Oficjalna strona senatora Zbigniewa Romaszewskiego
Tylko my zbierzemy podpisy
Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawiają Igor Zalewski i Piotr ZarembaWywiad zamieszczony w "Życiu Warszawy" 4 czerwca 1994 roku
"Solidarność" musi sobie odpowiedzieć na pytanie, gdzie jest miejsce dla polityki: w związku, czy poza nim. Ja jestem za wywołaniem ruchu politycznego, opowiadającego się za solidarnościowymi ideałami.
Życie Warszawy: Liczy pan na duże poparcie dla solidarnościowego projektu konstytucji. Ale czy w pięć lat po przywróceniu demokracji, udział związku zawodowego w politycznym „plebiscycie" to zdrowa sytuacja?
Zbigniew Romaszewski: Najpierw związek musiałby funkcjonować w zdrowym organizmie. Dziś to najsilniejsza organizacja opozycyjna — jedyna, która może taką akcję przeprowadzić.
Ż.W.: Skąd jednak optymizm co do jej skutków? Ostatnie wybory wykazały bardzo ograniczone poparcie dla „Solidarności".
Z.R.: Jestem po prostu pesymistą jeżeli chodzi o możliwości innych organizacji. Dlaczego „S" wypadła kiepsko w ostatnich wyborach? Bo nie odpowiedziała sobie na pytanie: czy i jak uczestniczyć w polityce. Akcentując własną apolityczność, związek podważył swoją wiarygodność wśród wyborców. Nawet ci, którzy przychodzą teraz na potężne solidarnościowe manifestacje, głosowali raczej na partie polityczne.
Ż.W.: Ale czy to nie jest właśnie naturalne? Pan jest za tym, by „S" powiedziała jasno: mieszamy się do polityki?
Z.R.: Po pierwsze, aby jasno odpowiedziała na pytanie, gdzie jest miejsce dla polityki: w związku, czy poza nim. Osobiście jestem za wyłonieniem ruchu politycznego, opowiadającego się za solidarnościowymi ideałami.
Ż.W.: Uważa pan, że projekt konstytucji będzie wyrazistą alternatywą dla tego, co proponuje lewicowa koalicja rządowa. A z drugiej strony proponujecie wpisanie do ustawy zasadniczej trójstronnej komisji. Gwarancje tak dużych uprawnień dla związków zawodowych są chyba sprzeczne z ideą państwa liberalnego i z ducha raczej lewicowe.
Z.R.: W tej komisji będą i pracodawcy. A taka komisja sprawdziła się w Japonii, którą trudno nazwać państwem opiekuńczym.
Ż.W.: Tylko czy ta komisja nie ograniczy uprawnień demokratycznie wybranego parlamentu? Ludzie o poglądach liberalnych przed tym przestrzegają.
Z.R.: Od 1989 roku bazujemy przecież na umowach społecznych. Przykładem takiego porozumienia — nie wiem czy najlepszego — był Okrągły Stół. Lepiej więc umocować taką platformę negocjacji w nowym ustroju.
Ż.W.: I nie pojawi się pokusa, aby narzucić takie pakty parlamentowi, choćby w oparciu o siłę „S"?
Z.R.: Parlament zachowa swe uprawnienia. Komisja nie będzie mieć władzy stanowiącej, inicjatywę ustawodawczą będzie mogła na przykład realizować — i to pod warunkiem zgody trzech stron — za pośrednictwem rządu.
Ż.W.: Będziecie agitować za projektem akcentując obecność w nim szerokich gwarancji socjalnych. Czy to nie jest licytowanie się z rządzącą lewicą? SLD i PSL też tego chcą.
Z.R.: Inny kierunek rozwoju państwa jest niemożliwy. A czy partie rządzące są prospołeczne? W SLD skupiło się więcej przedsiębiorców i menedżerów, niż w jakiejkolwiek partii prawicy. Co te etykietki: lewica, prawica, dziś oznaczają?
Ż.W.: A czym różni się w takim razie obecna ekipa rządząca od poprzednich?
Z.R.: Różni się tradycją, a co za tym idzie jakością kadr, ukształtowanych w innych warunkach. Różni się też wyraźnymi tendencjami centralistycznymi. Choć i poprzednie ekipy nie potrafiły się uchronić od pokusy scentralizowanego państwa, szczególnie w sferze gospodarczej. Ja to nazywałem „liberalizmem centralistycznym", polegającym na redystrybucji majątku pomiędzy wybrane osoby. Obecna koalicja kontynuuje akurat tę tradycję.
Ż.W.: Ale mobilizując związkowców do popieranie zapisów o szerokich gwarancjach socjalnych, także i „S” prowadzi do centralizacji.
Z.R.: A czy USA jest państwem scentralizowanym? A przecież rozbudowa świadczeń dla bezrobotnych jest tam dla nas niewyobrażalna. Wszystko zależy od metody dzielenia świadczeń.
Ż.W.: Na czym polegał największy błąd ekip rządzących po 1989 roku?
Z.R.: Na przyjęciu określonego kierunku prywatyzacji. Przewaga prywatyzacji kapitałowej w kraju bez kapitału to nieporozumienie. Drogą była szeroka powszechna prywatyzacja i odwołanie się w większym stopniu do własności pracowniczej. Problemem zasadniczym była i jest też kwestia powiązań nieformalnych, zwłaszcza w bankach.
Ż.W.: I to ma naprawić dziś „S”? W oparciu o swe możliwości, choćby kadrowe? Przecież najlepszych ludzi związek utracił, przeszli do polityki.
Z.R.: Naprawić to trzeba — obywatele którzy nie mają poczucia sprawiedliwości, nie mogą się identyfikować z państwem. A co do kadr, to czy partie je mają, łącznie z obecną koalicją rządową? Tworzy się co najwyżej mity, dmucha w pewne balony. Ktoś kto raz był ministrem, uchodzi za geniusza ekonomicznego. Realną szansą jest dopiero wymiana pokoleniowa.
Ż.W.: Dlaczego wcześniej nie próbował pan budować ugrupowania propracowniczego i prosolidarnościowego? Niektórzy uważają, że jego brak dopomógł w zwycięstwie postkomunistom.
Z.R.: Stale stawałem przed problemem: czy tworzyć sto dwudziestą partię czy działać w ramach istniejących struktur. Przed ostatnimi wyborami proponowałem, aby „S" otworzyła swe listy dla polityków różnych ugrupowań — PC, RdR. To się nie powiodło, bo „S" obawiała się podziałów na tle polityki, na zwolenników centroprawicy, prezydenta, UD.
Ż.W.: Dziś to niebezpieczeństwo nie istnieje?
Z.R.: W mniejszym stopniu, bo na przykład liderzy nurtu prounijnego uprawiają politykę w obrębie Unii Wolności. Ale dla bezpieczeństwa chciałbym wyprowadzić w przyszłości politykę poza struktury związkowe.
Ż.W.: A czy politycy typu Jana Olszewskiego, Antoniego Macierewicza, Jana Parysa są przyszłością tego ruchu solidarnościowego? Posługują się oni bardzo radykalną retoryką polityczną.
Z.R.: Być może się doń przyłączą, na razie pomogli w redagowaniu projektu konstytucji. Najlepszym sposobem rozwiązywania konfliktów międzypartyjnych jest wspólna praca nad konkretnymi sprawami. Na pewno udział w takim ruchu jest w obrębie zainteresowań i temperamentu Jana Olszewskiego.
Ż.W.: Na ostatnim spotkaniu z pana udziałem, Zygmunt Wrzodak mówił o „Polsce narodowej", badał biografie polityków UW. Odpowiada panu ta retoryka?
Z.R.: Nie. Tylko, że ja odpowiadam za to, co sam mówię. Czy różni politycy odpowiadają za kompletne bzdury, jakie padają na zjazdach ich partii?