Demokracja odwetu

Artykuł opublikowany w "Rzeczpospolitej", 11 sierpnia 2010 roku

 

Demokracja w codziennym użyciu tego słowa przestała być systemem ustrojowym organizującym społeczeństwo, a stała się bytem symbolicznym. Bytem, który jest bezwzględnie dobry, któremu należy składać werbalne hołdy, ale którego nie należy traktować zbyt poważnie. Stworzenie formalnych przesłanek demokracji zwalnia nas z obowiązku dbałości o cele, którym demokracja ma służyć.

Czego nie ma w mediach

Kaczyński nie był na zaprzysiężeniu prezydenta. Olaboga? Ale że Senat przystępował do debaty nad ustawą o radiu i telewizji likwidującą dotychczasowy ład medialny tak szybko, że nie zdążono senatorom rozdać druków z treścią ustawy i uchwałą Komisji Kultury, to nikogo nie martwi. W końcu tak zdecydowała większość, która ma prawo wyrazić zgodę na przekroczenie w nadzwyczajnych przypadkach wszystkich zagwarantowanych w regulaminie terminów.

Przepis bezwzględnie słuszny, bo na pewno istnieją sprawy, o których należy decydować natychmiast, ale żaden przepis formalny nie jest w stanie ani nauczyć, ani wymusić kultury demokracji. To właśnie kultura polityczna nakazuje, aby senatorowie przed podjęciem debaty mieli możliwość przeczytania ustawy.

W czasie debaty podkreślano zresztą kilkakrotnie, że działanie ma charakter odwetowy i jest odpowiedzią na mało elegancki zamach na media dokonany przez PiS w 2006 roku, co jest prawdą. W żadnej jednak z uświetnionych profesorskim tytułem głów nie pojawiła się myśl, że w ten sposób budujemy precedens demokracji odwetu. Nikt nie usiłował wyjaśnić młodym, zapalonym, poszukującym karier politycznych kolegom, że tego rodzaju postępowanie niszczy i pozbawia nas, Polaków, możliwości zbudowania kiedykolwiek, odpartyjnionych, pluralistycznych, obiektywnych mediów przynajmniej w granicach zdrowego rozsądku i przyzwoitości.

Ale takiego zachowania nie trzeba się wstydzić, bo czego nie ma w mediach, to nie istnieje.

Bojówki miłości

Powróćmy jeszcze do sprawy krzyża przed Pałacem Prezydenckim, bo sprawa nie wygasła pomimo pojednawczych kroków podjętych przez prezydenta. Bezsprzecznie asumpt do konfliktu dała niefortunna bądź fałszywie zinterpretowana wypowiedź prezydenta elekta dotycząca usunięcia sprzed Pałacu Prezydenckiego miejsca, w którym obywatele oddają hołd pamięci ofiar narodowej tragedii, jaką była katastrofa pod Smoleńskiem.

Problem polega jednak na tym, że zamiast dać ludziom jednoznaczną obietnicę, że w miejscu, do którego przychodzili składać kwiaty i znicze 10 kwietnia 2010 roku, powstanie symbol upamiętniający wszystkich, którzy zginęli, rozpętano sprawę krzyża. Równocześnie opowiadano o godnym miejscu, jak gdyby nie było oczywistością, że takim miejscem jest teren przed Pałacem Prezydenckim. Krakowskie Przedmieście to właściwe miejsce do oddawania hołdu ofiarom, bo może wtedy wielonarodowy tłum zwiedzający nasze miasto dowiedziałby się o tragedii, która nas dotknęła teraz i 70 lat temu, i lepiej zrozumiałby Polskę.

Fakt, że odmawia się ludziom prawa do składania hołdu w miejscu, które wybrali, jest wyrazem przedkładania własnych animozji i ambicji nad interes narodowy. Jeden z uczonych Uniwersytetu Warszawskiego, nie wstydząc się swojej arogancji, określił krzyż przed pałacem jako samowolkę budowlaną.

Ale mało tego, jak dawniej ORMO, tak dziś przychodzą bojówki, aby przeszkadzać ludziom w skupieniu i modlitwie, a hierarcha Kościoła katolickiego ks. bp Tadeusz Pieronek o tych ludziach mówi: "Z tymi ludźmi nie da się dogadać, bo nie trafiają do nich żadne racjonalne argumenty. To jakaś fanatyczna sekta" ("Polska. The Times" 4 sierpnia 2010 r.). Poglądy naszych elit uzupełnia prof. UJ Jan Hartman, filozof, który dodaje: "Ustępowanie przed radykałami i fanatykami, ustępowanie przed histerią i nienawiścią jest nakręcaniem histerii i nienawiści" (tamże).

Racja, panie profesorze, czas wysłać bojówki miłości.

Daleko do zgody

Sprawa jest jednak poważna i na podstawie artykułu 19 ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora proszę panią prezydent m.st. Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz o wyjaśnienie, kto i na jakiej podstawie wydał zezwolenie na odbycie demonstracji przeciwników krzyża, mimo iż wniosek zawierał sprzeczne z ustawą zapewnienie, że organizator nie przyjmuje odpowiedzialności za pokojowy przebieg demonstracji, a co więcej zapowiada, że podjęta zostanie próba przeniesienia krzyża do kaplicy w kościele św. Anny, co stanowi jawną zapowiedź prowokacji.

Niewątpliwie zgoda buduje, ale jeśli pan prezydent rozumie zgodę jako milczenie opozycji, to na to zgody nie ma i nie będzie, nawet jeśli pan premier odwoła się do sił porządkowych.

Zawsze znajdą się tacy, których stać będzie na to, żeby powiedzieć nie.

Tak więc to może nie Kaczyński jest nosicielem zapateryzmu, a do zgody, która buduje, bardzo nam daleko.

Zamieszczona pod tekstem notka o Autorze: Autor był działaczem opozycji demokratycznej i obrońcą praw człowieka w czasach PRL. Obecnie związany z PiS. Jako jedyny senator sprawuje mandat nieprzerwanie od roku 1989