Wolne Związki Zawodowe jako forma realizacji autonomicznych ruchów społecznych w ramach współpracującej opozycji demokratycznej

Referat wygłoszony na konferencji zorganizowanej w XXX rocznicę powstania
Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża
7 września 2008 roku

 

Szanowni Państwo!

Powracając do przeszłości spróbuję dokonać jej oceny. Stajemy przed problemem anachronizmu, a więc mierzenia tego, co było, miarą naszej współczesnej świadomości, miarą późniejszych konsekwencji. I jest to chyba nie do uniknięcia, ani ze strony uczestników tych wydarzeń, ani ze strony tych, którzy przychodząc z zewnątrz wkładają swój wysiłek badawczy w budowanie adekwatnego obrazu historii. I nie mam tu na myśli brudnych szwindli politycznych, tworzenia historii na potrzeby określonych grup interesów. Myślę o tym, że trudno się oderwać od współczesnej świadomości. Trudno odrzucić późniejsze przemyślenia, próby racjonalizacji zachowań. Trudno odtworzyć stan wiedzy, czy emocje tamtych lat. Życie to tysiące toczących się równolegle wydarzeń, stymulowanych zarówno emocjami, jak i racjonalnymi wyborami. Historia musi dokonać wyboru wydarzeń najważniejszych. Ale w oparciu o jakie kryteria? Oczywiście w oparciu o kryteria późniejszych konsekwencji. Chyba nie ma sposobu, by tę antynomię ominąć.

Mój referat ma tak akademicki tytuł, by podkreslić, że jest to raczej wyraz późniejszej racjonalizacji wydarzeń i działań, których byłem świadkiem, niż opis naszej ówczesnej świadomości. Była ona daleko bardziej spontaniczna i stanowiła odpowiedź na doraźne wydarzenia, generowane przez ówczesne życie społeczno-polityczne. Tak więc część faktów, do których nie przywiązywaliśmy wagi, uzyskały rangę historyczną. Inne zaś, które budziły nasze namiętności i koncentrowały zaangażowanie uległy zapomnieniu.

Nowy model działań opozycyjnych został ukształtowany w oparciu o doświadczenia akcji pomocowej prowadzonej przez KOR w 1976 roku w Radomiu i Ursusie, a także, w mniejszym zakresie, w Grudziądzu, Płocku, czy Elblągu. Podjęte działania ograniczały zakres prowadzonej akcji wyłącznie do celów humanitarnych, a więc pomocy materialnej, zdrowotnej, czy prawnej. Równocześnie zrywaliśmy z dotychczasową tradycją zakonspirowanych działań opozycyjnych i tworzyliśmy nową formułę działań nielegalnych, ale jawnych. Nielegalnych, gdyż każde spontaniczne, nieuzgodnione z władzami działanie społeczne, nawet o charakterze charytatywnym, było nielegalne. Jawnych, ponieważ uwikłana w rosnące zadłużenie władza usiłowała utrzymać dobre stosunki z Zachodem, a jednocześnie w szerokich kręgach partyjnych rosło niezadowolenie z absurdalności systemu. Liberalizacja polityki paszportowej prowadziła do tego, że coraz więcej ludzi zdawało sobie sprawę, że można żyć inaczej. Efekt tego był taki, że na pomoc dla robotników Radomia i Ursusa, udzielaną przez KOR, składki dawał nie tylko pierwszy sekretarz POP w Instytucie Fizyki PAN, ale również Mieczysław Rakowski. W tych warunkach podjęcie konsekwentnych, drastycznych represji wobec opozycji nie zyskiwało aprobaty najwyższych władz partyjnych. Nie chcę powiedzieć, że represji zaniechano. Bo pamiętam morderstwo i Staszka Pyjasa i Staszka Pietraszki, liczne zatrzymania na 48 godzin, rewizje, pobicia, szykany, szantaż, aresztowania. Ale wszystko to nie stwarzało tego poziomu zagrożenia, który mógł zahamować rozwijający się ruch społeczny. Jadąc do Radomia ryzykowałem, że mogę spędzić trzy lata w więzieniu. Takie poczucie mieliśmy wszyscy, ale było to ryzyko, z którym się godziliśmy. Nie był to terror okresu powojennego. Jednocześnie nasze działania przyniosły sukces. W 1977 roku wszyscy nasi podopieczni, represjonowani po wydarzeniach czerwcowych, byli na wolności. Nam zaś było dobrze ze sobą. Zrzuciliśmy z siebie duszący ucisk systemu. Przełamaliśmy jego beznadziejność. Zobaczyliśmy przed sobą cel w życiu; walkę o wolność, demokrację, prawa człowieka, czy wreszcie o niepodległość, choć nie wyobrażaliśmy sobie wtedy świata bez ZSRR. Cel trudny i skazujący nas na walkę i prześladowania, ale jednocześnie nadający sens naszemu życiu.

Już od marca 1977 roku trwały dyskusje dotyczące przyszłości ruchu. Powstała nawet koncepcja (dziś prawie zapomniana, ale wówczas pochłaniająca wiele wysiłku i budząca różne namiętności) powołania Ruchu Demokratycznego, skupionego wokół czasopisma „Głos”. Miała to być struktura organizacyjna o charakterze politycznym, zaś KOR miał pozostać w dotychczasowej formie, jako apolityczny parasol chroniący przed represjami. Przygotowano deklarację (bardzo dobrą), zebrano podpisy i... Ruch nie powstał. Bo po pierwsze wszyscy „starsi państwo” z KOR zapisali się do politycznego Ruchu Demokratycznego. Ponadto dwaj z trzech redaktorów naczelnych „Głosu”: Antoni Macierewicz i Adam Michnik pokłócili się już przy drugim numerze pisma, a trzeci, Jakub Karpiński, uciekł przerażony tym, co się działo. Tak więc trzeba było poszukiwać nowej formy ruchu, która by nie prowadziła do jego dezintegracji. Tak powstała koncepcja powołania Komitetu Samoobrony Społecznej – KOR, stanowiącego pewną formę koordynacji całkowicie autonomicznych ruchów społecznych.

Właściwie jedyną zależną od KSS-KOR i przez niego autoryzowaną instytucją było Biuro Interwencji (czyli kanapa w naszym mieszkaniu). Jego zadaniem była realizacja dostępnej w tym czasie ochrony przed represjami i pomoc osobom poszkodowanym. Centrum informacji stanowił Jacek Kuroń. Reszta to niezależne inicjatywy społeczne, silniej lub słabiej zintegrowane z KSS-KOR, a realizujące najrozmaitsze koncepcje poszerzania sfery wolności i przeciwstawiania się totalitarnemu państwu. Droga do wolności, niepodległości i demokracji nie była oczywista. Trudno było przewidzieć, jakie formy działania są najbardziej efektywne. Dość powiedzieć, że opierając się na wiedzy wyniesionej z peerelowskich szkół sądzono, że taką perspektywę daje budowa ruchu robotniczego. Jednak sukces WZZ na Wybrzeżu wcale nie był oczywisty. WZZ na Śląsku, zdławione represjami, nie uzyskały praktycznie żadnych wpływów w środowiskach dobrze sytuowanych górników i hutników. Natomiast próby podejmowane w Radomiu skończyły się włączeniem do ruchu dwóch osób. Obydwu TW.

Rozwijały się poza tym inne inicjatywy. Podstawę działalności stanowił gigantyczny ruch wydawniczy, zapoczątkowany przez „Nową”, a następnie rozwijany przy pomocy gazetek, ulotek, czy wreszcie poważnych periodyków, przyporządkowanych poszczególnym środowiskom. „Robotnik”, ruch chłopski, Studenckie Komitety Solidarności, Latający Uniwersytet, środowisko Spotkań, Pulsu, Krytyki, Głosu, to wszystko formacje składające się na ruch korowski. Biuro Interwencji, zajmujące się monitoringiem przestrzegania praw człowieka i pomocą ludziom represjonowanym dawało również wyjście na inne środowiska, już bardzo słabo, lub w ogóle nie związane ze środowiskiem KOR. Należały do nich WZZ Świtonia na Śląsku (bronione gigantycznym nakładem wysiłku ze strony Biura Interwencji), Komitety Samoobrony Ludzi Wierzących, czy wreszcie poszczególne struktury Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO). Szczególne znaczenie dla rozwoju opozycji miał wspomniany już szeroki ruch wydawniczy. Jego zadanie nie ograniczało się wyłącznie do budzenia świadomości społeczeństwa. Niemniej ważnym było znaczenie, jakie miał on stanowiąc lepiszcze środowiska opozycyjnego.

Znamienne dla powstania ruchów społecznych, czy partii politycznych jest to, że często nawet znaczna grupa ludzi identyfikuje się z jakimś poglądem, czy programem i nic z tego nie wynika. Kryzys wiąże się z tym, że nie znajdujemy formy aktywności, przy pomocy której ludzie mogliby zademonstrować swe poparcie. W końcu stosunkowo nieznaczna liczba osób tworzy programy, pisze artykuły, czy przemawia. Jak więc pozostali mają dać wyraz swojemu poparciu? Na to, aby móc uczestniczyć w demonstracjach musi zostać przekroczona pewna bariera liczebności. A jak ją uzyskać? Sądzę, że jedynym sposobem jest stworzenie powszechnie dostępnych form aktywności uczestników. Jednym z istotnych powodów rozrastania się opozycji przedsierpniowej było to, że potrafiliśmy się oprzeć na dostępnych każdemu, elementarnych działaniach, dających poczucie uczestnictwa i przynależności. Zbieranie składek na pomoc dla ofiar poczerwcowych represji, opieka nad rodzinami represjonowanych, jeżdżenie na procesy, czy wreszcie druk i kolportaż, to działania, które tym wszystkim, którzy zdołali pokonać barierę strachu, pozwalały czuć się aktywnymi uczestnikami opozycji. Piszę o tym dlatego, aby podkreślić wieloaspektowość działań opozycji demokratycznej w Polsce.

Ludzie są ludźmi, tak więc pomiędzy poszczególnymi środowiskami i działaczami istniała konkurencja, a nawet antagonizmy. Ale nie przekreślały one współpracy i solidarności w podstawowych kwestiach. Pierwszą z nich było bezpieczeństwo uczestników ruchu. Powszechnie znana była wzajemna niechęć Adama Michnika i Antoniego Macierewicza. Jednak nie zdarzyło mi się, aby w wypadku zagrożenia represjami któregokolwiek z nich, ten drugi odmówił mi pomocy w jego obronie. Skrajnym przykładem tak rozumianej solidarności było zainspirowanie Czwartej Międzynarodówki do zorganizowania przed ambasadą polską w Paryżu demonstracji w obronie Kazimierza Świtonia.

Kiedy wybuchły strajki w Lublinie i Świdniku, wszyscy zajmowali się drukiem i kolportażem 70-tysięcznego nakładu „Robotnika”. Kiedy wybuchły strajki na Wybrzeżu, wszyscy, którzy nie byli aresztowani, popędzili do Stoczni. Staraliśmy się wspierać te działania, które rokowały powodzenie. W takiej atmosferze działały WZZ na Wybrzeżu.

Dlaczego właśnie im przypadł sukces? Dlaczego to właśnie oni stali się rodzicami chrzestnymi „Solidarności”? Bez wątpienia przyczyniły się do tego wydarzenia zewnętrzne. Wybór na papieża Jana Pawła II i Jego wizyta w Polsce pozwoliły zorientować się społeczeństwu, że są nas miliony ludzi, myślących podobnie. Doświadczenia strajku roku 1970 głęboko zapadły w pamięć stoczniowców. Budowana od czterech lat kadra 2-5 tysięcy działaczy opozycyjnych stanowiła niezbędne zaplecze rodzącego się ruchu. Podobnie pod wpływem wydawnictw zmieniała się szeroka świadomość społeczna. I właśnie eksplozja tej świadomości na Wybrzeżu, w Stoczni, to wielka zasługa i zwycięstwo WZZ.

Działalność WZZ obserwowałem z zewnątrz, z Warszawy. Moje bliższe kontakty datują się właściwie od momentu, gdy na działaczy Wolnych Związków spadła fala represji. Wtedy moje bytności na Wybrzeżu stały się dość częste. Tak więc wyniesiony przeze mnie obraz może być nieco wyidealizowany i nie odzwierciedlać w pełni subtelności stosunków wewnętrznych. Dla mnie było to dobrze zintegrowane środowisko, uzupełniających się osobowości. Bezkompromisowe panie: utrzymująca porządek organizacyjny, szorstka Joanna i niemniej pryncypialne Ania i Alina. Analityczny i refleksyjny Andrzej. Krytyczny Krzysztof. Uparty i konsekwentny w swojej pracowitości Bogdan. Wreszcie niezawodny barometr nastrojów społecznych, wiecznie kluczący Lech Wałęsa. Że nie wymienię innych, mniej mi znanych członków WZZ. Nawet dziś sądzę, że tak musiało być. W przeciwnym wypadku sukces byłby niemożliwy. A nawet jeśli tak nie było, to właśnie taki obraz wolę zachować w pamięci.

Zbigniew Romaszewski

 



Program konferencji.

 



Zaproszenie na Konferencję.