O książce "SB a Lech Wałęsa"
Z Wicemarszałkiem Senatu Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Paweł Lickiewicz
Wywiad opublikowany w "Super Expressie" w dniu 12 czerwca 2008 roku
Paweł Lickiewicz: Czy pana zdaniem Lech Wałęsa mógł być współpracownikiem SB?
Zbigniew Romaszewski: Tak. Uniewinniający wyrok Sądu Lustracyjnego bazował na tym, że nie istniały oryginały zobowiązań i pokwitowań finansowych. Tak się złożyło, że teczka "Bolka" powędrowała do Pałacu Prezydenckiego i wróciła pusta.
P.L.: Czy takie fakty powinno się w ogóle ujawniać?
Z.R.: Jak najbardziej. Prawda, nawet najcięższa, zawsze buduje, a kłamstwo niszczy.
P.L.: Wielu intelektualistów już oprotestowało publikację IPN...
Z.R.: Osoby, które odchodzą od prawdy, występują nie w roli intelektualistów, lecz polityków reprezentujących określone interesy. Racją intelektualistów jest polemika - badanie faktów i odpowiedź na te fakty. Ja nie wątpię, że młodzi ludzie, którzy zajmują się historią tamtych czasów, często nie czują atmosfery, która wówczas panowała. Ale w takim wypadku trzeba tę atmosferę im przekazać, a nie udawać, że tego nie było. Przypomnę, że podobny protest, również w postaci listu, miał miejsce nie tak dawno temu. Wtedy liczna grupa reprezentantów środowiska akademickiego ujęła się za panem Michałem Bonim, że to wykluczone, aby współpracował z bezpieką. Tymczasem Boni w końcu sam się do tego przyznał.
P.L.: Lech Wałęsa był i jest do dziś jednym z najbardziej rozpoznawalnych Polaków na świecie. Już tylko z tego powodu musiał być rozpracowywany przez bezpiekę. Może więc "Bolek" był konstrukcją, nad którą pracował sztab ludzi - "marketingowców" z SB - i został stworzony tylko na papierze...
Z.R.: O ile się orientuję, takie prace rzeczywiście były prowadzone w centrali SB pod kierunkiem Eligiusza Naszkowskiego. Ale one nie dotyczą dokumentów z lat 70. zgromadzonych w archiwum wojewódzkiego SB w Gdańsku. W tej sprawie chodzi o coś zupełnie innego.
P.L.: O co?
Z.R.: 4 czerwca 1992 r. Wałęsa napisał oświadczenie, rozprowadzane następnie w parlamencie i przekazane do Polskiej Agencji Prasowej, w którym oświadczył, że podpisywał różne rzeczy, ale zawsze miał na względzie dobro Polski. Potem - w wyniku działań politycznych - zmienił to stanowisko, uciekając od prawdy. Czyli teraz chodzi o to, aby Wałęsa wyjaśnił okoliczności współpracy.
P.L.: Jak ma to zrobić, skoro twierdzi, że nie był "Bolkiem", tylko Lechem Wałęsą - przywódcą wielkiego ruchu związkowego, który rozłożył na łopatki reżim komunistyczny.
Z.R.: Na tym właśnie polega problem - że on idzie w zaparte. A powinien się przyznać - powiedzieć, że takie były okoliczności, że tak mu się życie ułożyło. Cała Polska uznałaby jego niewinność. Wałęsa miał na tyle wielkie osiągnięcia, że nawet coś takiego nie jest w stanie mu zaszkodzić. Zaszkodzi mu to dopiero wtedy, gdy znajdzie się dowód, że przez tyle lat ukrywa prawdę. Może właśnie dlatego tak ostro reaguje na tę książkę.
P.L.: Na ile ciężkie były przewinienia agenta "Bolka"?
Z.R.: Ja tej książki jeszcze nie czytałem.
P.L.: Czytało ją tylko kilku recenzentów...
Z.R.: No właśnie. A plotki znam różne. Jedne świadczą o tym, że były ciężkie, a inne, że nie. Nie zniżę się do tego poziomu, aby w trzeciej co do wielkości gazecie - czyli przed całą Polską - ujawnić informacje, które posiadam ze źródeł nieformalnych - koleżeńskich -jednak dla mnie absolutnie wiarygodnych. Między innymi dlatego uważam, że nie wolno kneblować ust historykom - przeczytajmy najpierw książkę panów Gontarczyka i Cenckiewicza.
P.L.: Wracając do pańskiej wiedzy na ten temat...
Z.R.: Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Lech Wałęsa również, choć wielu - włącznie z nim samym - widziałoby go najchętniej na cokołach. Ale w życiu są takie sytuacje, że czasem rozluźnia się krawat, zapomina o poważnych minach i język sam się rozwiązuje. I wtedy można powiedzieć coś, czego się nie chciało powiedzieć i co do pomnika w ogóle nie pasuje.