Oficjalna strona senatora Zbigniewa Romaszewskiego
Nie chować głowy w piasek
Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim, przewodniczącym senackiego Klubu "Solidarności", rozmawia Piotr WalaszczykWywiad opublikowany w "Tygodniku Małopolska" w dniu 27 października 1994 roku
Piotr Walaszczyk: Zbliżają się wybory w Związku. Czy nie uważa Pan, że przez przypadek lub ludzką zawiść mogą w nich odpaść wartościowi działacze, a ich miejsce zajmą krzykacze, których atutem nie jest rozum, lecz donośny głos?
Zbigniew Romaszewski: Takie ryzyko na pewno istnieje, lecz sądzę, że naturalnym procesem jest pojawianie się działaczy, dla których musi znaleźć się miejsce — normalna zmiana pokoleniowa.Zupełnie innym problemem jest dziś brak możliwości "zagospodarowania" wybitnych jednostek, które dla Związku, w jego strukturach, z różnych powodów już nie mogą pracować. Działacze tacy ze Związku odchodzą, ale "S" powinna mieć swoją partię polityczną, w której mogliby kontynuować pracę. Tak jest w wielu krajach i tak powinno być u nas.
P.W.: Co sądzi Pan o próbach zmiany ordynacji wyborczej podczas Krajowego Zjazdu Delegatów w Mielcu?
Z.R.: Wydaje mi się, że propozycje zmian tak przeraziły delegatów, że odrzucili je, wychodząc najwyraźniej z założenia, że lepiej nic nie zmieniać niż dać się w cokolwiek "wmanewrować". Cechą instytucji żywych jest to, że produkują ciągle nowych działaczy. Jeżeli natomiast Związek będzie stać tylko na jedno pokolenie działaczy, to można powiedzieć, że on już jest martwy.Dla ludzi, którzy odchodzą ze Związku, powinno znaleźć się miejsce w strukturach politycznych — obojętne, czy nazwiemy je partiami, czy jakimiś innymi organizacjami. Można się na to dąsać, można krytykować dotychczasowe, nie zawsze chwalebne praktyki, ale w pewnym momencie musi powstać organizacja polityczna reprezentująca interesy polityczne Związku. Może te funkcję przejmie któraś z już istniejących. Związek nie może uprawiać polityki "lewą ręką", jak to było na przykład z projektem konstytucji. Wystąpiła z nim Komisja Krajowa. Decyzja była niewątpliwie dobra, choć na ostateczne rozstrzygnięcia czekano dwa miesiące. Zabrakło odwagi do jasnego postawienia sprawy — jest to działanie polityczne i musimy je podjąć.Związek musi być przygotowany na podejmowanie istotnych tematów dotyczących kraju. Nie unikniemy też konieczności powołania odpowiednich profesjonalnych ciał zajmujących się konkretnymi sprawami, np. tajemnicą państwową. Przecież ta nieszczęsna ustawa dotyczy też Związku i ma znaczenie polityczne! I nie wystarczy, by ktoś poświecił tej kwestii piętnaście minut i zaopiniował, że ustawa jest zła. W takich przypadkach potrzebne są działania fachowców na wielu płaszczyznach.
P.W.: Czy nie odnosi Pan wrażenia, że związkowcy boją się polityki i starają się od niej uciec?
Z.R.: Społeczeństwo jest na pewno mocno już sfrustrowane, obecna polityka ludziom bardzo się nie podoba, ale jest też wielu polityków, którzy chcieliby przestać się ludźmi interesować. I dlatego politykę się demonizuje i robi się dużo — za pośrednictwem massmediów — by społeczeństwo zniechęcić do obserwowania sceny politycznej.Wśród polityków powszechna jest świadomość, że Związek jest wielką siłą. Skonsolidowanie wielu związkowych polityków w jedną opcję polityczną byłoby wyrokiem śmierci wydanym na pozostałe partie. Stąd stałe przekonywanie ludzi, że polityka jest zła i że nie należy się nią zajmować, a propagowanie apolityczności Związku leży po prostu w interesie konkretnych ugrupowań partyjnych. To, oczywiście, ma niemałe znaczenie w kształtowaniu opinii na temat polityki w kręgach związkowców.
P.W.: Czy Już dziś Jest możliwe wskazanie partii, na której Związek mógłby się oprzeć?
Z.R.: Taką partię trzeba po prostu stworzyć. Przyznaję, że słowo "stworzyć" nie jest najszczęśliwsze. Ta partia musi sama powstać w świadomości ludzi, narodzić się w odpowiedzi na ich potrzeby. Każdy z nas — polityków, czy nawet sama Komisja Krajowa jest w stanie stworzyć kolejną partię, w peletonie tych, które już funkcjonują. Musi powstać pewna platforma porozumienia, na której ludzie zaczną się organizować. Wydaje mi się, że taką platformą stanie się projekt konstytucji. Do dziś mamy około półtora miliona podpisów. Podpisanie się pod projektem było aktem pewnej identyfikacji z polityką Związku.
P.W.: Związek w przyszłym roku, wobec wyborów prezydenckich i spodziewanego referendum konstytucyjnego, będzie zmuszony do określenia swojego miejsca na mapie politycznej kraju. Ostatnio słyszeliśmy, ze Wałęsa skłania się nawet do poparcia naszego projektu, jak sądzę w zamian za sprzyjanie mu w wyścigu do fotela prezydenckiego.
Z.R.: Trzeba najpierw stwierdzić, że projekt prezydenckiej konstytucji jest odległy od społecznego. Jeśli Wałęsa przychyli się do projektu społecznego, to da dowód swojej schizofrenii. Propozycje struktur władzy rządu i państwa są tak różne w tych dwóch projektach, że w żaden sposób nie dają się pogodzić.Same wybory prezydenckie są dla nas totalnym nieszczęściem, bo na pierwszy plan zamiast budowania merytorycznych podstaw państwa wybiją się znowu walki poszczególnych polityków. Ja w każdym razie w tych przepychankach udziału brać nie będę.Prywatnie mogę powiedzieć, że Wałęsa nie powinien zostać prezydentem. Zdradził w zasadzie cały swój elektorat i zrobił to ostentacyjnie, a jego ostatnie pociągnięcia są niezwykle groźne dla demokracji i dla ładu w państwie. Ponowne jego wybranie byłoby usankcjonowaniem traktowania Polski jak własnego folwarku. A to, że prawie na kolanach wraca w tej chwili do "Solidarności", jeszcze nic nie znaczy.
P.W.: Czy w przyszłości funkcja prezydenta będzie naprawię istotna?
Z.R.: Oczywiście, nie jest obojętne, czy prezydent będzie wyłoniony z aktualnej koalicji, czy nie, lecz nie jest to tak istotne jak to, że z dużym prawdopodobieństwem można się spodziewać poważnych buntów społecznych o podłożu ekonomicznym i czy to będzie "nasz" prezydent czy nie, władza stanie przed koniecznością tłumienia rozruchów w sposób bardziej lub mniej legalny. Proces ubożenia społeczeństwa i brak miejsc pracy dla młodzieży to zjawiska bardzo niepokojące.
P.W.: Czy Związek będzie w stanie przeciwstawić się tym niebezpiecznym tendencjom?
Z.R.: Sądzę, że mamy dobrą pozycję — przedstawiliśmy swoją konstytucję, która jest pewnym pomysłem na państwo, i w moim przekonaniu powinno się dążyć do rozwinięcia tej kwestii. Chodzi o precyzyjne ustalenie, jak ma wyglądać system ubezpieczeń społecznych, opieki zdrowotnej, jak ma wyglądać budżet państwa itp.
P.W.: Jak w tym kontekście widzi Pan projekt nowej ustawy o związkach zawodowych, ograniczającej nasze uprawnienia?
Z.R.: No, to jest pierwszy z poważnych powodów do ogólnej "draki"...
P.W.: Czy Związek powinien wystąpić w swojej obronie?
Z.R.: Bezsprzecznie jest to powód do strajków i protestów — ze strajkiem generalnym włącznie. Pomysłodawcy takiego projektu najwyraźniej przestali uczyć się historii. Społeczeństwa z silną klasą średnią budowały silne związki zawodowe. W latach 50. i 60. na Zachodzie związki byty bardzo mocne i to one doprowadziły do równowagi społecznej. Fakt, że teraz ich pozycja systematycznie się osłabia, jest spowodowany ogólnym poczuciem bezpieczeństwa socjalnego. Dopiero to spowodowało, że zniknęły konflikty i związki utraciły swoją podstawową rację bytu. My, niestety, nie jesteśmy na tym etapie. Jeśli więc mamy budować kapitalizm z tzw. "ludzką twarzą", to związki muszą być silne, by zabezpieczyć interesy ludzi pracy.
P.W.: Czy Solidarność będzie stać na przyjęcie takiej roli?
Z.R.: Pytanie jest źle sformułowane. To jest nasze być albo nie być. My musimy zmierzyć się z tymi wyzwaniami, bo nikt tego za nas nie zrobi!
P.W.: Jak Pan uważa, czy możemy liczyć w zasadniczych kwestiach na pomoc OPZZ?
Z.R.: Oni, jak na razie, prowadzą głównie działalność fasadową. I nic nie wskazuje, by miało się to zmienić. Nie robią zjazdów, nie przeprowadzają wyborów, nie zbierają składek. Powstaje więc pytanie, co robią i za co egzystują? Parę dni temu jeden z senatorów z OPZZ-u wstaje i mówi, że szkolnictwo się rozpada i że nie ma pieniędzy. Tylko że ten sam senator niecały rok temu głosował za budżetem! W moim wystąpieniu senackim zawarte były dokładne wyliczenia przygotowane przez Związek, ile i gdzie zabraknie. Wiedzieliśmy, że zabraknie. Wyliczyliśmy to już rok temu, więc dzisiejsze lamenty są wyrazem czystej hipokryzji.
P.W.: Czy nie sądzi Pan, że błędem było to, że poszliśmy przed rokiem do wyborów?
Z.R.: To nie był błąd. Ten tkwił gdzie indziej. Powinniśmy byli pójść do wyborów z otwartą listą i umieścić na niej nazwiska polityków z pokrewnych ugrupowań. To stworzyłoby wspólną, szerszą płaszczyznę.
P.W.: Jak Pan widzi Solidarność po pierwszym okresie zbierania podpisów pod projektem konstytucji?
Z.R.: To jeszcze jeden dowód, jak bardzo polityka jest potrzebna Związkowi. Bo przecież trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że to nie była akcja związkowa, tylko zdecydowanie polityczna. I w tym momencie, z dnia na dzień, popularność Związku wzrosła z 4 procent do 11. Świadczy to o tym, że społeczeństwo oczekuje od "Solidarności" jednoznacznych wypowiedzi na tematy polityczne. Nie wolno nam chować głowy w piasek, musimy odpowiedź podać. Znowu wracamy do postawionego na wstępie pytania. Można urabiać społeczeństwo, twierdząc, że polityka jest brudna, i że tym, którzy się nią zajmują, chodzi tylko o "pełną michę", ale i tak widać, czego ludzie oczekują od Związku.Chciałbym tu jeszcze raz mocno podkreślić, że z punktu widzenia politycznego, wynik zbierania podpisów jest wydarzeniem bez precedensu i muszą się z nim wszyscy liczyć. Nie ma drugiej organizacji, która byłaby w stanie tego dokonać. O tym trzeba pamiętać!
P.W.: Czy można przewidzieć scenariusz działania Sejmowej Komisji Konstytucyjnej?
Z.R.: Będzie ona starała się wykorzystać projekt Solidarności w taki sposób, by potem móc powiedzieć, że na przykład 60 proc. zostało z niej przepisane, więc o co właściwie chodzi. Natomiast pozostałe 40 proc. będzie skierowane przeciwko społeczeństwu, lecz członkowie Komisji postarają się je zakamuflować, tak by było to niezbyt czytelne dla zwykłego śmiertelnika.
P.W.: Czy powinniśmy uparcie stać na stanowisku, że albo nasza konstytucja, albo żadna?
Z.R.: Jestem zwolennikiem merytorycznej dyskusji, lecz trzeba uważać, czy druga strona nie chce nas oszukać — na co się zresztą zanosi — i wtedy zdecydowanie wystąpić.Poparcie dla społecznego projektu należy pozyskiwać przez cały czas, aż do końca. Ludzie muszą sobie zdać sprawę, że kształt konstytucji w dużej mierze zależy od nich samych. My możemy organizować, nagłaśniać, lecz to ludzie zadecydują, czy chcą być oszukiwani czy nie.
P.W.: Co sadzi Pan o procesie rewindykacji majątku związkowego?
Z.R.: Cóż można sądzić? To, co zostało ukradzione, powinno zostać zwrócone, a złodziej powinien zostać ukarany. Ale jeżeli Wedlowi ukradli nie tylko fabrykę, ale nawet nazwisko, to o czym tu mówić?.. Jak widać, od PRL-u daleko nie odeszliśmy. Jak na razie sankcjonuje się fakt czerpania zysków z bezprawnie przejętego majątku.
P.W.: Czy w najbliższym czasie widzi Pan szansę na rozwój Związku, czy raczej stagnację i "okopywanie się na pozycjach"?
Z.R.: Na pewno trzeba podjąć decyzje dotyczące naszego stosunku do polityki. Nie możemy zamykać oczu i udawać, że nie wiadomo o co chodzi.Drugą sprawą niezmiernie ważną jest stopniowe przenoszenie centrali do Warszawy. Wszyscy muszą sobie zdać sprawę z tego, że trzeba być w centrum wydarzeń. Honorową stolicą niech będzie Gdańsk, ale musimy zaistnieć w stolicy na stałe — inaczej staniemy się towarzystwem zaściankowym, z którym nikt nie będzie się liczył. Są pewne wymogi oddziaływania na opinię publiczną i należy się do nich dostosować.
P.W.: Jak Pan widzi rolę massmediów w funkcjonowaniu Związku?
Z.R.: Bez nich nie ma mowy o normalnym funkcjonowaniu. Niestety, nie przywiązuje się do tego zbyt dużej wagi. Nie można wyobrażać sobie, że rolę massmediow w Związku pełnić będą jedynie wydawnictwa w rodzaju biuletynów związkowych. To nie ta klasa i nie ten wymiar. Aby zaistnieć w świadomości społecznej, trzeba mieć nieco większe ambicje niż wydawanie biuletynu. Jeżeli chcemy szerzej oddziaływać na społeczeństwo, musimy mieć normalne gazety. Biuletyny są czytane jedynie przez związkowców, natomiast do ogółu społeczeństwa dociera się poprzez zwykłe gazety. Nie można mieć co do tego żadnych złudzeń. W zasadzie mamy dwa naprawdę własne tygodniki — "Solidarność" i "Tygodnik Małopolska". Obydwa stale przeżywają kłopoty. Wydaje mi się, że może ich być jeszcze więcej. Przyszły rok pod wieloma względami będzie przełomowy. To spowoduje, że nawet te dwa tygodniki mogą być bardzo niewygodne. Spodziewam się, że będą ponawiane próby rozsadzania ich od środka i zlikwidowania przy pomocy zewnętrznych czynników. Musicie być na to przygotowani.