Oficjalna strona senatora Zbigniewa Romaszewskiego
Obowiązkiem polityka jest kompromis
Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Walerian Ignasiak
Wywiad zamieszczony w "Głosie Wielkopolskim" 16 listopada 1992 roku
Walerian Ignasiak: Przez lata działalności opozycyjnej był pan symbolem niezależności, czy obecnie nadal jest pan człowiekiem niezależnym, czy też uwikłanym w układy partyjne?
Zbigniew Romaszewski: Ciągle czuję się niezależny. Jestem przekonany, iż wybór takie czy innej opcji politycznej nie może wpłynąć na utratę mej tożsamości. Sądzę, że obowiązkiem polityka jest kompromis. Życie społeczne niesie bowiem tyle konfliktów sprzeczności, że zadaniem polityków jest ich łagodzenie, znajdowanie optymalnych rozwiązań. Natomiast jestem także zdania, iż kompromis ma swoje granice. Określa je właśnie tożsamość ideowa polityka. Jeśli przyjęty kompromis przekroczy te granice, to przekreśli osobowość, dokonania polityka. Bywałem w sytuacjach, gdy musiałem bronić granic swej niezależności. Podczas wyborów prezesa Najwyższej Izby Kontroli, nie chodziło o to, iż ja nie mogłem nim zostać. Mogłem, tylko proponowano mi określonych kandydatów na wiceprezesów. Na taki kompromis nie mogłem się zgodzić, gdyż był on sprzeczny z moją wizją działalności NIK.
W.I.: Z reguły wszyscy politycy, z którymi rozmawiamy bardzo ładnie mówią o kompromisie, jednak widząc ich poczynania w Sejmie, można sądzić, iż są od niego jak najdalej.
Z.R.: Parlamentarne kłótnie i swary, nie byłyby większym kłopotem gdyby dotyczyły kwestii merytorycznych. Patologia polega na tym, iż konflikty powstają na tle spraw układowych między konkurencyjnymi grupami, grupkami i koteriami. Myślę, że to się zmieni, partie okrzepną i z czasem spory toczyć się będą o kwestie zasadnicze. Narazie oceniając nasze życie parlamentarne mogę stwierdzić, iż dominuje w nim nie polityka lecz politykierstwo. Polityka polega bowiem na poszukiwaniu kompromisu, natomiast politykierstwo to są właśnie różne układy i rachunki przeprowadzane przed każdym głosowaniem.
W.I.: Niegdyś łatwiej chyba było być niezależnym, obecnie zamiast podziału na my i oni, mamy kłótnie wszystkich ze wszystkimi, często nie wiadomo o co.
Z.R.: Problem w tym by nie tylko przejąć władzę, ale by ją rzeczywiście sprawować i by umieć rzetelnie odpowiedzieć sobie na pytanie po co mi ta władza, do osiągnięcia jakich celów ma służyć. Obecna sytuacja polityczna w kraju jest oczywiście złożona, ale ja nie oceniałbym jej jako kwestii niezależności, to jest bardziej sprawa jasnego systemu wartości. Kiedyś on istniał i był uznawany przez ludzi opozycji, teraz chyba nie istnieje i co gorsza zauważalna jest tendencja do jego demontażu. To jest niepokojący symptom procesów zachodzących w kraju. Oparcie się na rozgraniczeniu dobra i zła jest bowiem podstawą budowania struktur demokratycznego państwa. Tego nie można relatywizować. Na przykład jeśli słyszę usprawiedliwienia, iż pierwszy milion trzeba ukraść to mnie to niepokoi. Bo tak nie zbudujemy zdrowego państwa, lecz co najwyżej latynoską republikę z rządami oligarchii. Kapitalizm mimo stratyfikacji dochodów jest traktowany przez zachodnie społeczeństwa jako ustrój szansy. Natomiast w Polsce nawołuje się jedynie ludzi do zaciskania pasa. Fortuny powstają tylko przez niejasne powiązania ze starą bądź nową nomenklaturą. Powszechna prywatyzacja czy fundusze inwestycyjne wprowadzają system, który nazwałbym liberalizmem centralistycznym. Jest to proces uwłaszczania decydentów zapoczątkowany jeszcze w latach siedemdziesiątych i ciągle kontynuowany choć przez inne elity władzy.
W.I.: Ruch dla Rzeczypospolitej, który pan obecnie reprezentuje postrzegany jest jako najbardziej prawicowe ugrupowanie, jak z tamtej strony widzi pan dalsze, przekształcenia polskiej sceny politycznej?
Z.R.: Uważam, iż określenia prawica i lewica nie pasują do obecnej sytuacji. Dlaczego Sojusz Lewicy Demokratycznej, w którym jest wielu kapitalistów, ma być uważany za lewicę? Osobiście nie uważam RdR za najbardziej prawicową partię. Długo nie przyłączałem się do żadnej. Uważałem, iż ciągle istnieje etos „Solidarności", który skonsoliduje ludzi. Wydarzenia czerwcowe dowiodły jednak, iż jest to już nie możliwe. Postanowiłem się włączyć, gdyż uznałem, że to co stało się 4 czerwca jest dowodem patologii. Nienormalne jest, że w wyniku ujawnienia kilkudziesięciu osób zamieszanych we współpracę z tajnymi służbami upada rząd, a w stosunku do tych osób nie podejmuje się żadnych działań. Jeśli parlament ma wątpliwości czy stawiać przed Trybunał Stanu autorów stanu wojennego, a nie ma takich wątpliwości w stosunku do Jana Olszewskiego i Antoniego Macierewicza to przecież jest to nienormalne.
Dlatego uważam, że trzeba społeczeństwu wyjaśnić wytłumaczyć co się dzieje, wskazać koncepcje rozwiązań. Sytuacja w kraju jest bowiem zła. Ten rząd wyczerpał możliwości reformistyczne, więc wcześniejsze wybory mogą być potrzebne. Ale jeszcze nie teraz, RdR nie jest za ich przyspieszaniem. Dla nas pierwszym zadaniem jest obecnie praca ze społeczeństwem.
W.I.: A czy bierze pan pod uwagę wyniki badań ankietowych, które obecnie są raczej nieprzychylne dla polityków z pańskiego obozu?
Z.R.: Tym bardziej trzeba pracować ze społeczeństwem. A ponadto trzeba mieć do tych wyników właściwy stosunek, bo są one w ogromnym stopniu stymulowane przez mass media. Ja nie wierzę w takie poparcie dla Jaruzelskiego czy w ogóle wojska.
W.I.: Przez lata walczył pan w Polsce o prawa człowieka, teraz słychać głosy z lewicy, iż są one zagrożone w Rzeczypospolitej...
Z.R.: Jeśli ludzie związani z PZPR przez lata niszczyli demokrację, działali przeciw niej, to chyba uzasadnione jest odsunięcie ich od budowania demokracji przez na przykład 5 lat.