Demokracja albo autortraryzm
Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Jerzy Szczęsny
Wywiad zamieszczony w "Tygodniku Solidarność" 19 października 1990 roku
Jeśli ktoś mówi, że nie wie, co to jest przyspieszenie, to albo udaje, albo mówi innym językiem niż reszta społeczeństwa.
Jerzy Szczęsny: Czy mamy w Polsce demokrację?
Zbigniew Romaszewski: Owszem, ale demokracja polska przeżywa kryzys. Okazało się — czego można było oczekiwać — że wygranie wyborów i rozpad partii komunistycznej to jeszcze nie demokracja. Demokracja to również konieczność zbudowania całego systemu zabezpieczeń prawnych. Również — i to jest chyba najtrudniejsze — zbudowanie infrastruktury instytucji publicznych zapewniających udział obywateli w rządzeniu krajem.
J.S.: Demokracja to wolne wybory.
Z.R.: Nie wyłącznie. Demokracja to społeczna wiara w skuteczność uczestnictwa w życiu publicznym.
J.S.: Jak tę wiarę uzyskać?
Z.R.: Demokracja to nie tylko system zabezpieczeń prawnych i wolne wybory, ale również dziesiątki partii politycznych, setki stowarzyszeń, fundacji, instytucji charytatywnych, związków religijnych i zawodowych. To wreszcie tysiące, setki tysięcy małych i większych inicjatyw gospodarczych. Inicjatywa społeczeństwa powoduje, że rola państwa staje się coraz bardziej ograniczona.
J.S.: Zamiast inicjatywy mamy marazm i apatię.
Z.R.: I doliczmy ją do kosztów stabilizacji monetarnej. Nie daj Boże jednak, abyśmy apatię i marazm przyjmowali za wyraz aprobaty dla jedynie słusznego programu.
J.S.: Wałęsa popierając rząd Mazowieckiego proponuje konstruowania programów alternatywnych.
Z.R.: I spotyka go za to ostra reprymenda.
J.S.: Bo generuje tym samym krytykę naszego rządu.
Z.R.: Nie lubię propagandowych pogadanek o tzw. naszym, rządzie. Nie zapomniałem jeszcze, że jest to nadal rząd koalicyjny. A wmawianie społeczeństwu, że obecny układ jest optymalny, jedyny i stabilizujący sytuację, uważam po prostu za nieporozumienie.
J.S.: Koncepcja przyspieszenia proponowana przez Porozumienie Centrum spotkała się z gwałtownymi reakcjami tych, którzy właśnie obecną sytuację uważają za optymalną.
Z.R.: Kiedy prof. Geremek pyta, jak urzeczywistnić przyspieszenie, jak zmienić istniejące status quo, kiedy pokazuje trudności w realizowaniu postulowanych przemian, to rozumiem obiekcje, że nie na wszystkie pytania znajduje odpowiedzi. Choć tych odpowiedzi należy pilnie szukać. Natomiast jeśli ktoś mówi, że nie wie, co to jest przyspieszenie, że nie rozumie, o co chodzi, to albo udaje, albo mówi innym językiem niż reszta społeczeństwa.
J.S.: Przez długi czas sugerowana była pilna potrzeba jedności społeczeństwa wokół politycznego programu wywodzącego się z Solidarności. Program przyspieszenia burzy trudno osiągalną stabilizację.
Z.R.: Powszechna jedność celów i programów istnieje, ale ma ona nieco karykaturalny wyraz. Wszyscy popierają demokrację, deklarują pluralizm, wywodzą swe korzenie z chrześcijaństwa i chcą twórczo rozwijać naukę Jana Pawła II. Na dodatek popierają rząd, są otwarci i marzą, żeby stać się Europejczykami. Wyrażają słuszną troskę w sprawie Niemiec i zachowują rozsądną ostrożność w polityce radzieckiej. Jeśli istnieją jakieś poważne różnice zdań, to dotyczą one tęgo, czy antysemityzm i ksenofobia w Polsce jest zastraszająca, czy też nie, oraz czy zakaz aborcji powinien być pierwszym artykułem nowej konstytucji, czy też można go umieścić na jakimś pośledniejszym miejscu.
J.S.: Na posiedzeniu Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie 24 czerwca ujawniły się głębokie podziały. Było to zaskoczenie dla szerokiej opinii publicznej.
Z.R.: To graniczące z szokiem zaskoczenie opinii było wyrazem tego, jak niekompletne informacje docierają do społeczeństwa i jak fałszywy obraz naszych problemów kształtowany jest w środkach, masowego przekazu.
J.S.: Mimo początkowych zapowiedzi nowej polityki informacyjnej?
Z.R.: Takiej polityki nie ma. Urban odszedł, ale duch arogancji niestety pozostał. Jeśli tyle mówimy o tolerancji, to musi nas być stać na tyle wyobraźni, by uwierzyć, ze kanony zasad moralnych w polityce są nieobce również innym opcjom politycznym, a nie tylko rządowej, o czym starają się społeczeństwo przekonać rządowe media.
J.S.: W obecnej sytuacji, kiedy gospodarka wciąż miesza się z polityką, pada argument, że na narodowym nieszczęściu, jakim jest ruina gospodarki, nie wolno nikomu zbijać kapitału politycznego.
Z.R.: Argument ten jest nieco bałamutny, jako że gospodarka jest obok demokracji najważniejszym problemem kraju. I ci, którzy ten problem będą podejmowali, na pewno zbiją na tym jakiś kapitał polityczny. Premier Balcerowicz — jeśli reforma się uda, jego oponenci — jeśli się nie uda.
J.S.: Argument ten jest używany chyba w dobrej wierze i w gruncie rzeczy chodzi tu o istotną wartość, jaką jest stabilność rządu.
Z.R.: To bez wątpienia wartość istotna, ale czy najistotniejsza? Czy można podporządkować jej np. podstawowe funkcje parlamentu? Proces ustawodawczy często dezawuuje parlament jako najwyższy organ władzy.
J.S.: Czas jest kategorią polityczną. Stąd pośpiech w pracach parlamentu.
Z.R.: Ale to często prowadzi do przyjmowania, pod presją rządu ustaw, których parlament nie zna. W ten sposób naruszany jest autorytet parlamentu.
J.S.: Wolałby Pan senator wielotygodniowe, a nierzadko wielomiesięczne deliberacje?
Z.R.: Dam przykład: słynne ustawy sylwestrowe, czyli zespół 13 ustaw gospodarczych, które zaczęły wpływać do senatu 20 grudnia ubiegłego roku, a były głosowane 28. Nie jestem najgorzej przygotowanym do pełnienia swych funkcji senatorem, a nie tylko nie zdążyłem się nad nimi zastanowić i wyrobić sobie na ich temat zdania, ale nawet nie wszystkie zdążyłem przeczytać. Głosowałem więc tylko w pięciu przypadkach. Ostatecznie wszystkie ustawy zostały na czas, przyjęte, ale czy nie rozsądniej by było, tak. jak to proponował Wałęsa, przyjąć zamiast tego epizodyczną ustawę o szczególnych uprawnieniach dla rządu i przegłosować ją jeden raz, zamiast trzynaście razy głosować w gruncie rzeczy to samo — votum zaufania dla rządu?
J.S.: Żyjemy w warunkach gigantycznego eksperymentu.
Z.R.: Ale podważanie autorytetu parlamentu to szalenie niebezpieczny eksperyment, bo rządów możemy powołać jeszcze kilka - od czego zresztą chroń nas Boże, ale jeśli poderwiemy zaufanie społeczeństwa do parlamentu, jeśli poderwiemy jego autorytet, ośmieszymy go, wtedy w przypadku niepowodzenia reformy pozostanie nam tylko jedna droga: autorytaryzm.
J.S.: Sugeruje Pan odpowiedzialność za to zwolenników procedur demokratycznych?
Z.R.: Nasi demokraci nie powinni piłować gałęzi, na której siedzą i zapominać o tym, że Wałęsa wybrany w demokratycznych wyborach stał na straży demokracji. Natomiast Wałęsa wyniesiony w politycznej próżni przez zamieszki będzie niewątpliwie autokratą.