Oficjalna strona senatora Zbigniewa Romaszewskiego
Polskie reformy stanęły w miejscu
Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Maria Kisza
Wywiad zamieszczony w "Pryzmacie" - miesięczniku wrocławskiego środowiska naukowego w listopadzie 1994 roku
15 listopada przybył do Wrocławia na Święto Nauki senator Zbigniew Romaszewski wraz z Żoną, Zofią. Przedmiotem jego zainteresowania była sytuacja szkolnictwa wyższego i konkurencyjny wobec rządowego projekt ustawy o wyższym szkolnictwie zawodowym, jaki powstał w środowisku Politechniki Wrocławskiej (patrz "Pryzmat" nr 38, "z Senatu").
Maria Kisza: Czy Pańska wizyta świadczy o tym, że zajął się Pan problemami szkolnictwa wyższego i nauki?
Zbigniew Romaszewski: Zamierzam się nimi zainteresować. Dotąd nie była to moja specjalność. Staram się zorientować, jakie są realne perspektywy i możliwości.
M.K.: Czy chce Pan szukać rezerw w budżecie?
Z.R.: Jeśli chodzi o sferę budżetową, sytuacja jest dramatyczna. Budżet jest skąpy i w ogromnej części jest pożerany przez wydatki socjalne, które są niezbędne. Druga część budżetu to obciążenia inwestycyjne, wynikające z odtworzenia i reorganizacji gospodarki. Natomiast problem szkolnictwa wyższego, czyli w gruncie rzeczy inwestycji długoterminowych schodzi całkowicie z pola widzenia parlamentu, mimo że zdaje on sobie sprawę z sytuacji: mówią o niej pewne wskaźniki, np. dane o przyroście liczby osób w rocznikach dochodzących do wieku produkcyjnego. Władze zdają sobie sprawę, że stoją przed kataklizmem. Natomiast nie wiem, czy lobby oświatowe będzie na tyle silne, ażeby móc w tej sprawie coś rozsądnego zrobić - tym bardziej, że nakłady na naukę, w szczególności nakłady na szkolnictwo wyższe w zasadzie systematycznie spadają wraz z wynagrodzeniami nauczycieli akademickich, personelu szkół wyższych i wzrostem liczby studentów na wszystkich wydziałach - prawie dwukrotnym od roku 1989. Generalnie sytuacja jest taka, że ze względu na roczniki wyżu demograficznego, który będzie w tej chwili wchodził na wyższe uczelnie, należy się spodziewać do lat dwutysięcznych systematycznego przyrostu liczby studentów. A już w tej chwili uczelnie pękają w szwach. I nie wiadomo właściwie, co robić.
M.K.: To musi rzutować na politykę społeczną rządzących.
Z.R.: Zawsze napływ rocznika wyżu demograficznego, dla którego nie ma miejsca, którego nie ma gdzie rozmieścić, musi siłą faktu doprowadzić do poważnych przesileń społecznych czy politycznych. To zaczyna być bardzo poważny problem, zarówno ze względu na konieczność rozwiązania sprawy rozmieszczenia tych ludzi (a młodzież sobie jeszcze nie zdaje sprawy, że dla nich miejsca w istniejącym układzie praktycznie nie ma), jak i z punktu widzenia kraju, którego szkolnictwo trzeba w jakiś sposób dostosować do struktury zaawansowanych technicznie krajów. Gdy włączamy się do systemu europejskiego, musimy dopasować zarówno system jak poziom kształcenia.
M.K.: W którą stronę powinny iść przemiany?
Z.R.: Problem jest tego rodzaju, że nasze szkolnictwo wyższe jest wyłącznie szkolnictwem na poziomie akademickim, które jest niewątpliwie niezbędne dla cywilizacyjnych podstaw funkcjonowania kraju, natomiast w związku ze stosunkowo małą elastycznością, szkolnictwo to nie spełnia wymogów wynikających z tak ostrej transformacji ustrojowej, gospodarczej, systemowej, jaką przechodzimy w tej chwili. W związku z tym rysuje się bardzo wyraźna potrzeba objęcia tych nadchodzących roczników skolaryzacją w ramach szkolnictwa zawodowego. Wyobrażam sobie ten system jako dość szeroki, dość elastyczny i odpowiadający na bezpośrednie zapotrzebowanie regionów, miast etc.Jest faktem, że rozwój gospodarczy jest tego typu, że coraz mniejsze będzie zapotrzebowanie na ludzi do łopaty, a coraz większe na osoby umiejące obsługiwać komputery. Nasze szkolnictwo zawodowe jest niezwykle skostniałe, na poziomie zasadniczym czy licealnym zupełnie nie nadąża za tymi zmianami, zaś na poziomie wyższym próbuje się kształcić kadrę w ramach szkolnictwa akademickiego.
M.K.: A jak w całym tym systemie widzi Pan miejsce szkolnictwa prywatnego?
Z.R.: Patrzę na nie dość pesymistycznie ze względu na znaczne zubożenie społeczeństwa. Ten rynek jest bardzo płytki. Aby umożliwić rozwój szkolnictwa prywatnego, powinna istnieć możliwość korzystania z nisko oprocentowanych kredytów na naukę. Wtedy byłoby to atrakcyjne.
M.K.: Jak można określić potrzeby finansowe szkolnictwa wyższego?
Z.R.: Wydaje się dosyć celowe zastosowanie metody popieranej przez NSZZ "Solidarność", tj. odnoszenie wydatków na szkolnictwo wyższe do wielkości produktu krajowego brutto. W ten sposób uniknęłoby się corocznych przepychanek przy ustalaniu budżetu. Można by też określić pewne minima finansowania opierając się na porównaniach wydatków na tę sferę u nas i w innych krajach i w oparciu o te dane optymalizować rozwiązania.
M.K.: Czy widzi Pan możliwość utworzenia wpływowego lobby akademickiego?
Z.R.: Środowiska akademickie są kręgami bardzo silnie opiniotwórczymi. Fakt, że takie lobby w gruncie rzeczy nie powstało i że środowiska akademickie w sposób bezdyskusyjny popierają Unię Wolności jako partię inteligencką, nakazuje sądzić, że jest to dobrowolna postawa. Zabrakło pewnego krytycyzmu, nie dostrzeżono, że polityka tej partii nie jest zawsze polityką środowiska. Trzeba było zauważyć, że dla środowiska akademickiego więcej byłby skłonny zrobić profesor Stelmachowski.
M.K.: Może więc obecna sytuacja polityczna będzie sprzyjała integracji środowiska, a co za tym idzie - większej efektywności działań?
Z.R.: W tej chwili nie widzę możliwości wprowadzenia jakichś radykalnych zmian. Ci ludzie, którzy w tej chwili rządzą Ministerstwem, objawiają zbyt daleko posuniętą niepewność w swoich działaniach, aby zdobyć się na jakieś daleko idące eksperymenty. W tym sensie jest to okoliczność niesprzyjająca. W ogóle trzeba powiedzieć, że procesy reformowania Polski stanęły w miejscu.
M.K.: Na wszystkich polach?
Z.R.: Tak. Ze względów politycznych, gospodarczych, społecznych - właściwie wszystkich. Panuje apatia i oczekiwanie na przyszłość, która nie wiadomo, gdzie ma powstać, kto mają stworzyć. Stąd tak interesujące dla mnie jest środowisko wrocławskie, które wyszło z inicjatywami mającymi na celu kształtowanie przyszłości.Można by wyjść poza nasze trudności budżetowe korzystając z kredytów Banku Światowego. Można by je uzyskać - o ile się orientuję - na bardzo korzystnych warunkach i myślę, że akurat te kredyty byłoby warto wziąć, w przeciwieństwie do wielu innych.
M.K.: Dałoby się uzgodnić z Bankiem Światowym warunki?
Z.R.: Bezsprzecznie. Dotąd robiono to nie mając jasnej koncepcji rozwoju. Gdy byłem w Stanach Zjednoczonych w 1989 roku, Amerykanie nie mieli żadnej koncepcji dotyczącej procesów transformacyjnych w krajach byłego bloku wschodniego i oczekiwali tej koncepcji od nas. Dopiero z chwilą, kiedy nie potrafiliśmy wyjaśnić i przedstawić swoich żądań, postulatów itd., oni zaczęli stosować do nas wzorce amerykańskie. Nie potrafili poza nie wyjść, bo innych gospodarek właściwie nie znali.
M.K.: Co powinno być przedmiotem starań środowiska akademickiego? Czy opracowywanie modeli działań?
Z.R.: Bez pieniędzy nic się nie zrobi. Trzeba wywierać presję, ciągle przypominać, pytać, przedstawiać problem. Należy za pośrednictwem mass-mediów uświadamiać sytuację opinii publicznej. Być może dzięki temu kanały decyzyjne zostaną odblokowane.
M.K.: Dziękuję Panu Senatorowi za rozmowę.