Odróżnić ofiarę od kata
Nie ma odwrotu od lustracji

Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Alicja Zielińska
Wywiad zamieszczony w białostockim "Kurierze porannym" 12 stycznia 2007 roku

 

Alicja Zielińska: Nie byłoby skandalu z odwołaniem ingresu abp. Wielgusa, gdyby w porę przeprowadzono lustrację w Polsce. Zmarnowaliśmy te 17 lat - takie opinie coraz częściej słychać po ostatnich wydarzeniach w polskim Kościele. Podziela Pan tę ocenę?

Zbigniew Romaszewski: Stanowczo nie podzielam. Mamy tu ciągle do czynienia z tym samym zamieszaniem, które trwa w sprawie lustracji. Możemy co najwyżej mówić o przyczynach tego, że nie przeprowadzono lustracji, natomiast nie ma żadnych podstaw prawnych, które mogłyby wpłynąć na przebieg lustracji w Kościele. Konkordat wyraźnie mówi, że państwo i Kościół są instytucjami autonomicznymi. Ani parlament, ani rząd niczego nie może narzucić Kościołowi. Natomiast zgadzam się, że gdyby rzeczywiście 17 lat temu stworzono atmosferę do rozliczenia przeszłości PRL-owskiej, to mogłaby ona wpłynąć także na decyzje w tej kwestii również w Kościele. I sytuacja byłaby na pewno inna.

A.Z.: Łatwiej byłoby o wybaczenie, może bardziej po cichu by się odbyły te rozliczenia?

Z.R.: Po cichu pewnie by się to nie odbyło, ale na pewno byłoby bardziej zrozumiałe dla społeczeństwa. A co najważniejsze, przeprowadzenie lustracji wówczas ograniczyłoby powstawanie nieformalnych grup rządzących państwem, tworzonych w ogromnej mierze w oparciu o służby specjalne MSW czy WSI. Nie byłoby takiej destrukcji gospodarczej. Po prostu atmosfera byłaby daleko czystsza, wprowadzono by proste rozróżnienie dobra i zła, kata i ofiary.
Teraz zaczyna to być już problemem, bo czas działa na niekorzyść. Ludzie powoli zapominają, co było, jak, dlaczego. Pomyje wylewane są na głowę księdza Isakowicza-Zaleskiego za to, że docieka prawdy, a równolegle słyszymy słowa zrozumienia dla agentów. Powstało straszliwe zamieszanie. Elity postkomunistyczne wcale nie zamierzają zrezygnować ze swoich wpływów.
Czy to co się działo wokół ingresu abp. Wielgusa nie dowodzi jednak, że hierachowie Kościoła nie są zainteresowani poznaniem akt na swój temat i gdyby nie ten skandal, to w ogóle nie chcieliby o tym mówić?
Takie można odnieść wrażenie, chociaż to Kościół powinien być wzorcem moralnym i wykuwać normy postępowania.

A.Z.: Więc dlaczego? Czy Kościół nie wiedział w jakim stanie są teczki duchownych?

Z.R.: Myślę, że miały na to wpływ dwa procesy, nie do końca uświadamiane. W czasie stanu wojennego Kościół cieszył się gigantycznym zaufaniem. Budował patriotyzm, walczył o prawa człowieka, o wolność. Ilość pomocy, jaką otrzymaliśmy ze strony księży była ogromna. Działając w opozycji, wiedzieliśmy, że możemy liczyć na wsparcie pod każdym względem, i duchowym, i materialnym. Dlatego myślę, że zarówno społeczeństwo, jak i hierachowie nie zdawali sobie sprawy ze skali problemu powiązań duchownych ze służbami specjalnymi. A druga prawda jest taka, że SB miała ogromny wpływ na kariery kościelne. Mogła decydować o tym, kto wyjedzie na stypendium za granicę, dać paszport, wypuścić lub nie. Szantaż był podstawową metodą działania. I część osób dała się złapać w te sidła. Tak samo z proboszczami, chcąc budować kościoły, musieli wystarać się nie tylko o pozwolenie, ale też i o materiały. Niczego przecież nie było. Kontakty z SB były nieuniknione. Jak się miało za sobą dobrego wspierającego esbeka, to pomógł wszystko załatwić, a pamiętajmy, że wszyscy księża mieli teczki. Różne były postawy, jedni się nie dali złamać, inni ulegli.

A.Z.: Łatwo był zatrzeć granicę między grą z SB a zdradą?

Z.R.: Bezsprzecznie. Tworzyła się mała szczelina i w tę szczelinę wdzierało się zło.

A.Z.: Jednak nie ma już odwrotu od ujawnienia prawdy. Padają kolejne nazwiska księży, którzy byli agentami. Ostatni przykład - to nieżyjący już biskup Jerzy Dąbrowski, jeden z najważniejszych z hierarchów lat 80. – uczestniczył w rozmowach Okrągłego Stołu, a tymczasem, jak podaje tygodnik "Wprost", dostarczał wywiadowi cywilnemu PRL materiały z posiedzeń Episkopatu Polski i brał za to pieniądze. Jest Pan zaskoczony tą informacją? Był Pan ekspertem w czasie tych rozmów?

Z.R.: Nie potrafię ocenić wartości tych materiałów. Biskupa Jerzego Dąbrowskiego zapamiętałem jako sympatycznego księdza, ale bliżej go nie znałem. Cóż, widać mógł. Przyjmuję to jako fakt, tak jak i to, że Departament I zabezpieczał operacyjnie obrady Okrągłego Stołu. Byliśmy tego wszyscy świadomi.

A.Z.: Kiedy mówimy o lustracji, to jak bumerang powraca pytanie o tych, co nakłaniali ludzi do współpracy, łamali ich życiorysy. Będą rozliczeni?

Z.R.: Tak, będą ujawnieni. Ustawa to przesądza. Natomiast jest pytanie, czy uda się odebrać im przywileje, z których teraz korzystają, bo chodzi o kwestię praw nabytych. Jednak czy słusznie nabytych? Jest krzyczącą niesprawiedliwością, że ludzie prześladowani dostają 600, 800 złotych emerytury, podczas gdy ci wszyscy pułkownicy SB biorą po 8 tys. złotych. Sędziowie, prokuratorzy, którzy wtrącali ludzi do więzień, łamali życie, wydając polityczne wyroki, nie ponieśli żadnych konsekwencji. Komisja Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu stwierdziła około 50 przestępstw sądowych. Żadna ze spraw nie została zakończona, ponieważ sędziowie nadal korzystają z korzystają z immunitetu, którego im nie uchylono. Tak w żadnym razie nie powinno być.

A.Z.: Dziękuję za rozmowę.