Liczę na poparcie prawej Warszawy

Z Wicemarszałkiem Senatu Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Robert Wit Wyrostkiewicz
Wywiad opublikowany w tygodniku "Nasza Polska" 17 maja 2011 roku

 

Robert Wit Wyrostkiewicz: Podczas poniedziałkowej konferencji sprzeciwiał się Pan planom prywatyzacji Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej, popularnego SPEC-u, ale czy prywatna własność nie będzie gwarantem lepszego zarządzania tym przedsiębiorstwem?

Zbigniew Romaszewski: Teza, że prywatna własność będzie lepiej zarządzana, w przypadku SPEC nie jest prawdziwa i wynika z zabobonów współczesnych czasów, jakoby prywatyzacja była lekiem w każdej sytuacji. W tym przypadku nie chodzi o handel ziemniakami czy pietruszką, gdzie konkurencja istotnie ma duże znaczenie. Tutaj mamy do czynienia z infrastrukturą liniową, która jest naturalnym środowiskiem monopolu. W moim przekonaniu, sprzedawanie monopolu jest rzeczą karygodną. Monopolista będzie miał nas na smyczy i będzie mógł podyktować każdą cenę, jaką sobie tylko zamarzy, a my będziemy musieli płacić, bo nie będziemy mieli alternatywy. W dodatku wartość SPEC określona w budżecie Warszawy na 2011 roku jako dochód miasta jest poniżej wartości księgowej. Chybiony jest także argument o rzekomym wzroście zdolności kredytowej spółki po przejęciu przez prywatnego inwestora. SPEC nie ma obecnie żadnych zobowiązań długoterminowych, a jego możliwości zadłużania na ponad 1 miliard złotych rocznie wystarczyłyby w zupełności na planowane inwestycje.

R.W.W.: Czy uda się zorganizować w tej sprawie przynajmniej referendum wśród mieszkańców stolicy?

Z.R.: To jest nasze główne założenie, ale zobaczymy, czy projekt się powiedzie. Do zrealizowania tego celu potrzebna jest zbiórka 140 tysięcy podpisów przez dwa miesiące przez powołany do tego celu komitet. Jesteśmy zdecydowani i zdeterminowani, aby do referendum doprowadzić.

R.W.W.: W kwietniu Sejm uchwalił ustawę o Systemie Informacji Oświatowej, która zakłada, że obok danych o szkołach czy nauczycielach, znajdą się w nim m.in. dane indywidualne o uczniach, w tym dane wrażliwe (np. opinie psychologa, informacje o stopniu niepełnosprawności). Dlaczego porównał Pan zbieranie takich danych w SIO do utopijnego świata Orwella? Skąd aż takie mocne skojarzenia?

Z.R.: Wielki Brat musi mieć dokładnie odnotowanych wszystkich i to próbuje się w Polsce przeprowadzić. Zaczyna się jakieś szaleństwo. W czasach PRL naprawdę nieźle musiałem się napracować, zanim SB zdecydowało się założyć mi teczkę. A teraz taki mały człowiek się rodzi, skończy 5 lat i od razu ma teczkę, gdzie zaczyna mu się wpisywać: jak długo się moczył w nocy, czy korzystał z pomocy psychologicznej itp. Dlaczego to ma się ciągnąć za dzieciakiem od 5 roku życia do czasu zakończenia przez niego edukacji tylko dlatego, że pani minister potrzebuje tych danych do naliczenia dotacji? Przecież można te osoby policzyć anonimowo i na tej podstawie naliczyć dotację. Do tego wystarczy wiedza o tym, ilu uczniów jest w danej szkole. Mamy do czynienia ze świadomą rozbudową kontroli ministerstwa edukacji, które boi się, że szkoły mogłyby występować o zbyt duże dotacje na dzieci niepełnosprawne, dzieci trudne czy z ADHD.
Na szczeblu centralnym takie dane nie są potrzebne. Jeśli byłaby wola rodziców, to owszem, mogą porozumieć się z wychowawcą, ten z dyrektorem. Jeżeli będą nauczyciele i dyrektorzy z prawdziwego zdarzenia, to ministerstwo nie jest w tym wszystkim potrzebne.

R.W.W.: Wspomniał Pan o rozciąganiu kontroli ministerstwa, które jest formą kontroli państwa nad obywatelami, tutaj nawet małymi dziećmi. Czy nie są to dokładnie takie same zarzuty, jakie właśnie rządząca Platforma Obywatelska stawia Prawu i Sprawiedliwości, czyli inwigilację czy obsesyjne monitorowanie obywateli?

Z.R.: Na pomysł takiej ustawy nikt w PiS-ie by nie wpadł. Trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś z Prawa i Sprawiedliwości zaproponowałby ustawę mówiącą o centralnym, podkreślam - centralnym, zakładaniu teczek na dzieciaki od 5 roku życia, by w tych dokumentach wszystko o nich wynotowywać. To jest nie tylko gruba przesada, ale zastępowanie oświaty biurokracją. To nie wyraz zwiększonej troski o dzieci i rodzinę, ale jedynie chęć podporządkowania dzieci i rodziny wszechpotężnemu państwu.

R.W.W.: Oskarżył Pan Platformę Obywatelską o manipulacje w nowym "Kodeksie wyborczym". Myśli Pan, że ordynacja, termin wyborów, ale i inne sprawy, takie jak chociażby zasady prezentacji partii politycznych w mediach publicznych zdominowanych przez partie koalicyjne, że cała ta machina wyborcza będzie ustawiona pod PO?

Z.R.: Nie rozumiem, dlaczego wybory mają być dwudniowe. Każdy, kto uczył się języka polskiego, potrafi odróżnić liczbę pojedynczą od mnogiej. W Konstytucji jest napisane jednoznacznie, że wybory odbywają się w dniu, a nie w dniach. Jeśli już Platforma Obywatelska chce robić więcej dni wyborów, to powinna pójść tropem Łukaszenki i zorganizować wybory, które będą trwały siedem dni. Wtedy są zupełnie inne możliwości sprzyjające fałszowaniu wyników. Po co zatrzymywać się w pół drogi. Może rządzący zechcą pójść na całość?

R.W.W.: Sprzeciwiał się Pan również propozycji jednomandatowych okręgów do Senatu. Pan jednak zdecydował się już na start w Warszawie.

Z.R.: Warszawa jest podzielona na okręgi jednomandatowe. Wawer i Białołęka "znalazły się" na lewym brzegu Wisły i to bez żadnych racjonalnych przesłanek, poza rankingami wykonanymi przez Platformę Obywatelską pod swoim kątem. Być może porażka PO na Ursynowie spowodowała, że chcą teraz do tego okręgu dołączyć Wawer; możliwe, że nie są pewni Żoliborza, skoro chcą włączyć tam Białołękę... Trudno to inaczej wytłumaczyć.
Zdecydowałem ubiegać się o mandat senatorski w okręgu złożonym z dzielnic: Targówek, Praga Północ, Praga Południe, Rembertów i Wesoła. Liczę na poparcie mieszkańców prawej - dosłownie i w przenośni - części Warszawy.

R.W.W.: Powiedział Pan 8 kwietnia, że "W przededniu rocznicy katastrofy o jej przyczynach wiemy niewiele więcej niż rok temu". Wierzy Pan, że po tak długim czasie zasypywania tropów lub przynajmniej drastycznych zaniedbań możliwe jest jeszcze poznanie prawdy o 10 kwietnia?

Z.R.: W tej sprawie jestem pesymistą. Od maja 2010 roku było wiadomo, że w kwestii ewentualnego zamachu nie będą prowadzone żadne badania, bo od razu uznano taką hipotezę za niemożliwą. Nie przedstawiono oczywiście żadnych argumentów, dlaczego nie miałaby ona być brana poważnie pod uwagę. Pozostają jeszcze kwestie techniczne. Ta kupa metalu, wrak tupolewa, który leży pod plandeką i niszczeje, nie pozwoli na potwierdzenie jakichkolwiek przypuszczeń. Jeśli będą przesłanki, że zawiodły jakieś elementy samolotu, to w sposób jednoznaczny nie będziemy w stanie tego udowodnić.
Ten samolot po powrocie z naprawy w ciągu roku miał aż siedem usterek. Siedem! Gdyby pan redaktor miał w swoim samochodzie siedem usterek pod rząd, to też zapewne uznałby pan, że coś z tym autem trzeba zrobić. W przypadku tupolewa naprawa była atestowana przez Międzynarodowy Komitet Lotniczy (MAK), który prowadził śledztwo, będąc przecież sędzią we własnej sprawie. To wszystko jest nie tylko gorszące, ale też po prostu nielogiczne. Niestety, na takie postępowanie rząd Tuska wyraził zgodę.