Jaka Polska, jaka Europa?

Wykład wygłoszony przez Wicemarszałka Senatu Zbigniewa Romaszewskiego
na Wydziale Socjologiczno-Historycznym Uniwersytetu Rzeszowskiego,
6 kwietnia 2009 roku

 

Odpowiedź na pytanie: „Jaka Polska, jaka Europa?” jest tak banalna, że warto się nad tym zastanowić. Demokratyczna Polska i demokratyczna Europa. Każdy to wie. To jest dogmat, który ma charakter raczej uroczysty niż rzeczywisty. Element pewnego ceremoniału. Mamy Polskę demokratyczną i prawa człowieka. Ale jak to wygląda, już do nas nie dociera. Warto się zastanowić; co to jest demokracja i dlaczego jest jej tak mało, lub się nie sprawdza. Banalizacja tego pojęcia powoduje, że zapominamy, że to tylko jeden z systemów sprawowania władzy. Mogą istnieć inne, które z różnych powodów też są wybierane. Demokracja wymaga budowania konsensusu i wypracowania rozwiązań. Ciągłych narad, uzgodnień i tłumaczenia. Nigdy nie była i nie będzie efektywna. Ale jest systemem wiodącym i mającym największe osiągnięcia cywilizacyjne i ekonomiczne. Demokracje się różnią. Francuska, niemiecka, ale również amerykańska, tajwańska, japońska, czy południowokoreańska. Inaczej budowane. W oparciu o inne systemy wartości. Szczególnie w Azji. Jednak są to niewątpliwie prawdziwe demokracje.

Stan demokracji w Polsce, Europie i na świecie budzi mój głęboki niepokój. System oparty na władzy wykonawczej i sądowniczej istniał praktycznie od zawsze. Nowym pomysłem, który demokrację rozwinął, był pomysł Monteskjusza. Roli parlamentu. Na dodatek uważał, że parlament powinien być dwuizbowy. O czym się często zapomina. Dlaczego władza ustawodawcza jest tak ważna? Wybierana w wyborach bezpośrednich, stanowi reprezentację społeczeństwa. Może toczyć się w jej łonie spór o kształt państwa i konkretne rozwiązania. Budowany jest społeczny konsensus. Parlament jest tymczasem dezawuowany. W Polsce przybiera to wyjątkowo niepokojące formy. Nagonka na parlament i parlamentarzystów, która jest rozniecana przez media, to poważne zagrożenie dla demokracji. Czy parlamentarzyści są święci, albo szczególnie mądrzy? Ani to, ani to. Mają tylko, wraz z upływem czasu, pewne wyrobienie. Szerzej dostrzegają ogólnospołeczne problemy. Specjalnie niczym się nie różnią. Można wyróżnić oszustów, świnie, złodziei. Nie jest ich więcej niż wśród niezawisłych sędziów, prokuratorów, ministrów. Proporcje są takie jak w społeczeństwie, którego parlament jest reprezentacją.

Demokracja, sprawiedliwość, prawa człowieka – to nie jest wszystko raz dane. Tworzymy je za każdym razem. W każdym pokoleniu spadają na nas inne problemy, które musimy rozwiązywać. O to musimy walczyć dla naszego pokolenia. Ta walka jest często trudna. Jej przesłanki i ofiary są bardzo różne. Demokracja musi istnieć przy aktywności społeczeństwa. Wygasa wraz z aktywnością społeczeństwa.

Niepokojące jest, że totalitaryzmy tworzyli zwykli ludzie. Często bardzo zmęczeni polityką. Warto sięgnąć do pamiętników Rudolfa Hessa, komendanta obozu Auschwitz. Przeczytać wspomnienia ciotecznej wnuczki Himmlera. Pamiętniki córki jednego z uczestników zamachu na Hitlera. Można się wtedy dowiedzieć, jak łamie się system demokratyczny. Jak totalitaryzm, posuwający się aż do Holocaustu, jest budowany przez normalnych ludzi. Hess był doskonałym, dbającym ojcem rodziny wielodzietnej. Kochał zwierzęta. Wstrząsające, że ten zwyczajny człowiek, nie poznalibyśmy go na tej sali, był komendantem obozu. Tak ustawił go system, obojętność społeczeństwa zmęczonego kryzysem. Można badać całą genezę faszyzmu. Doskonale zrobiła to Hannah Arendt. Bardzo polecam jej książki. Z tego wynika jedna rzecz; że za system odpowiadamy my wszyscy. Niezależnie od tego, że czasem bardzo niewiele możemy zrobić, to ta odpowiedzialność nigdy nie jest z nas zdjęta.

„Traktat moralny” Miłosza pięknie opisuje, że: „Lawina od tego bieg zmienia, po jakich toczy się kamieniach. Jak mówił już ktoś inny; możesz, więc wpłyń na bieg lawiny. Hamuj jej dzikość, okrucieństwo, do tego też potrzebne męstwo. A choć współczesne państwo na służbę grzmi samarytańską, za dużo żeśmy widzieli zbrodni, by się dobra wyrzec mogli. I mówiąc: krew jest dzisiaj tania, zasiąść spokojnie do śniadania.”

Demokracja oznacza władzę społeczeństwa. Władza stawia wymagania. Nie jest to rządzenie życzeniowe. Domaganie się, czy dyktowanie. Władza to bardzo ciężka praca. Nie jest wyłącznie w gestii parlamentu, ale społeczeństwa. Demokracja będzie taka, jaką ludzie będą chcieli. Jeżeli się nie zainteresują, to wybiorą ludzi z miłym uśmiechem, albo z dużym biustem. Różne mogą być przyczyny, dla których wybiera się do parlamentu. Tylko czy będziemy mieć jeszcze do czynienia z demokracją?

Kolejnym zagrożeniem demokracji jest brak zainteresowania „brudną” polityką. Tylko się wydaje, że ludzie są przyspawani do stołków. Medialna opinia. Choć są i tacy. Znam ludzi, którzy pracują od 8 do 24. Dochody są godziwe. Ale niewspółmierne z tym, co zarabiają np. zarządy banków, czy celebryci tacy jak pan Lis. Celebryta bierze za jeden występ 70 tysięcy złotych. A wicemarszałek Senatu, wcale nie narzekam na swój los, do 10 tysięcy. Za miesiąc pracy. Prezes zarządu banku zarabia rocznie 3 miliony. Banku, który, miejmy nadzieję, nie splajtuje. Różnica spora. To charakteryzuje stosunek do parlamentu. To powinny być elity. Inaczej autorytet się łamie. Nie powinien on wynikać z nakazu. Tylko również z zachowań posłów i senatorów. Praca jest natomiast niezwykle trudna i odpowiedzialna. Pod presją czasu.

Kurski jechał 140 km/h za konwojem na sygnale. Z Gdańska. Była mgła, a musiał dojechać do Warszawy na głosowania. Nikt się nie zastanowił, że jechał za policją, która wiozła faceta na przesłuchanie do prokuratury. A po co jechała na sygnale 140 km/h? Mogli przyjechać dwie godziny później. On i tak poszedł do celi, przesiedział tam trzy dni i dopiero go przesłuchali. Ale skompromitować Kurskiego bardzo miło. Degradacja przedstawicieli społeczeństwa.

Kwestia immunitetu. Oczywiście, że był nadużywany. Ale ta instytucja ma dwa tysiące lat. Żeby ludzie mogli się wypowiadać. Żebym nie musiał chować po znajomych dokumentów, które mi powierzono. Bo wystarczy podejrzenie. Nagle się zakłada podsłuch, przeprowadza przeszukanie. Takie preteksty już były. Nie ma autorytetów, więc się buduje autorytaryzm. Boleśnie to odczuwam, bo jestem mało urzędowy. Moja najlepsza część życia przebiegła w podziemiu. Gdzie autorytety były budowane w sposób naturalny. Nie z urzędu. Ludzie mieli różne, unikalne umiejętności. Za to się ich ceniło w zespole. Autorytet wynikał z osobistych cech. Niewątpliwie miał go Jacek Kuroń. Zbierał wokół siebie ludzi. Miał pomysły. Był kreatywny i optymistyczny. W tej chwili autorytet ma Farfał. Nie jestem do tego przyzwyczajony.

Politycy nic nie mogą zrobić, żeby zmienić swój negatywny odbiór u Polaków. Bo polityk może kontaktować się ze społeczeństwem tylko przez media. Media filtrują jego poglądy i wypowiedzi. Jedyną sensowną rzeczą jest obrona mediów publicznych, które niszczone są w sposób systematyczny. Niemal już udeptywane. Od zawsze istniał problem polityczności mediów publicznych. Polityczne powinny być. Jednak zaczynają być partyjne. Tu jest katastrofa. Obsadza się je partyjnymi nieukami. Za to swoimi. Polska miała na tyle silne media publiczne, że mogły skutecznie konkurować na rynku medialnym. W związku z tym należy je zniszczyć. Bo TVN i Polsat toną w długach. Media ojca Rydzyka to fenomen. Coś takiego zdarzyło się jeszcze w USA, gdzie zbudowano całą sieć radiową. To jest kwestia znalezienia formuły mediów publicznych. Akurat tą ustawę ja wymyśliłem. Przez dwa tygodnie byłem prezesem radia i telewizji. Ustawa, która w tej chwili dogorywa, była przez nas wniesiona. Nie wyobrażaliśmy sobie, że nastąpi tak daleko idące upartyjnienie. Bo polityzacja - tak. Jeżeli marszałek Komorowski mówi, że telewizja publiczna jest pisowska, to dla mnie wniosek jest jeden; że ma bardziej zaawansowaną sklerozę niż ja. Bo tam już nie ma nikogo, kto byłby związany z PiS. Organizowana jest kolejna nagonka. Wywalono Anitę Gargas. Nie będziemy prowadzić telewizji śledczej. Wildsteina nie dopuszczamy do głosu. Żeby znaleźć miejsce dla mediów komercyjnych, które nie dają sobie rady. Sytuacja nie jest beznadziejna. Za chwilę przejdziemy na system cyfrowy i dla tych mediów też się znajdzie miejsce. Byleby znalazły się pieniądze.

Formalnie media nie są zależne od kasy. Nie kasa decyduje, co jest przekazywane społeczeństwu w interesie tych, co mają kasę. Media kosztują i zawsze będą w ręku tych, co mają pieniądze. Zawsze będą bazowały na reklamie, która, moim zdaniem, jest jedną z bardziej szkodliwych rzeczy we współczesnym świecie. Żerowanie na emocjach. Eliminuje się całkowicie racjonalizm. Zachęcając do kupna. Jaką informację otrzymuje się w reklamie? Nazwę i kolorowy obrazek. Nic więcej.

Ludziom trzeba mówić, jaka jest polityka. Kto czego chce. Ogromna ilość pojęć straciła swój sens. Odgrywa zupełnie inną rolę. Dla mnie szokujące jest, że o SLD mówimy jako o lewicy. Co to ma wspólnego? Może ateizm. I to wszystko. Nie ma nic wspólnego z ludźmi, którzy na przełomie XIX i XX wieku uważali, że zasadę równości trzeba realizować i walczyć o prawa robotników. Prawica jest w tej chwili bardziej prospołeczna niż lewica. Po Janie Pawle II i „Laborem Exercens” właściwie cała ideologia sprawiedliwości społecznej przeszła na prawicę. Chyba, że Jan Paweł II był z lewicy. Te pojęcia tracą sens i wymiar. To jest tymczasem układ, który za cenę prowokacyjnych haseł ideologicznych usiłuje dojść do władzy. Robiąc takie interesy jak za Millera. Sprawa Rywina była tylko jednym takim przykładem. Grupy trzymającej władzę. Rysiek Bugaj, który marzy o założeniu lewicy, ciągle nie może jej rozwinąć. To jest chyba największa zasługa generała Jaruzelskiego, który lewicę w Polsce zakreślił. Nikt się praktycznie do lewicy nie zapisze. Została skutecznie skompromitowana przez stan wojenny.

W Polsce zasadnicze problemy są usuwane z oczu społeczeństwa. Zabawia się je, jak dzieci, dla odwrócenia uwagi. Poprzez media. Media kreują polityków. Jeszcze trzeba zniszczyć telewizję publiczną. Dodatkowo odbierzemy partiom środki z budżetu. Wtedy już politycy nie będą mieli żadnego wpływu. Decydować będą pieniądze. Kto ma pieniądze, ma władzę.

Mówimy o książce Zyzaka, kiedy realny kryzys, który może nas wszystkich dotknąć, gdzieś się przewija. Myślimy: jakoś to będzie. Przykrywamy realne problemy kraju i świata zupełnie sztucznymi awanturami. Wydarzeniami na poziomie anegdoty, która po tygodniu nie ma już w ogóle sensu i nikt o niej nie pamięta. Niebezpieczne jest, kiedy próbuje się pouczać, co jest prawdą, a co nauką. Zaczyna się kontrolować naukę. Owszem, ludzie mają często głupie pomysły. Ale właśnie kreatywność, pomysły stanowią o sile demokracji. Wtedy można mieć alternatywę wobec tego, co jest.

Uważam, że UE jest wielkim wydarzeniem politycznym i historycznym. Jednocześnie problemem piekielnie trudnym do zrealizowania. Powstawała tylko jako Wspólnota Węgla i Stali. Zakładana przez Schumanna, De Gasperiego i Adenauera. Poprzez proces 50 lat nastąpiła integracja oddolna pomiędzy krajami o bardzo podobnym poziomie cywilizacyjnym i ekonomicznym. Jestem konserwatystą, więc bardziej mi się podoba to co było. Ulepszone. Rozwój techniki, komunikacji i informacji powoduje, że świat, niezależnie od naszych upodobań, będzie się globalizował. Odległości zmniejszyły się, środki porozumiewania rozwinęły się niewiarygodnie. Jednak globalizacja nie przebiega bezkonfliktowo. Nakazowa integracja nie jest możliwa. Stanowi fikcję i wyraz niecierpliwości. Groźny jest harmonogram i sposób integracji narzucony z góry. Przepisami formalnymi, a nie zachowaniami ludzkimi, moralnością i etosem. Niektóre pomysły regulacyjne Komisji Europejskiej są naprawdę zaskakujące. Mamy władzę o charakterze biurokratycznym. Przy dobrych wynagrodzeniach trzeba się wysilić, żeby wykazać, że się pracuje. Możemy zbudować potwora, który eksploduje tak, jak eksplodowała Jugosławia.

Przyjęcie traktatu lizbońskiego będzie miało wpływ na politykę wschodnią. Która się w ciągu ostatnich dwóch lat załamała. Po świetnym okresie rządów PiS. Wtedy bazowała na autorytecie prezydenta Kaczyńskiego. W tej chwili dobrą pozycję na Wschodzie niesłusznie przehandlowaliśmy. A nic w zasadzie nie zdołaliśmy wygrać. Są szamotania, jak próba nominowania ministra Sikorskiego sekretarzem generalnym NATO. Dla ludzi, którzy patrzą na politykę od dłuższego czasu, było to zupełne nieporozumienie. Sikorski w czasie całej kadencji komunistycznej 2001-05 był w Waszyngtonie i kreował się jako konserwatysta. Ostry konserwatysta. Mam sporo znajomych w kręgach neokonserwatywnych. Takich wywodzących się od Podhoretza. Potwierdzili tę opinię. Barack Obama nie mógł mu się rzucić na szyję. To powinno być oczywiste dla polskich polityków. Taki sobie image wykreował. Nasze interesy na Wschodzie są bardzo słabe. Europa postrzega to jako szowinizm, histerię. Najrozmaitsze są przypinane łaty. Nie ma to większego znaczenia. Najważniejsza dla Europy Zachodniej jest wymiana gospodarcza. To jest dla nas bardzo groźne. Po podpisaniu traktatu, kiedy będziemy prowadzili wspólną politykę zagraniczną, pozostaje otwarte pytanie, jak będzie się kształtowała polityka wschodnia. I czy tę politykę wschodnią będą kształtowały Niemcy, czy np. my. Irlandczycy zadecydują o losie traktatu. Chyba, że każą im jeszcze raz głosować. Kolanem, tak jak w naszej ustawie o referendum. To nie jest demokracja. Państwo ma prawo odrzucić traktat. Niezależnie od tego, że społeczeństwo jest „głupie”.

W Senacie przyjmowaliśmy ostatnio ustawę o nowelizacji ustawy o referendum krajowym. Art. 90 ust. 2 konstytucji powiada, że traktaty międzynarodowe ograniczające suwerenność państwa muszą być przyjmowane 2/3 w Sejmie i Senacie. Albo w drodze referendum ogólnokrajowego. Żeby referendum było wiążące, frekwencja musi wynieść co najmniej 50%. Przed 2004 rokiem, kiedy prognozy frekwencyjne były wątpliwe, do ustawy o referendum ogólnokrajowym wprowadzono poprawkę. Pierwszą nowelizację, która mówiła, że jeżeli referendum nie jest rozstrzygające, czyli nie było dostatecznej frekwencji, to wtedy Sejm ponownie decyduje o trybie ratyfikacji umowy międzynarodowej. Jest to materia konstytucyjna i właściwie powinno to być przyjmowane w trybie nowelizacji konstytucji. Trybunał też przymknął na to oko. Zmiana weszła. Teraz mamy nowy pomysł. W najwyższym stopniu oburzający. Do ustawy o referendum ogólnokrajowym wprowadzamy przepis, że jeżeli parlament (Sejm i Senat) 2/3 nie ratyfikował traktatu międzynarodowego, to może jeszcze raz podjąć decyzję, w jakim trybie będzie to ratyfikował. Żeby jeszcze było powiedziane, że skoro nie podjął, to się odwołuje do swojego suwerena, czyli narodu. I robi referendum. Ale nie. Jeszcze może sobie wybrac, czy referendum, czy głosowanie w parlamencie. Ewentualnie powtórzyć procedurę ponownie. Do skutku. Taki przepis został przyjęty przy ogólnym entuzjazmie Platformy Obywatelskiej. Prawo przestaje być prawem. Konstytucja przestaje być konstytucją.

Jeżeli coś nie jest zapisane w przepisach prawa, to mamy domniemanie niewinności. Nie udowodniono. Żyjemy w świecie, gdzie zniknęły pewne słowa. „Chciwość” zaczęła mieć kontekst pozytywny. Chciwość zbudowała kapitalizm i buduje bogactwo. Jest motorem rozwoju. Nie ma słowa „świństwo”. Jest kodeks karny. Jeszcze profesor Makarewicz, twórca kodeksu karnego z 1932 roku, kiedy egzaminował studentów na Uniwersytecie Warszawskim, opowiadał casus. Po czym pytał się, jak sklasyfikować to z kodeksu karnego. Jakie postawić zarzuty. Studenci się straszliwie głowili. Kombinowali, który artykuł. Makarewicz przerywał, że to nie żadne przestepstwo, tylko po prostu świństwo. Część życia jest zapełniona świństwem i nie orzeka o tym te 7 tysięcy sędziów. O tym orzekamy my. Tymczasem wartością staje się europejskość. Prawdę zastępuje poprawność polityczna. Rzeczy niepoprawnych nie można głosić. Cenzuruje się badania.

Relatywizm moralny należy do kosztów transformacji. Mówiąc wprost: jest to koszt grubej kreski. Wszystko jedno skąd przychodzisz i co robiłeś. Nie ma dobrych i złych. Są równi. Ludzie tak do końca równi nie są. Jedni są zbrodniarzami, a inni bohaterami. To się zdarza w historii. Takie lekkie powiedzenie, że właściwie wszystko jedno kim jesteś, było bardzo demoralizujące. To jest chyba największy koszt, jaki ponieśliśmy w transformacji. Nie byliśmy w stanie powiedzieć, że tak się nie postępuje. IPN powstał w 1999 roku. Od tego momentu zaczęliśmy uczyć się historii. Wcześniej historia nie istniała. 600 tomów, które wydał IPN, to dorobek dotyczący np. polskiego podziemia powojennego. Wcale nie Wałęsy. To jest jedna książka. Nie wiem, co się tak rozawanturowali. Widocznie coś ich boli. To jest zupełnie o czym innym. O naszej tożsamości narodowej. O której wcześniej bardzo niechętnie mówiliśmy. Myślę, że powołanie IPN jest jednym z większych osiągnięć AWS. Powiedzenie, że jesteśmy Polakami i takie mieliśmy dzieje. Relatywizm rodzi się z tego, że odmówiło się ludziom prawa do oceny moralnej bliźnich. Polityków. A zapadł wyrok? W drugiej instancji? A domniemanie niewinności? W ocenie moralnej nie ma czegoś takiego jak domniemanie niewinności. Świni ręki się nie podaje. Ale u nas takiego pomysłu nie było.

Myślę, że wy sobie z tymi zagrożeniami poradzicie. Tylko musicie chcieć. Na ogół się chce, kiedy człowiek czuje się zagrożony. Zagrożenie trzeba dostrzec wcześniej. Zbudować swój stosunek do rzeczywistości. Być po prostu świadomym obywatelem. W roku 1968, kiedy spalił się Siwiec w proteście przeciwko inwazji na Czechosłowację, ludzie na stadionie od niego uciekli. A agenci rozpowszechnili po Warszawie pogłoskę, że jakiś wariat, któremu nie przydzielono mieszkania, spalił się na stadionie. Takie było kiedyś społeczeństwo. Nie było idealnym społeczeństwem walki o wolność i niepodległość, równość i inne wartości. Tylko w pewnym momencie zorganizowało się, żeby powiedzieć: „nie”. I udało się. Wam też się uda.

Relacja została opracowana przez Ignacego Grodeckiego