Piesiewicz jest w fatalnym stanie
Ze Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Anna Gwozdowska.
Wywiad opublikowany w Dzienniku „Polska”, 15 grudnia 2009 roku
Anna Gwozdowska: Jak Pan ocenia opublikowanie przez "Super Express" materiałów kompromitujących Krzysztofa Piesiewicza?
Zbigniew Romaszewski: To wyjątkowo przykra sprawa. Krzysztof Piesiewicz ma do siebie mnóstwo pretensji, i słusznie, ale ta publikacja była narzędziem szantażu.
A.G.: Wcześniej senator zgodził się zapłacić szantażystom.
Z.R.: Poddawał się szantażowi, co też oczywiście było błędem, właśnie po to, żeby uniknąć takiej publikacji. Media podjęły w tym przypadku działania pomocnicze wobec szantażystów.
A.G.: "Super Express" szantażował senatora Piesiewicza?
Z.R.: "Super Express" rozmawiał z senatorem Piesiewiczem i miał pełną świadomość, że wszystko to jest dziełem szantażu, że publikuje materiały przestępcze. Nie należy wspierać przestępców. Jakaś moralność chyba jeszcze obowiązuje.
A.G.: Opinia publiczna nie miała prawa się o tym dowiedzieć?
Z.R.: Nie jestem do końca pewien, czy fakt defekacji senatora jest akurat niezbędną informacją dla opinii publicznej.
A.G.: Sprawa dotyczy jednak osoby publicznej. Opublikowane zdjęcia burzą, jak widać, fałszywy wizerunek powszechnie uznawanego autorytetu.
Z.R.: Nie ma wątpliwości, że tak jest i dlatego Krzysztof Piesiewicz próbował jakoś ten swój błąd ukryć. Dlatego płacił szantażystom. Ale to nie oznacza, że media mogą wykorzystywać materiały powstałe na drodze przestępstwa.
A.G.: Zna Pan dobrze senatora. W jakim jest teraz stanie?
Z.R.: Fatalnym. Czuje się zaszczuty, choć równocześnie jest wściekły na siebie, na swoją głupotę i na swoją miękkość.
A.G.: Dlaczego pozwolił się tak długo szantażować?
Z.R.: To jest coś, czego ja osobiście nie rozumiem. To pewna słabość charakteru. Krzysztof zawsze miał artystyczną wrażliwość. Charakteryzowała go pewna miękkość. To nie był typ twardego polityka i działacza, tylko raczej twórcy.
A.G.: Jako dawny opozycjonista musiał jednak pamiętać, że organizowanie prowokacji z udziałem kobiet i narkotyków to stara ubecka metoda.
Z.R.: A jednak o tym zapomniał. Krzysztof powinien też pamiętać o doświadczeniach z Anastazją P., która niewątpliwie była opłacana i wybierała określone cele. Ale takie rzeczy łatwo się zapomina. Kiedy byłem w Moskwie i mieszkałem w nieistniejącym już hotelu Rossija, zaczęły się wokół mnie pojawiać jakieś panienki. Wyniosłem się do ambasady, żeby nie sprokurowano prowokacji z moim udziałem.
A.G.: Czy za szantażowaniem senatora Piesiewicza może stać jakaś grupa przestępcza? Niektórzy politycy sugerują, że innym także próbowano podsuwać jakieś kobiety.
Z.R.: Słyszałem sugestie, że funkcjonuje jakaś szajka, która wykorzystuje polityków. Padały nawet nazwiska, ale nie mam w tej sprawie istotnych informacji. To może być równie dobrze kompletna bzdura. W każdym razie to jest zadanie dla prokuratury albo nawet dla ABW, bo sprawa dotyczy jednak polityków i ewentualnych zagrożeń dla państwa.
A.G.: Komu mogło zależeć na skompromitowaniu senatora?
Z.R.: Nie wiem. Może chodziło tylko o żądzę zysku. To się opłaciło, bo trafili na ofiarę, która była dość podatna na szantaż.
A.G.: W mediach pojawiły się też sugestie, że opór senatora przeciw ujawnianiu tzw. danych drażliwych dotyczących życia prywatnego z zasobów IPN to nie przypadek.
Z.R.: Ale my w senackiej komisji byliśmy w tej sprawie zgodni. Uważaliśmy, że dokumenty dotyczące kwestii obyczajowych, zdobyte na drodze przestępczej przez Służbę Bezpieczeństwa, nie powinny być ujawnione. Podobnie "Super Express" nie powinien się posługiwać dokumentami zdobytymi w drodze przestępstwa. Jestem taki staroświecki. Uważam, że istnieje granica wolności, której nie należy przekraczać.
A.G.: Ale czy takie postawienie sprawy nie zagraża bezpieczeństwu państwa? Szantaż może dotyczyć osób decydujących o kwestiach strategicznych.
Z.R.: Jeśli mamy do czynienia z taką sytuacją, to ingerują służby. Tak było w przypadku brytyjskiego ministra obrony Profumo, który musiał podać się do dymisji, kiedy okazało się, że jego kochanka spotyka się z rezydentem KGB. Ale publikowanie zdjęć Profumo z kochanką nie było wtedy potrzebne.
A.G.: Pod warunkiem że służby stają na wysokości zadania. Tymczasem media są właśnie powołane do informowania.
Z.R.: Nie zawracajmy sobie głowy. Jakie to realizowanie praw obywatelskich. W całej tej sprawie nie chodzi o informowanie, ale o zwiększenie nakładu. Skończmy z tą hipokryzją. Chodzi o kasę. Nie zauważyłem, żeby dziennikarze "Super Expressu" pytali jakiegokolwiek senatora o to, jak głosuje, mimo że wyniki głosowań mogą być dużo bardziej niebezpieczne dla społeczeństwa niż zachowanie pana Piesiewicza. "Super Express" zainteresował się wczoraj tym, dlaczego przejechałem 76 tys. km służbowym samochodem. A ja prowadzę działalność interwencyjną, bardzo często jestem zapraszany na spotkania w różnych miejscach i dlatego podróżuję po całej Polsce. Spotkania z obywatelami uważam za swój obowiązek parlamentarzysty. Dziennikarzy "Super Expressu" to nie obchodzi. To czysty, niski populizm.
A.G.: Czy senator stanie przed senacką komisją regulaminową?
Z.R.: Nie, ponieważ złożył mandat. Komisja musi teraz sprawdzić, czy zrobił to zgodnie z wymogami prawa. Potem to już sprawa prokuratury i ewentualnie sądu. Moim zdaniem skończy się jednak na umorzeniu.
A.G.: Krzysztof Piesiewicz wróci do polityki?
Z.R.: Oceny opinii publicznej bywają bardzo różne. Nie udaje się odwołać ewidentnych przestępców korupcyjnych w samorządzie w Piotrkowie i Gorzowie, a usiłuje się odwołać, nie wiadomo z jakich powodów, prezydenta Łodzi Jerzego Kropiwnickiego. Nie mam pojęcia, czym kieruje się w Polsce opinia publiczna, w co chce się angażować, a w jakich sprawach chce mieć po prostu święty spokój.