Zbigniew Romaszewski - Logo Zbigniew Romaszewski
Romaszewski.pl: HOME / Publikacje / "Ponad dobrem i złem" - Wywiad o śledztwie w sprawie grudnia 1970 - "Dziennik Bałtycki", 9 grudnia 1994

"Ponad dobrem i złem" - Wywiad o śledztwie w sprawie grudnia 1970 - "Dziennik Bałtycki", 9 grudnia 1994

1994-12-09
Oficjalna strona senatora Zbigniewa Romaszewskiego

 

Ponad dobrem i złemo śledztwie w sprawie grudnia 1970 roku

Z senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Wiesława KwiatkowskaWywiad opublikowany w "Dzienniku Bałtyckim" w dniu 9 grudnia 1994 roku

 

Wiesława Kwiatkowska: To śledztwo trwa niemal tak samo długo, jak tzw. III Rzeczpospolita i jest do tego stopnia odbiciem panujących stosunków politycznych, że trzeba postawić pytanie: czy zawarty w Magdalence kontrakt gwarantował nietykalność nomenklaturze PZPR?

Zbigniew Romaszewski: Nie sądzę, aby można było mówić o kontrakcie w rozumieniu formalnym. W Magdalence nastąpiło porozumienie elit dotyczące zreformowania socjalizmu - bo tak się wtedy mówiło. Przyjęto, że władza komunistyczna pozostanie i z tej perspektywy była mowa o wykorzystaniu autonomii Priwislańskiego Kraju, a nie o odzyskaniu władzy i niepodległości. O osądzeniu zbrodni komunistycznych w ogóle nie myślano, bo wydawało się to nieosiągalne. W Sejmie kontraktowym przewidziano dla nas o dwa glosy więcej, niż jedna trzecia, a więc tyle, abyśmy byli w stanie odrzucić ewentualnie jakąś ustawę, ale nie mogli przeprowadzić swojej. Reszty dokonały wybory 4 czerwca dając wynik, jakiego nie oczekiwał nikt - i to zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Determinacja, z jaką społeczeństwo poparto kandydatów "Solidarności" wzmocniła opozycje i do tego stopnia osłabiła morale komunistów, że ich sojusznicy zaczęli się zastanawiać, czy nie lepiej przesunąć się na drugą stronę. Doprowadziło to do tego, że we wrześniu 1989 r. rozwiązano PZPR. I właśnie wtedy należało przeprowadzić wybory parlamentarne. Zapytać posłów, którzy powchodzili do Sejmu z 70 głosami poparcia, kogo reprezentują, skoro kontrakt, na mocy którego stali się parlamentarzystami, dotyczył PZPR? Nie udało się, niestety, tego przeprowadzić. Ale to właśnie ta postawa społeczeństwa spowodowała, że gen. Jaruzelski z trudem został prezydentem. Na czele rządu stanął Tadeusz Mazowiecki, ale ministrem obrony narodowej był Florian Siwicki, spraw wewnętrznych - Czesław Kiszczak, a wiele podobnych postaci zasiadało w ławach poselskich. W takim Sejmie nie istniała możliwość osądzenia zbrodni komunistycznych.

W.K.: Ale to właśnie w tym Sejmie poseł Ziemi Kieleckiej Kazimierz Ujazdowski postawił pytania, skierowane do ministra Siwickiego: "Czy prokuratura wojskowa przeprowadziła śledztwo i ustaliła sprawców zbrodni ludobójstwa popełnionej w czasie wypadków grudniowych 1970 roku przez osobników ubranych w mundury Wojska Polskiego. Jakie konsekwencje ponieśli prokuratorzy wojskowi za to, że nie wykonali swoich podstawowych zadań. Jaką rolę pełnił w roku 1970 Wojciech Jaruzelski". Dlaczego takich pytań nie postawili posłowie "Solidarności"?

Z.R.: Pan Ujazdowski wszedł wprawdzie do Sejmu XI kadencji w ramach kontyngentu Stronnictwa Demokratycznego, ale zbliżył się do posłów solidarnościowych. Był też działaczem Porozumienia Centrum i to jednym z radykalniejszych, tak więc można powiedzieć, że pytania te zadała opozycja. Ale stawianie ich było bardziej demonstracją, niż realizowaniem celów politycznych. Zasadnicze pytanie brzmiało: czy kontraktowa forma rządów powinna nadal trwać. Że zaś odpowiedzią było, że powinna, stawianie takich pytań nie miało sensu.

W.K.: Sejm pierwszej kadencji, w którym pełnił pan funkcję przewodniczącego Komisji Praw Człowieka i Praworządności, też niewiele w tej sprawie zrobił.

Z.R.: Do przeprowadzenia takich działań potrzebna jest wola polityczna, a jasno należy stwierdzić, że jej nie było i nie ma. A szczególnie jej nie ma w resorcie spraw wewnętrznych. Dotyczy to całego szeregu decyzji politycznych - od grubej kreski, zapomnienia o przeszłości i budowania nowej władzy w oparciu o nowe struktury, poprzez uniemożliwienie przeprowadzenia lustracji. W parlamencie pierwszej kadencji przedstawiono sprawy około stu zabójstw popełnionych w stanie wojennym i przekazano prokuraturom do ponownego rozpatrzenia. Nie słyszałem, aby któraś z nich zakończyła się zamknięciem śledztwa i postawieniem zarzutów.

W.K.: W odpowiedzi udzielonej posłowi Ujazdowskiemu minister Siwicki stwierdził, że decyzje użycia broni podjął Władysław Gomułka, a Wojciech Jaruzelski był wtedy ministrem obrony narodowej, ale decyzje podejmowano poza nim. To samo zeznał Jaruzelski, gdy wiosną 1991 r. został przesłuchany w charakterze świadka. Odpowiedzi te do tego stopnia zaważyły na śledztwie, że prokuratorowi Marynarki Wojennej zajęło dwa lata ustalenie, że "w roku 1970 gen. Jaruzelski był urzędującym ministrem obrony narodowej z wszystkimi płynącymi z tego konsekwencjami".

Z.R.: Śledztwo w sprawie Grudnia 1970 r. nie jest jedynym prowadzonym ułomnie. Zabójstwa górników kopalni "Wujek", księży Zycha, Suchowolca, Niedzielaka, sprawa promotorów zabójstwa ks. Popiełuszki zawisły w próżni. Nasi ministrowie sprawiedliwości Chrzanowski, Dyka, Piątkowski nie byli w stanie zdynamizować tych śledztw, a minister Milczanowski poprzez ukrywanie dowodów utrudnił lub wręcz uniemożliwił działanie prokuratury. Podejmowałem interwencje o udostępnienie materiałów w tych sprawach i zawsze okazywało się to bezskuteczne. W tej atmosferze można mówić o sabotażu politycznym tych śledztw. Trudno też oczekiwać daleko idących rezultatów, skoro w sądach nie przeprowadzono weryfikacji. Jest sprawą kuriozalną, że sędziowie, którzy demonstracyjnie naruszali zasadę niezawisłości, na podstawie ustawy o ustroju sądów powszechnych pozostali nieusuwalnymi sędziami Rzeczpospolitej. Osoby, które w dobrej lub złej wierze stanowiły bazę komunistycznego przymusu, nie będą skłonne ścigać sprawców komunistycznych przestępstw. Istnieją też trudności obiektywne - prowadzenie śledztwa po 15 czy 20 latach jest niezwykle utrudnione, trzeba w nie włożyć wiele wysiłku i dobrej woli. Wiesenthal udowodnił, że jest to możliwe, ale u nas Wiesenlhal się nie znalazł.

W.K.: Śledztwo zostało wszczęte na wniosek związku "Solidarność Weteranów Pracy", a komunistyczne lobby nie potrafiło temu przeszkodzić. Powierzono je jednak Prokuraturze Marynarki Wojennej, bo innej możliwości podobno nie było.

Z.R.: Tego śledztwa nie można było nie podjąć. Zbrodnia była tak drastyczna, że chociaż terminu "ludobójstwo" używam niezwykle oszczędnie, w tym wypadku byłbym skłonny go użyć, szczególnie w odniesieniu do Gdyni. Bo strzelanie z broni maszynowej i helikopterów do bezbronnych ludzi idących do pracy, jest czynem tak niegodziwym, że osoba dająca takie polecenie zbliża się do zbrodni ludobójstwa.Prokuraturę Marynarki Wojennej powinno się z takiego śledztwa wyłączyć, choćby w związku ze złą sławą wyniesioną ze stanu wojennego. Istniały prokuratury, które mogły się z tego zadania lepiej wywiązać - np. Prokuratura Warszawskiego Okręgu Wojskowego zachowująca się w stanie wojennym bardziej przyzwoicie, niż wiele prokuratur powszechnych. Bo przesłuchanie czterech tysięcy świadków uznać należy albo za niedołęstwo, albo za sabotaż.Niezrozumiała jest w tej sytuacji bezczynność Rady Prokuratorów. Nie umieli sobie także z tym poradzić ministrowie sprawiedliwości, mimo że instytucja prokuratora generalnego była od 1991 do 1993 roku w naszych rękach. Istniały jednak także resorty prezydenckie, a w szczególności MSW, które wszelkie działania związane z agenturą - a śledztwo grudniowe musiało być wymierzone w funkcjonariuszy SB - konsekwentnie blokowały.

W.K.: Gdyby tę zbrodnię zakwalifikowano jako ludobójstwo, ściganie nie uległoby przedawnieniu, a tak sprawa zostanie nieodwołalnie zamknięta w grudniu 1995 r.

Z.R.: Uważam, że instytucja przedawnienia jest słuszna. Przedawnienie nie może jednak płynąć wtedy, gdy ściganie jest niemożliwe. Bo tworzy się wtedy sytuację, że człowiek popełniający najbardziej nawet obrzydliwą zbrodnię pozostaje bezkarny, jeśli dostatecznie długo utrzymał się przy władzy i skutecznie blokował wszelkie działania. Stąd w Senacie pierwszej kadencji przygotowaliśmy ustawę o niebiegnięciu przedawnienia w stosunku do przestępstw nie ściganych z przyczyn politycznych. Ustawę poparły wszystkie ugrupowania, nawet SLD, przeszła pierwsze czytanie i skierowana została do komisji. Ale parlament rozwiązano. Klub parlamentarny "Solidarności" spróbuje ją przedstawić ponownie, tyle że inicjatywa senacka wymaga wielu żmudnych zachodów, a skuteczność jest praktycznie żadna. W odróżnieniu od inicjatywy poselskiej, gdzie wystarczą podpisy 15 posłów, musi być przyjęta na posiedzeniu plenarnym całego Senatu.

W.K.: Odchodzący ze stanowiska prokurator generalny Jan Piątkowski odebrał śledztwo Prokuraturze Marynarki Wojennej i przekazał Prokuraturze Wojewódzkiej w Gdańsku. Stojący na jej czele Leszek Lanckorzyński zaręczył słowem honoru, że poprowadzi je rzetelnie. Tymczasem pracował nad nim jeden prokurator, a i to jedynie w czasie wolnym od bieżących zajęć.

Z.R.: Prawdą jest, że prokuratorzy pracują w ciężkich warunkach, bo przestępczość rośnie. Wynagradzani są stosunkowo nisko, więc kadra maleje - wielu prawników woli zatrudnić się w biznesie. Tylko że i z kryminalnymi sprawami radzą sobie umiarkowanie. Na sądy nakładane są coraz to nowe obowiązki, a nie towarzyszy temu wzrost ich budżetów. Budujemy w ten sposób nie państwo prawa, lecz państwo anarchii, bo sądy nałożonych obowiązków po prostu wykonywać nie będą, jeśli nie wyasygnuje się na nie jakichś środków.

W.K.: Gdy minister Włodzimierz Cimoszewicz przebywał w Gdańsku, zadałam mu pytanie, czy istnieje możliwość wypłacenia odszkodowań ludziom poszkodowanym w grudniu 1970 r. Minister polecił zająć się tą sprawą swojemu asystentowi Włodzimierzowi Jakubasowi, który zwrócił się z nią do premiera Waldemara Pawlaka.Premier mógł to załatwić jednym podpisem, bo innych zabiegów to nie wymaga, ale nie zrobił tego i odesłał sprawę do Prokuratury Generalnej. Ludzi, którzy w grudniu 1970 r. odnieśli rany, jest nieporównywalnie mniej, niż funkcjonariuszy dla których ustanowiono renty specjalne.

Z.R.: Odszkodowania wypłacane przez sądy za prześladowania dokonane przez reżim stanowiły na początku lat dziewięćdziesiątych tak poważny wydatek budżetowy, że zarówno ja, jak i pozostali aresztowani ze mną członkowie Radia "Solidarność" zrezygnowaliśmy z roszczeń. Byłem przekonany, że budujemy nowy kraj, który nie ma nic wspólnego z PRL. Jeżeli jednak wypłacane są emerytury dla siepaczy i to w szczególnej wysokości, nie ma powodu, aby nie przyznać ich ludziom, którzy zostali tak nieludzko potraktowani w grudniu 1970 r.

W.K.: Komisja Zakładowa "Solidarności" Stoczni Gdynia nakłoniła uczestników walnego zjazdu tego związku, aby w 24. rocznicę Grudnia '70 zorganizować protest, dotyczący uznania popełnionej zbrodni za ludobójstwo. Wiadomo już jednak, że zamiast manifestacji będą pikiety pod urzędami w Warszawie, a do prezydenta Wałęsy skierowana zostanie petycja. Czy takie pikiety mają sens?

Z.R.: Myślę, że lepsza byłaby manifestacja będąca wyrazem szerokiej rewindykacji społecznej, niż petycje do władzy. Chociaż, gdyby inicjatywa nieprzedawniania zbrodni wyszła od prezydenta, sprawa byłaby o wiele prostsza. Co prawda, prezydent Wałęsa swego czasu zdecydował się napisać do ministra Milczanowskiego w sprawie Pyjasa i odpowiedzi do dziś nie otrzymał.

W.K.: Dlaczego sprawa osądzenia tych czynów jest tak ważna?

Z.R.: W przeciwnym razie zostaje zakwestionowany - i to się w gruncie rzeczy stało - funkcjonujący w społeczeństwie system wartości. Na tym polega główna krzywda wyrządzona społeczeństwu przyjętą koncepcją. Wydawało się nawet wygodne, aby zająć się budową nowego państwa, zamiast wchodzić w stare animozje. Tyle że na skutek tego nastąpiło zrównanie ofiary z katem, a to zabija wiarę, stanowiącą podstawę zorganizowanego społeczeństwa, że dobro zwycięża. Zrównanie ofiary z katem oznacza, że ustawiamy się ponad dobrem i złem, a w takim momencie liczyć się zaczyna jeden tylko argument: urządzić się w życiu. Słyszy się przecież, że pierwszy milion dolarów trzeba ukraść. I ludzie zaczynają się zastanawiać, komu ukraść i jak zabezpieczyć się przed kradzieżą.

W.K.: Dziękuję za rozmowę.

 

Copyright 2011 © Bobartstudio.pl
Autorzy: Pawł Piekarczyk, Szymon Zaleski, Marcin Sadłowski, Adam Bielański
Fot.: Erazm Ciołek, Jarosław M. Goliszewski, Kazimierz Kawulak, Krzysztof Mazur, Paweł Piekarczyk, Tomasz Pisula, Anna Wdowińska