, że Lech Wałęsa jest skłócony z Jarosławem Kaczyńskim czy Andrzejem Gwiazdą. Pozostali opozycjoniści również mają do siebie pretensje. Z czego to wynika i dlaczego tak się stało?
Z.R.: Bo ludzie są tylko ludźmi. Te podziały zawsze były, jednak wcześniej nie były aż tak widoczne. Jednak w okresie przemian następowała polaryzacja stanowisk i poglądów w różnych kwestiach politycznych. Te konflikty nie były na czas rozwiązywane, co prowadziło do rozpadu wcześniejszych relacji.Proszę pamiętać, że my wchodziliśmy w system wolnorynkowy i tak naprawdę nie wiedzieliśmy co robimy i co się dzieje. Ta nasza transformacja była niesłychana i nieobliczalna. I przyznam się, że takich efektów się nie spodziewaliśmy w największych fantazjach.
P.K.: Patrząc z perspektywy czasu transformacja się udała?
Z.R.: Patrząc z obecnej perspektywy to mogę przyznać, że się udała. Gdy próbowaliśmy się wyrwać z socjalizmu to nikt sobie nie wyobrażał Polski w dzisiejszym kształcie. Można powiedzieć, że dostaliśmy dużo więcej niż oczekiwaliśmy. Oczywiście, nie wszystko się udało, ale większość tak.Nasze społeczeństwo było całe spragnione wolności gospodarczej. Co prawda nie bardzo wiedziało na czym polega wolny rynek, ale chciało go. Pamiętam, że gdy w latach 90. jechałem do Berlina, to wzdłuż całej szosy porozstawiane były stragany, łóżka polowe, stoły. Ludzie handlowali z nich wszystkim: marchewką i jabłkami, ubraniami, elektroniką, słodyczami i tak do granicy. Przejeżdżało się do NRD i wszystko to się ucinało – robiło się pusto. Tak właśnie zaczynał się nasz kapitalizm i wolny rynek.
P.K.: A co się nie udało. Co by Pan zmienił?
Z.R.: Dużo rzeczy nie wyszło. Choćby kwestia likwidacji PGR-ów. W jednej chwili dwa miliony osób zostały zostawione same sobie i wyrzucone na margines społeczny.Problem lustracji moim zdaniem został przeprowadzony w sposób nieprawidłowy. Moim ideałem, o który walczyłem, było wykluczenie osób, które zajmowały eksponowane stanowiska państwowe w PRL, którzy byli w SB, czy innych tego typu organizacjach. Chciałem odebrania im praw publicznych na 10 lat. Gdyby tak się stało to problem zostałby rozwiązany i tych ludzi nie byłoby dzisiaj w życiu publicznym.Jednak z obawy zdecydowano się na kompromisową ustawę. Obawiano się dokumentów jakie posiadało SB.
Link do wywiadu w money.pl.