Blaski i cienie polskiej transformacjiAnkieta "Obywatela"
Tekst napisany 17 stycznia 2009 roku, opublikowany 30 marca 2009 rokuw numerze 1/2009 (45) Magazynu "Obywatel".
Od Redakcji: Zamieszczony poniżej tekst powstał z inicjatywy Redakcji Magazynu "Obywatel" i był odpowiedzią na rozesłaną przez Redakcję swoistą "ankietę". Odpowiedzi na pytania ankiety zamieściliśmy na końcu tekstu.
Zbigniew Romaszewski dla "Obywatela":
Nie sposób pisać o wadach i zaletach transformacji ustrojowej bez uwzględnienia jej wewnętrznych i zewnętrznych determinant. Nie sądzę, aby w momencie jej przeprowadzania ktokolwiek był w stanie dokonywać świadomego wyboru realnie istniejących możliwości, które z kolei ulegały zmianom z miesiąca na miesiąc.
Opozycja, a właściwie całe "solidarnościowe" społeczeństwo domagały się przede wszystkim wolności politycznych i suwerenności państwa. Właściwie cała uwaga koncentrowała się wokół tych wartości. Z drugiej strony elity komunistycznego państwa życzyły sobie zachowania swej pozycji w nowej rzeczywistości i chyba nawet nie wyobrażały sobie jej utracenia. Sądzę, że zarówno społeczeństwo jak i aparat władzy miały przed oczami jako model gospodarczy państwa wyidealizowany system państwa dobrobytu oparty na ekonomii Keynesa. Zarówno społeczeństwo jak i aparat marzyły o stabilnej własności prywatnej, i wolnym, ale jakoś kontrolowanym przez państwo rynku, z udziałem silnych przedsiębiorstw państwowych. (Nikt nie wyobrażał sobie prywatyzowania elektrowni, kolei, stoczni itd.)
Ani społeczeństwo, ani opozycja, ani władza komunistyczna nie wyobrażały sobie do końca w którym momencie proces transformacyjny się zacznie i jak daleko może sięgnąć. Tym bardziej, że od momentu kiedy weszliśmy na drogę reform, jeszcze dwa lata funkcjonował Związek Radziecki i nic nie zapowiadało przemian ustrojowych w krajach satelickich. Tak więc nikt do końca nie wiedział co nam, Polakom, naprawdę wolno.
Ustalenia Okrągłego Stołu sprowadzały się do systemu w którym opozycja uzyskiwała poprzez Senat negatywną kontrolę nad władzą (skuteczne odrzucanie ustaw), zaś w sferze gospodarczej NSZZ Solidarność mogła funkcjonować organizując usamorządowienie zakładów pracy. Obietnica następnych wolnych wyborów oraz organ opozycji (wstyd się przyznać) "Gazeta Wyborcza" podlegający cenzurze to wynik Okrągłego Stołu uznany za sukces przez większość doświadczonych statystów sceny politycznej. Nawiasem mówiąc "nasz" rząd wcale nie był entuzjastą likwidacji cenzury.
Katastrofa wyborcza strony komunistycznej, zdrada partii satelickich, a także bardziej lub mniej aksamitne rewolucje w innych krajach bloku rozszerzyły perspektywy przemian. Dość szybko zrozumiało to oszołomione sukcesem społeczeństwo i przynajmniej część nowo wybranego parlamentu. Jednakże najwybitniejsze głowy polityczne opozycji kontynuowały swój projekt i poparły w Zgromadzeniu Narodowym kandydaturę Jaruzelskiego na prezydenta państwa. Bały się, skądinąd chyba słusznie, przyjęcia odpowiedzialności za władzę.
Należy sobie bardzo wyraźnie zdawać sprawę z tego, że opozycja była słaba zarówno kadrowo jak i programowo. Żyliśmy w kraju komunistycznym, odcięci od informacji, odcięci od możliwości awansu, odcięci od możliwości bezpośredniego zapoznawania się z doświadczeniami innych krajów i poddawani bardziej lub mniej uciążliwym represjom. W tych warunkach szersze dyskusje dotyczyły raczej bezpośredniej taktyki toczenia walki (struktury organizacyjne, metody), niż założeń budowy przyszłego państwa. Pewien program wybiegający w przyszłość, i to dość udany, uchwalił I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ „Solidarność”. Natomiast po wprowadzeniu stanu wojennego jakieś większe projekty budowy nowego państwa wydawały się całkowicie abstrakcyjne i wszelkie dywagacje na ten temat były czystą stratą czasu. Nieliczne próby podejmowania tych problemów wydawałyby się dzisiaj żenujące ze względu na ich anachroniczność.
Tak więc jeśli nawet mieliśmy w jakimś resorcie „swojego” ministra, to wkraczał on do pracy z zespołem 15-20 ludzi, którzy nawet będąc kreatywni i zdolni, a nie było to wcale regułą, byli zależni od wiedzy o funkcjonowaniu państwa i jego zasobach, przekazywanej im przez komunistyczną biurokrację budowaną w oparciu o partyjną nomenklaturę (Przypis Autora: Warto przywołać tu konkretne wydarzenie. Kiedy Jan Olszewski zamierzał mianować Andrzeja Olechowskiego ministrem finansów, spotkałem się z nim, by przedstawić mu gospodarcze osiągnięcia kandydata w III RP. Były imponujące. Olszewski odpowiedział mi bardzo prosto: jeśli masz kogoś innego, kto pojedzie w ciągu dwóch tygodni do Nowego Jorku, by negocjować restrukturyzację polskiego zadłużenia, to mogę już jutro mianować go ministrem finansów. Zamilkłem.). W miarę upływu czasu, problem ten był przełamywany, ale nie sądzę, żeby został przełamany do dzisiaj. Nie ma już starej nomenklatury, ale jej wychowankowie i spadkobiercy są nadal aktywni.
Wiadomo było, jak organizując rewolucję można obalić kapitalizm, znaliśmy również tego skutki. Ale jak bez rewolucji (a takie było założenie popierane przez większość społeczeństwa) wyjść z komunizmu i zbudować demokratyczne państwo, tego nie wiedział nikt na świecie i to musieliśmy wymyślić sami. Na dodatek w wyniku rozpadu obozu komunistycznego, poglądy dotyczące praw człowieka, demokracji, gospodarki zaczęły ewoluować. Świat kapitału i wielkich korporacji, niezagrożony niczym, zaczął dyktować nowe prawa, nowe zasady demokracji, nowe wartości. Poczciwy Keynes odpłynął w niepamięć, a my musieliśmy wdrażać nowe zasady uciekającego świata.
Czy można je było odrzucić?!
Niektóre idiotyzmy na pewno tak, ale na odrzucenie ogólnego trendu byliśmy na pewno za słabi. Kraj był zniszczony komunistycznymi rządami, gospodarka była niekonkurencyjna, modernizacja wymagała kapitału. Kapitał można było uzyskać z prywatyzacji. Nikt nie ratuje bankruta bez korzyści dla siebie i to oczywista dla każdego zasada. Kiedy więc w wyniku rozpadu świata komunistycznego interesy polityczne przestały odgrywać istotną rolę, zaczęły obowiązywać zasady neoliberalne. Na to należy nałożyć korupcję postkomunistycznych służb specjalnych i biurokracji, a także grzechy i głupotę środowisk byłej opozycji, którą można tłumaczyć brakiem doświadczenia i konsekwentną manipulacją. (Przypis Autora: Dwukrotnie, ba, nawet czterokrotnie podejmowałem próbę objęcia stanowisko prezesa NIK, aby ograniczyć patologie procesu prywatyzacyjnego i za każdym razem kończyło się to tak samo. Myślę, że moja niezależność i determinacja były zawsze przeszkodą.) Rezultat procesów prywatyzacyjnych można prześledzić na listach 100 najbogatszych ludzi w Polsce, gdzie co najmniej 80% pochodzi ze służb specjalnych lub środowisk związanych z establishmentem PRL.
Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że cała opozycja, a do dziś większość parlamentarzystów postrzega państwo w świetle doświadczeń budżetów domowych. Tak więc milion to mnóstwo, a miliard to mnóstwo mnóstwa. Brak kompetencji to plaga, a skorumpowani eksperci to jeszcze większa plaga. W tym kontekście należy sobie przypomnieć, że postać Łukaszenki w sąsiedniej Białorusi wypłynęła na fali społecznego protestu wobec złodziejskiej prywatyzacji. Jest to częściowo odpowiedź na pytanie o alternatywy. Na szczęście Bóg i tradycja narodowa nas przed tym ustrzegły.
Wreszcie ostatni problem transformacji i chyba najważniejszy stanowiący do dziś najpoważniejsze zagrożenia porządku społecznego na całym świecie. Ten problem to narzędzia, którymi należało dokonać transformacji, a więc prawo, prawo stanowione, a także media stanowiące podstawowe źródło komunikacji między władzą a społeczeństwem.
W rzeczywistości społeczeństwo żyje w sferze prawa zwyczajowego, które może być stymulowane z zewnątrz przez prawo stanowione. Przecież nikt, poza profesjonalistami, a i ci nie zawsze, nie czyta Dziennika Ustaw, którego od 1989 roku wydrukowaliśmy około 300 tys stron, tylko dowiaduje się od znajomych jak się daną sprawę załatwia. Tak więc tworzy się pewna społeczna wykładnia przepisów prawa. Proces ten zajmuje wcale niemało czasu i w moim przekonaniu stanowi pewną nieprzekraczalną barierę możliwości przyspieszania procesu reform. Przeciętny obywatel, a nawet parlamentarzysta czy doświadczony prawnik nie są w stanie przewidzieć do końca skutków stanowionych przepisów poddanych konfrontacji ze złożonym życiem społecznym. Stąd mój sceptycyzm w stosunku do pomysłów Konstytucji Europejskiej czy Traktatu Lizbońskiego. Każdy proces budowania życia społecznego od góry zgodnie z jakąś doktryną musi budzić podejrzenia. Procesy integracyjne powinny wyrastać z rzeczywistych potrzeb ludzkich. W przeciwnym wypadku zadekretowana miłość i współpraca może skończyć się jak w Jugosławii.
Nie zmienia to postaci rzeczy, że innych narzędzi prowadzenia reformy nie ma, a sam proces poprawiania komunikacji między władzą a społeczeństwem mogą zapewnić jedynie sprawne i pluralistyczne media. W wypadku polskiej transformacji media zawiodły stając się w ogromnej mierze tubą propagandową koncepcji neoliberalnych, cenzurując jednocześnie bardzo szczegółowo wszelkie informacje mogące podważyć nieomylność arcykapłanów reformy, bądź wskazać jej negatywne skutki dla życia społecznego.
Bardzo mało osób wie, że pierwszą ustawą złożoną w Sejmie przez rząd Jana Olszewskiego, była ustawa o Prokuratorii Generalnej, instytucji mającej sprawować pieczę prawną nad majątkiem Skarbu Państwa. Instytucja ta i to o bardzo okrojonych kompetencjach powstała dopiero po 8 czy 10 latach, kiedy majątek ten został w dużej mierze rozgrabiony.
Po tym przydługim wstępie postaram się odpowiedzieć krótko na pytania.
"Obywatel": Jak ocenia Pan sposób, w jaki dokonana została tzw. transformacja ustrojowa w Polsce? Jakie były najważniejsze wady nowego systemu (zarówno doraźne, przejściowe, jak i długofalowe)? W których dziedzinach życia społecznego zmiany były Pana zdaniem najbardziej pozytywne, w których zaś szczególnie negatywne?
Zbigniew Romaszewski: Bezdyskusyjnie największym osiągnięciem reformy było zapewnienie wolności politycznych obywatelom i suwerenności państwu. Osobną kwestią jest jak obywatele potrafią z tych wolności korzystać i jak są manipulowani. Tym niemniej posiadają możliwości wpływania na władzę nie mniejsze niż w starych demokracjach, a i środki manipulacji nie odbiegają bardzo od światowych standardów. Ponadto obserwujemy bezsprzeczny wzrost statusu materialnego społeczeństwa, przy czym niezależnie od wzrostu stratyfikacji społecznej, dotyczy to praktycznie wszystkich warstw.Do negatywnych skutków transformacji zaliczyłbym przemiany społecznego etosu. Wartości kolektywne, jak solidarność, odpowiedzialność za państwo, wspólnotę, współpraca, zostały zastąpione przez osobisty sukces, konkurencję, ambicje, a kłopotliwe słowo „chciwość” zostało po prostu wyeliminowane z języka polskiego. Zastąpił je pozytywny „zysk”, który stał się naczelną miarą ludzkich osiągnięć. Sądzę, że i tu zbliżyliśmy się do międzynarodowych standardów, choć w krajach stabilnej demokracji nie wygląda to, przynajmniej z zewnątrz, tak karykaturalnie jak w kraju akumulacji kapitału. Myślę, że reakcja na bodźce medialne nawołujące do hedonistycznego traktowania życia i konsumpcji została tam przytępiona i sądzę, że w Polsce niedługo będzie podobnie.Zasadniczą wadą prowadzonej transformacji była koncentracja na efektach ekonomicznych, przy całkowitym niedostrzeganiu problemów infrastruktury społecznej. Spekulacyjna wyprzedaż mieszkań zakładowych wraz z lokatorami, likwidacja z dnia na dzień PGR-ów, to działania, które trudno traktować inaczej niż jako liberalny bolszewizm.Znamienne jest, że zarówno w decyzjach władz, jak i w orzeczeniach Trybunału Konstytucyjnego i sądów, mamy do czynienia z sakralizacją własności, ale tylko tej sprzed wojny i tej zdobytej po 90. roku. PRL-owski dorobek zwykłych obywateli nie jest w ogóle chroniony (chyba, że chodzi o SB-ckie emerytury). Nieoprocentowanie depozytów mieszkaniowych ludności przez p. Balcerowicza, które daje się porównać jedynie z bierutowską wymianą pieniędzy, w żaden sposób nie narusza świętego prawa własności. Podobnie jest z rzekomą „spółdzielczością” mieszkaniową. Wszelkie próby reformowania jej na rzecz lokatorów spotykają się z konsekwentnym oporem ze strony TK i wymiaru sprawiedliwości. Przykłady takie można by mnożyć. Wszystkie one godzą w wiarygodność i efektywność państwa jako instytucji powołanej do ochrony szerokich rzesz obywateli.
"Obywatel:" Jakie główne czynniki legły Pana zdaniem u korzeni wyboru takiego modelu transformacji ustrojowej – sytuacja międzynarodowa (kryzys Bloku Wschodniego i rosnąca potęga USA), trendy ideologiczne (popularność neoliberalizmu), realna gra interesów („neokolonializm” wobec państwo posowieckich), niewiedza elit politycznych odnośnie do możliwych skutków podjętych decyzji, układ sił politycznych i społecznych (istniejące wizje alternatywne oraz możliwość mobilizowania społeczeństwa wokół nich).
Zbigniew Romaszewski: Ponieważ rolę poszczególnych czynników w kształtowaniu transformacji omówiłem już na wstępie, tu ograniczę się jedynie do stwierdzenia, że w procesie transformacyjnym miejsce doktryny komunistycznej zajęła podobnie "jedynie słuszna" doktryna neoliberalna. I tak do 2008r., kiedy w związku z kryzysem zaczyna narastać krytycyzm.
"Obywatel": Jak Pana zdaniem zmiany dokonane w Polsce w toku transformacji ustrojowej miały się do wcześniejszych zapowiedzi architektów tych przeobrażeń, a także społecznych oczekiwań i nadziei? Jak ocenia Pan postawę społeczeństwa jako całości oraz jego poszczególnych klas, warstw i sektorów wobec dokonywanych przeobrażeń?
Zbigniew Romaszewski: Trzeba zauważyć, że przemiany polityczne dotyczące przywrócenia suwerenności, wolności słowa, wolności zrzeszeń i zgromadzeń, wolnych wyborów, wreszcie wolności gospodarczej, wychodziły naprzeciw oczekiwaniom społeczeństwa. W ten sposób wypromowani „architekci” przeobrażeń zyskiwali wiarygodność. Należy również pamiętać o tym, że społeczeństwo było zmęczone nędzą PRL-u, a także toczoną od 8 lat walką z systemem. Tak więc dysponując wiarygodnymi i sprawdzonymi przywódcami, przestało aktywnie funkcjonować w sferze politycznej i rzuciło się w wir działalności gospodarczej. Ponieważ jednak nie wszystko wszystkim układało się tak, jak oczekiwali, to co pewien czas społeczeństwo kontestowało i wybierało niespodziewanie postkomunistów (rok 1993, 2001). Reforma ustrojowa przyniosła awans społeczny inteligencji i to ona stała się głównym promotorem neoliberalnej transformacji. Pozbawione w dużej mierze swych elit i ścigane problemami dnia codziennego społeczeństwo, stać było jedynie na akty kontestacji.Oczywiście transformacja nie miała nic wspólnego z programem przyjętym przez I Zjazd Solidarności, czy umowami Okrągłego Stołu. Były one daleko bardziej prospołeczne, ale w warunkach szybko toczących się przemian i nasilonej propagandy stawały się one, w oczach szerokiej opinii publicznej, coraz bardziej anachroniczne.
"Obywatel:" Czy i jakie Pana zdaniem istniały rozwiązania alternatywne wobec przyjętego modelu transformacji? Na jakich krajach Polska mogła ewentualnie się wzorować i z jakich idei czerpać zamiast przyjętych rozwiązań?
Zbigniew Romaszewski: Jak już pisałem, nie bardzo istniały wzorce dla przeprowadzenia transformacji. Neoliberalizujące elity ochoczo powoływały się na przykład Hiszpanii i Chile, tyle tylko, że tam transformacja dotyczyła przejścia od prawicowej dyktatury do wolnorynkowej demokracji. U nas za to szliśmy do demokracji od lewicowego totalitaryzmu i pełne wdrożenie neoliberalnej doktryny Friedmana, kosztem państwa słabo, ale jednak opiekuńczego, mogłoby spotkać się z dość radykalnym sprzeciwem szerokich rzesz społecznych. Tak więc pozostawały wzorce systemów prawnych rozwiniętych demokracji, bądź II Rzeczypospolitej. Te ostatnie były anachroniczne, wobec rozwoju cywilizacyjnego, który przyniosła druga połowa XX wieku. PRL była w najlepszym wypadku krajem rozwijającym się i przenoszenie wzorców z krajów rozwiniętych kolidowało ze stanem świadomości społeczeństwa. To znamienne, że przy kulcie autorytetów zupełnie nie daje się wypromować prawie banalnej myśli noblisty Stiglitza, że systemy gospodarcze muszą być adekwatne do stopnia cywilizacji i świadomości społeczeństw. Być może szkoda, że nie zwrócono większej uwagi na systemy społeczno-gospodarcze krajów skandynawskich, ale odnoszono się wtedy do państwa opiekuńczego niezwykle krytycznie, wręcz lekceważąco.Prowadząc transformację, nie zauważano, bądź skutecznie tępiono różne rozwiązania, które miały szanse zakorzenić się w polskim społeczeństwie i mogły zmienić charakter transformacji. Na przykład rozwiązanie nawiązujące wręcz do tradycji „Solidarności”, to własność pracownicza. Sam uczestniczyłem w kilku takich bojach o powołanie spółek pracowniczych. Za każdym razem trafiałem na mur nie do przebicia. Co głupsi argumentowali populistycznie, że uwłaszczenie pracowników narusza równość społeczną. Bo na czym uwłaszczyć nauczycieli? Pracownicy Banku Śląskiego zostali uwłaszczeni nie najgorzej i nikomu to nie przeszkadzało. Drugi argument był dużo poważniejszy. Dotyczył on potrzeby dokapitalizowania przedsiębiorstw. I to był realny problem. Tym niemniej istniała pewna ilość przedsiębiorstw, które mogły podjąć konkurencyjną produkcję, np. Polifarb Wrocław, Pudliszki, Porcelana Wałbrzych. Jednakże tu spółki pracownicze, czy spółki dostawców, natrafiały na barierę spłaty kredytów zaciągniętych na modernizację zakładu. Państwo w żaden sposób nie chciało umorzyć zadłużenia. Problem ten znikał jednak natychmiast, gdy przedsiębiorstwo miało trafić w ręce kogoś z nomenklatury, bądź służb, czy też w wyniku mało przejrzystych machinacji trafiało w ręce inwestora zagranicznego.Podobnie było z instytucją popularnych na zachodzie tzw. credit union’ów (w USA są one dysponentem ok. 1/3 rynku finansowego). W Polsce nawiązywałyby one do tradycji Kas Stefczyka. W czasie gdy na nasz rynek wchodziły coraz to nowe zagraniczne instytucje kapitałowe, konsekwentnie blokowano ich powstawanie nie wydając odpowiedniej ustawy. Tłumaczono to dbałością o interesy konsumentów.
"Obywatel": Czy uważa Pan, że w poprzednim systemie polityczno-gospodarczym istniały takie elementy, które nie zostały zachowane po roku 1989, a były tego warte? A jeśli tak, to czy nie uczyniono tego z powodu arbitralnych decyzji, czy też z powodu „niekompatybilności” takich rozwiązań z zasadami nowego porządku, niezależnie jak go ocenimy.
Zbigniew Romaszewski: Na pewno istniały takie elementy, których nieprzemyślane, pospiesznie przeprowadzane zmiany, wyrządzały więcej szkody niż pożytku. Nie ma żadnego powodu, aby państwo zajmowało się gospodarką rolną, ale likwidacja z dnia na dzień PGR-ów, bez stworzenia rozległego programu adaptacyjnego dla ich pracowników, to po prostu przestępstwo.Ogromne straty poniosła również kultura. Pomysł funkcjonowania kultury na zasadach rynkowych jest możliwy do przyjęcia, ale przy silnym wsparciu materialnym ze strony państwa. Jest to powszechną praktyką w starych, bogatych demokracjach. W warunkach kraju biednego, przy ograniczonej pomocy ze strony państwa (patrz budżet Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego), zasady takie prowadzą do zastąpienia kultury przez komercyjną kulturę masową. A różnica jest tu mniej więcej taka, jak między demokracją, a demokracją ludową. Realizowana jest zmodyfikowana zasada dialektyki; ilość przechodzi w bylejakość.Kultura przez duże "K" jest jeszcze ciągle realizowana w TVP, a więc jednoosobowej spółce Skarbu Państwa, będącej ciągle najpoważniejszym nadawcą medialnym. Tak więc nie o kompatybilność tu chodzi. Ostatnio podejmowane próby podważenia jej pozycji są raczej związane ze wspieraniem interesów jej konkurentów, bez wzglądu na interes państwa i jego obywateli.O takim kierunku przemian decydowały przede wszystkim interesy "trzymających władzę", wspierane neoliberalnym doktrynerstwem.Kiedy po przestudiowaniu "Ekonomii" Samuelsona powiedziałem znajomemu, że ekonomia jako nauka ścisła jest nieścisła, ten odpowiedział: "A jako nauka społeczna jest aspołeczna" i to chyba odpowiedź na postawione pytanie.
"Obywatel": Jak ocenia Pan zmiany dokonane w Polsce na tle zarazem światowych przeobrażeń, jakie zaszły od tamtej pory (np. procesy globalizacyjne i liberalizacja gospodarek, rozwój Unii Europejskiej), a także w porównaniu ze zmianami dokonanymi w innych krajach byłego Bloku Wschodniego?
Zbigniew Romaszewski: Oceniając nasz proces transformacyjny na tle przeobrażeń współczesnego świata, a więc procesów globalizacji, integracji europejskiej, porównując z tym co się działo w innych państwach bloku, dochodzi się do wniosku, że mogło być gorzej. Oczywiście ostateczną odpowiedź będzie można dać dopiero wtedy, gdy na świecie skończy się kryzys. Zablokowany proces demokratyzacyjny w Rosji i na Białorusi, zamęt polityczny na Ukrainie; to wszystko też mogło stać się naszym udziałem. Z drugiej strony „rzekome” sukcesy transformacyjne, z upodobaniem wychwalanych, państw takich jak Estonia, Węgry czy Słowacja zakończyły się gospodarczym fiaskiem i kraje te z przerażeniem patrzą na pogłębiający się kryzys.
Obywatel: Czy te spośród zmian, które ocenia Pan negatywnie, są Pańskim zdaniem możliwe do zneutralizowania lub odwrócenia w rozsądnej perspektywie czasowej?
Zbigniew Romaszewski: Muszę powiedzieć, że bardzo w to wątpię. Oczywiście problemy wykluczonych społecznie, byłych pracowników PGR-ów, lokatorów dawnych mieszkań zakładowych, czy właścicieli książeczek mieszkaniowych, będą musiały być jakoś rozwiązywane, ale już w nowym kontekście kształtowania stosunków społecznych. O ile więc mówi się, ale głównie mówi, o naprawianiu materialnych krzywd wyrządzonych przez system komunistyczny, o tyle nie słyszałem by ktoś planował wydanie aktu prawnego naprawiającego krzywdy procesu transformacji.
Zbigniew Romaszewski,Warszawa, 17 stycznia 2009 roku