Oficjalna strona senatora Zbigniewa Romaszewskiego
Polityki nie da się uniknąć
Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Marek BurczykWywiad opublikowany w "Głosie Wybrzeża" w dniu 8 kwietnia 1994 roku i w skróconej wersji w "Dzienniku Zachodnim" w dniu 19 kwietnia 1994 roku
Marek Burczyk: Zamierzone jako zaczyn nowej partii kluby polityczne "Solidarności" słabo coś rozwijają się Ile ich w tej chwili mamy? Trzy?
Zbigniew Romaszewski: Jest ich więcej: warszawski, krakowski, tarnowski, nowosądecki, bielski, kielecki... Ale pana diagnoza ogólnie jest słuszna, jak sadzę, wynika to w znacznej mierze z faktu, że ludzie, którzy mogliby ruch, klubowy rozwijać i nadawać mu dynamikę - muszą się zająć czymś innym, bo po prostu sytuacja tego wymaga. Że wspomnę chociażby o akcji protestacyjnej Związku. Nasz nieliczny klub parlamentarny też ostatnio miał co robić: debata budżetowa, ustawa "antypopiwkowa"...
M.B.: Jednak taki BBWR szybciej wystartował.
Z.R.: Nie zauważyłem tego... Ciesząc się poparciem prezydenta, uzyskać takie wyniki wyborcze, jakie uzyskano - jest raczej porażką niż sukcesem.
M.B.: Wy chcielibyście uniknąć falstartu?
Z.R.: Problem jest szerszy. Uważamy, że w obecnej sytuacji kraju partyjne przetasowania są sprawą drugorzędną. Niewiele z nich wynika. Prawdziwym nieszczęściem dzisiejszej Polski jest to, że - na dobrą sprawę - żadna z sił politycznych nie dysponuje nowym, na miarę czasu, programem. Z tego punktu widzenia ostatnie cztery lata trzeba ocenić bardzo krytycznie, jako okres, w którym w miejsce starych, komunistycznych, zapanowały nowe dogmaty: skrajnego monetaryzmu, programu naprawczego Banku Światowego... Jest paradoksem, że te zużyte, odrzucone przez społeczeństwo w wyborach 1993 roku koncepcje realizuje również obecna koalicja rządowa, która doszła do władzy właśnie dzięki ich negacji. Naszym zdaniem, zasadniczym zadaniem dla każdej siły politycznej w kraju - obojętne, dopiero rodzącej się czy już ukształtowanej - jest dziś głęboka krytyczna analiza dorobku czterolecia. Próba odpowiedzi na pytanie: dlaczego, skoro jest tak dobrze, jest tak źle?
M.B.: A czy nie jest raczej tak, że wasze potencjalne zaplecze członkowskie jest po prostu rozczarowane realizacjami politycznych aspiracji swych działaczy? Którzy, robiąc polityczną karierę, lądują w dziwnych jak na związkowców towarzystwach. Boni - u liberałów, Rulewski, Arkuszewski - w ich bezpośrednim pobliżu...
Z.R.: Po części - być może... Mnie samego szokują niektóre wypowiedzi choćby Władka Frasyniuka. Ale rozczarowanie społeczne ma chyba głębsze źródła niż rozczarowanie do konkretnych przedstawicieli byłych elit związkowych. Moim zdaniem, zasadniczą sprawą jest tu przyjęty, błędny, model prywatyzacji - przede wszystkim kapitałowej, w kraju bez kapitału. W tych warunkach prywatyzacja musiała wyrodzić się, i wyrodziła, w centralnie sterowany system rozdawnictwa mienia narodowego. A stąd już tylko krok do rozmaitych decyzji "po uważaniu" i w konsekwencji do korupcji. Zaowocowało to uwiądem demokratycznej inicjatywy obywatelskiej. Narastaniem egoizmu jednostkowego i grupowego. Jak wyjść z tego pata? Tylko - rozwiązując konkretne zadania, przynosząc rozwiązania, których oczekuje społeczeństwo. Temu właśnie mają służyć kluby polityczne "Solidarności". A czy wyrośnie z nich partia, czy nie jest już sprawą jakby drugorzędną.
M.B.: Na razie jednak kluby i związany z nimi pomysł "przyzwiązkowej" partii jest zarzewiem nowych sporów i podziałów w "Solidarności", choćby na linii Krzaklewski - Jankowski, który jest postrzegany jako patron ruchu klubowego. Krzaklewski, dopatrując się w klubach zagrożenia swej pozycji, oskarża was o polityzację związku.
Z.R.: To jest zupełne nieporozumienie. Przecież my właśnie chcemy politykę ze związku wyprowadzić, oczywiście na tyle, na ile jest to w ogóle możliwe. A polityka - czy tego chcemy, czy nie chcemy - istnieje. I skuteczna obrona praw ludzi pracy najmniej powinna polegać nie tylko na w sumie doraźnych działaniach czysto związkowych. Także - na długofalowych działaniach politycznych. Tak, jak to się robi na świecie. Czymże, w końcu, jest wpływanie na odpowiedni kształt budżetu w trakcie jego rodzenia się, jak nie polityką propracowniczą? A sprowadzanie wszystkiego do konfliktu między Jankowskim i Krzaklewskim jest uproszczeniem.
M.B.: "Krajówka" wszakże pozbawia was "znaczka". Czy będziecie kontynuować swą działalność również wbrew jej stanowisku?
Z.R.: Dlaczego wbrew? Raczej - obok. W końcu są jeszcze, aprobujące dla nas, uchwały regionów...
M.B.: Jaki jest stosunek do was "Sieci"?
Z.R.: A co to jest "Sieć"?
M.B.: Czy popiera was kierownictwo "ursusowskiej" "S" z p. Wrzodakiem?
Z.R.: Nie słyszałem, żeby miało do nas zastrzeżenia.
M.B.: Prawica, na którą ruch klubowy był w sensie ideowym zorientowany, wita was niezbyt entuzjastycznie...
Z.R.: Trudno się temu jakoś specjalnie dziwić. W końcu nikt nie kocha konkurencji. W wielu prawicowych partiach jest sporo osób rozczarowanych wynikami uprawiania polityki przez ich liderów... Może więc zdarzyć się i tak, że przynajmniej niektórzy spośród nich znajdą ujście dla swej społecznej aktywności w naszych, nie tak partyjnych, a więc luźniejszych strukturach edukacji obywatelskiej.
M.B.: A jakie jest ideowe credo tej edukacji?
Z.R.: "Solidarnościowe" korzenie, rozumiane przede wszystkim jako odrzucenie "filozofii" egoizmu. Obrona praw - najszerzej rozumianych - ludzi pracy najemnej. Sięganie do nauki społecznej Kościoła.
M.B.: O tym akurat mówią dziś wszyscy...
Z.R.: My rozumiemy to na wskroś akonfesyjnie. Z nikim nie chcemy licytować się na katolicyzm. Ale jest przecież faktem, że to Kościół posiada dziś nowoczesną doktrynę społeczną, odpowiadającą aspiracjom ludzi pracy i odpowiadającą na wyzwania czasu. Nie widzimy powodu, żeby z tego potężnego dorobku intelektualnego nie korzystać, nie czerpać.
M.B.: Czy wesprzecie obecną akcję protestacyjną "Solidarności" działaniami politycznymi?
Z.R.: Jest teraz temu podporządkowana cała działalność naszego Klubu Parlamentarnego.
M.B.: Ale czy planujecie jakieś konkretne inicjatywy polityczne?
Z.R.: Trochę jeszcze za wcześnie o tym mówić.
M.B.: Czy zaistniejecie w nadchodzących wyborach municypalnych?
Z.R.: Tam, gdzie ruch klubowy jest już silniejszy, zwłaszcza na południu Polski, wchodzimy w lokalne koalicje z pokrewnymi politycznie ugrupowaniami.
M.B.: Wszyscy zgłaszają dziś swych kandydatów na prezydenta. Czy wy również macie własnego kandydata?
Z.R.: Wpierw trzeba mieć jasność, w jakie uprawnienia będzie wyposażony ten przyszły prezydent, a to określi nowa konstytucja. Wcześniej tego rodzaju przymiarki są bezsensowne.