Czy tylko nowe SLD?
Artykuł opublikowany w gdańskim miesięczniku "Dla Ciebie" w czerwcu 1996 roku
Od Redakcji: Tekst został napisany przed VIII Krajowym Zjazdem Delegatów NSZZ "Solidarność" w Poznaniu. Zjazd odbył się w dniach 26-28 czerwca 1996 roku. Na Zjeździe zapadła decyzja o wzięciu udziału w wyborach do Sejmu i Sennatu w 1997 roku w ramach "Akcji Wyborczej "Solidarność"". Przypomnijmy jeszcze, że AW"S" powstała 8 czerwca 1996 roku jako koalicja partii prawicowych i NSZZ "Solidarność".
Jeżeli dziś po porażce w wyborach 1993 roku, po przegranych wyborach prezydenckich, nie posiadamy klarownej wizji miejsca „Solidarności" w życiu politycznym kraju, jeżeli na obecnym Zjeździe będą rozważane (i zapewne nie będą rozstrzygnięte) te same problemy, które były przedmiotem Zjazdu Zielonogórskiego (Od Redakcji: VI KZD NSZZ "S" odbył się w dniach 25-27 czerwca 1993 roku. Podjęto na nim decyzję o udziale Związku w odbywających się w tym roku wyborach parlamentarnych. Lista "S" nie uzyskała 5% głosów, między innymi dlatego, że nie zarejestrowano listy w okręgu Toruńskim. "S" wprowadziła wówczas do Senatu 12 Senatorów., to chyba nie tylko ja, ale również państwo macie poczucie stagnacji i kryzysu obejmującego Związek. I nieprawdą jest, że tak musiało być. Były koncepcje przebudowy reprezentacji politycznej Związku, była akcja zbierania podpisów pod społecznym projektem konstytucji, która mogła stać się zalążkiem potężnego ruchu politycznego, była wreszcie koncepcja dokonania prawyborów prezydenckich w "Solidarności". Były to akcje angażujące szeroko członków Związku w życie polityczne kraju. Wybrano koncepcję prowadzenia przez wąskie elity związkowe rokowań przy zielonym stoliku Konwentu św. Katarzyny.
Przy zielonym stoliku
Wszystkim zdarzają się błędy, ale jeżeli kompromitacja koncepcji konwentu nie stanowi ostrzeżenia przed kontynuowaniem polityki lepienia rozpadających się bytów politycznych, jeżeli wypiera ona z polityki Związku wszelką wizję budowy szerokich platform programowych, to dowodzi, że kryzys trwa, a trwając - pogłębia się. Kuriozalnym przykładem chaosu politycznego panującego w Związku był fakt opowiedzenia się przedstawiciela „Solidarności" w Komitecie Doradczym przy Ministrze Spraw Wewnętrznych za powierzeniem funkcji szefa Urzędu Ochrony Państwa płk. Andrzejowi Kapkowskiemu, którego zadaniem jest przeprowadzenie czystek i podporządkowanie UOP interesom SLD. Kto tu i o co gra, przestałem już rozumieć.
Kryzys nie dotyczy zresztą wyłącznie sfery politycznej, która toczy się przy zielonym stoliku, bez zbędnej ingerencji szerokich rzesz członkowskich. Błędna polityka, brak koncepcji funkcjonowania Związku w docieraniu do pracowników zakładów poszerzającego się coraz bardziej sektora prywatnego - to wszystko przyczyny, dla których na Zjeździe Gdańskim (Od Redakcji: VII KZD NSZZ"S" odbył się w dniach 8-10 czerwca 1995 roku. Na przewodniczącego Związku ponownie wybrano Mariana Krzaklewskiego. Do KK wybrani zostali głównie działacze, których przewodniczący "S" uzgodnił z liderami regionów.) jedynie 1,5% delegatów zawierało się w przedziale wiekowym 19 - 29 lat. Ponieważ od tego czasu już rok upłynął i ludzie się zestarzeli, to można przyjąć, że na obecnym zjeździe grupa ta stanowi niewiele ponad 1%. Ta liczba mówi sama za siebie i jest jakąś miarą kryzysu wewnątrz Związku.
W tej sytuacji pozostanie w Klubie Senackim "Solidarności", którego rola w Związku była świadomie ograniczana, oznaczałoby moją aprobatę dla tych praktyk, które utrwalają sytuację kryzysową w Związku. Wystąpiłem, gdyż chciałem powiedzieć, że w Związku jest źle.
Władza niewstydliwa...
Dziś stajemy znów przed problemem wyborów. Nie udawajmy jak poprzednio, że nie chodzi nam o władzę, bo po cóż w takim razie wchodzilibyśmy do Parlamentu, ale mówmy ludziom wyraźnie, o jaką Polskę nam chodzi i jak zamierzamy ją budować. Czego wyborcy mogą po nas oczekiwać.
Władza nie jest niczym złym, ani wstydliwym, gdy jest traktowana jako środek pozwalający na realizację założeń programowych, gdy służy realizacji przyjętej wizji państwa polskiego. Władza staje się wstydliwa wtedy, gdy zaczyna być celem samym w sobie, gdy staje się władzą dla władzy, wtedy rodzi ona tylko nepotyzm i korupcję.
Niestety dotychczas cała debata polityczna koncentruje się wokół pytania, kto z kim, omijając skrzętnie problem: po co i jak. Odpowiedź, że musimy odrzucić komunistów od władzy, na tym etapie, nie wystarcza. Procent tych którzy pamiętają, czym był komunizm, czym była PRL, jest coraz mniejszy, natomiast narasta procent tych wyborców, dla których "Solidarność" lat 80. jest już tylko symbolem, a nie przeżyciem, nie osobistym doświadczeniem, a którzy pytają, co "Solidarność" ma do zaoferowania dziś.
Dowiedziałem się, że 23 partie polityczne obozu postsolidarnościowego stworzyły jeden blok , który porównano do SLD. Sądzę, że był to Wyraz uznania dla zmysłu taktycznego organizatorów bloku, ale był to również cios w etos, w świat wartości, które niosła ze sobą "Solidarność".
Powiedzmy sobie wyraźnie: SLD nie dlatego jest zły, że wywodzi się z PZPR. To prawda, PZPR-owski rodowód przywódców tego ugrupowania jest miarą ich oportunizmu, konformizmu i koniunkturalizmu, jest wyrazem ich potrzeby posiadania władzy i niczego innego nie należy od nich oczekiwać. Niezależnie od pięknie brzmiących programów SLD nie reprezentuje żadnych szerszych interesów społecznych, poza obroną pozycji byłej nomenklatury. Muszę powiedzieć, że byłbym mocno rozczarowany, gdyby się okazało, że środowiska postsolidarnościowe stać jedynie na nowe SLD.
Dlatego też uważam, że zasadniczą rzeczą, która nas od nich różni, jest nasza tożsamość polityczna, program i wizja państwa.
Jeden blok zawodny
Zapewne jest niejeden program czy wizja Polski i nikt nie posiada 100% racji, dlatego też do swoich poglądów powinniśmy odnosić się z szacunkiem, ażeby nie przekreślić współpracy dla dobra Polski. Nie oznacza to jednak, byśmy w imię zdobycia posad mieli zrezygnować z tych pryncypiów ideowych, które stanowią o naszej tożsamości.
Pomysł tworzenia jedynego obozu postsolidarnościowego jest nie tylko fałszywy ideowo, ale jest również zawodny z punktu widzenia taktyki.
W wyborach prezydenckich prawie wszyscy, którzy w jakiś sposób identyfikowali się z "Solidarnością" głosowali w II turze na Lecha Wałęsę. I co? I przegraliśmy. Czy ktoś przy zdrowym rozsądku może sądzić, że lista, na której wystąpią obok siebie np.: p. Macierewicz, p. Wachowski i p. Suchocka czy p. Balcerowicz przyciągnie więcej wyborców niż Lech Wałęsa? Przecież rozbieżności są tu zupełnie oczywiste. A co robiłby wyłoniony w ten sposób rząd? Jakim program by realizował? Przede wszystkim blokowałby się nawzajem, by po roku czy dwóch oddać władzę komunistom i tym razem na długo.
Dobrze rozumiem, że część polityków chciałaby uniknąć odpowiedzialności za powrót komunistów do władzy, za kształt reform odrzuconych przez społeczeństwo, chciałaby zniknąć w ramach jednolitego frontu, chciałaby nowej grubej kreski. Zapewne byłoby to dla nich korzystne, ale czy byłoby korzystne dla państwa polskiego? Czy poprzednia gruba kreską niczego nas nie nauczyła? Zamiast gleiszachtować poglądy, spróbujmy się ładnie różnić.
Nie ma postsolidarnościowej rodziny
Myślę, że istnieją po naszej stronie dwie, może trzy platformy wyborcze i jeżeli nie rozmnożą się one w dziesiątki drobnych partyjek, to z punktu widzenia obowiązującej ordynacji jest rzeczą praktycznie obojętną, czy wystąpią w jednym bloku, czy też jako np. trzy ugrupowania po 15% każde.
Sądzę, że możemy spróbować przed społeczeństwem bronić każdy swoich racji, budując w ten sposób autentyzm naszych ugrupowań, niż udawać, że ciągle istnieje wielka rodzina postsolidarnościowa, której nie ma.
Nie poprzez dodawanie posiadanych przez nas elektoratów, ale właśnie poprzez śmiałe i jednoznaczne formułowanie wizji państwa jesteśmy w stanie pozyskać część niezdecydowanego elektoratu, niezbędną do odebrania władzy postkomunistom.
Tak więc łączymy się tam, gdzie nas łączą wspólne sprawy i wtedy zapominajmy o animozjach, ale w imię doraźnych interesów nie zapominajmy o pryncypiach. Z przykrością konstatuję, że w obecnych dyskusjach dużo łatwiej przechodzi się nad różnicami programowymi, niż nad zastarzałymi sentymentami i resentymentami.
ROP i "S" - chłodne milczenie
Dlaczego tak trudno jest przyjąć Związkowi propozycję wspólnego bloku wyborczego z Ruchem Odbudowy Polski? Zbieżność programowa jest tu oczywista. Konstytucja, której projekt był przygotowywany w ogromnej mierze przez członków władz naczelnych ROP, aprobowany był przez władze Związku, stosunek do prywatyzacji, do reform socjalnych, do przezwyciężenia kadrowego spadku komunizmu.
Można dyskutować, w jakiej mierze realne są postulaty "Umowy z Polską" (Od Redakcji: "Umowa z Polską" była jednym z najważniejszych dokumentów programowych Ruchu Odbudowy Polski) (i jak, z jakimi priorytetami należy je realizować, ale chyba nikt z Delegatów nie byłby w stanie odrzucić przedstawionych tam celów. Program na pewno bardzo ambitny, ale jedynie ambitne postulaty są w stanie przerwać stagnację, w jakiej znalazł się Kraj.
I cóż w odpowiedzi na propozycje ROP - chłodne milczenie. Widocznie funkcjonujące układy polityczne są ważniejsze niż tożsamość programowa.
Czy zawarcie takiego porozumienia przekreślałoby możliwość rozszerzenia sojuszy wyborczych? W niektórych przypadkach może i tak, ale byłoby karygodnym błędem, gdyby układ taki miał pozostać zamknięty.
Powinien on być otwarty na wszystkich, którzy w sposób wiarygodny aprobują założenia programowe. Powinniśmy wokół naszej platformy wyborczej zebrać tych wszystkich, którzy aprobują nasz program. Inni powinni zbudować swoje bloki, wokół wyznawanych przez siebie koncepcji społeczeństwa i państwa.
Sądzę, że właśnie tu leży zasadnicza rozbieżność w koncepcji ROP i kierownictwa Związku. Czy blok wyborczy zbudować wokół wspólnego programu, czy też program dopasować do tworzonego bloku koniunkturalnie napływających partii.
Senator Zbigniew Romaszewski