Mam nadzieję, że Duch Święty doprowadzi do powstania POPiS-u

Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Marcin Herman
Wywiad opublikowany w dzienniku „Fakt” w dniu 4 października 2007 roku

 

Marcin Herman: Podoba się panu kampania wyborcza?

Zbigniew Romaszewski: Jest marna. Wyłania się z niej obraz dwóch antagonistycznych środowisk, które niby coraz więcej dzieli, ale nie wiadomo, co tak naprawdę. Zupełnie niejasne dla ludzi jest na przykład, jakie są zamierzenia PO. Czy chce stworzyć koalicję z LiD, czy też nie.

M.H.: Premier porównuje dojście do władzy koalicji PO-LiD do wprowadzenia stanu wojennego, PO pyta Jarosława Kaczyńskiego, co robił 13 grudnia, sugerując, że byt mato zaangażowany w "Solidarność". Co pan o tym sądzi? Kto Jest dziedzicem "Solidarności" - PIS czy PO?

Z.R.: Oczywiście bliższy mi jest PiS. Ale w PO też są ludzie, których postawa w czasach PRL budzi mój szacunek. Nie mogę zrozumieć tych dzisiejszych emocji wśród ludzi, którzy niegdyś razem byli w opozycji. Te zarzuty wobec premiera wysuwają często osoby, które w czasach, gdy Jarosław Kaczyński zaczynał z nami pracę w Komisji Interwencji KOR, w ogóle nie wiedziały, że istnieje coś takiego, jak opozycja demokratyczna.

M.H.: Czym premier się zajmował?

Z.R.: Pomagał zwykłym ludziom, których skrzywdziła PRL, Dlatego podawanie w wątpliwość jego działalności opozycyjnej uważam za wyjątkowo niestosowne.

M.H.: A PO pana zdaniem doprowadzi do stanu wojennego, jak mówił premier?

Z.R.: Nie. Także te słowa uważam za przesadę.

M.H.: Jak to jest, że ludzie, którzy byli razem w opozycji, obrzucają się do tego stopnia błotem? Czy to zimna kalkulacja polityczna?

Z.R.: Często emocje. Każdy, niezależnie od poglądów, ma swoją dumę, ambicje. Urażenie tych uczuć ma często negatywne konsekwencje polityczne. Na przykład propaństwowe poglądy Jana Rokity i Jarosława Kaczyńskiego są zbliżone.
Fakt, że nie są dziś razem, to efekt tego, co się działo w roku 1992, kiedy Rokita był w rządzie Hanny Suchockiej. Wtedy odbywała się inwigilacja prawicy. Kampania wyborcza z 2005 roku jeszcze bardziej pogłębiła te podziały na tle emocjonalnym. Trzeba wreszcie przerwać to błędne koło.

M.H.: Wierzy pan w to?

Z.R.: A co mam robić? Jakie jest inne wyjście? Wojna domowa? Wierzę, że politycy zdają sobie sprawę, że naród jest jeden i nie można go dzielić w nieskończoność. Są granice politycznego marketingu.

M.H.: Sądzi pan, że w ogóle możliwe dziś jest przejście nad ty mi podziałami i koalicja PIS I PO?

Z.R.: Wciąż jest to możliwe. Wierzę w działanie Ducha Świętego, który w odpowiednim momencie uciszy te wzburzone wody polityki.

M.H.: Czy uważa pan, że debata Jarosława Kaczyńskiego z Aleksandrem Kwaśniewskim to było dobre posuniecie? Wielu konserwatywnych komentatorów twierdzi, ze to niepotrzebne wzmacnianie lewej nogi.

Z.R.: Spotkanie z byłym prezydentem, zwłaszcza po jego ostatnich wyczynach, to niezły pomysł. Pozwala na pokazanie tego, czym była III RP. Dlatego Kwaśniewski jest głównym merytorycznym przeciwnikiem Jarosława Kaczyńskiego, a nie Donald Tusk. Budowanie dalszych antagonizmów między Kaczyńskim i Tuskiem nie ma sensu.

M.H.: A może była szansa na ostateczne wyeliminowanie postkomunistów ze sceny politycznej, a debata Kaczyński-Kwaśniewski pomoże im, odbierając głosy PO?

Z.R.: To właśnie ostrość kampanii prowadzonej przez PO legitymizowała LiD. Im dramatyczniej Platforma przedstawiała sytuację Polski pod rządami PiS, im ostrzej atakowała rząd i prezydenta, tym bardziej rosły notowania LiD. Jeszcze dwa lata temu SLD był totalnie skompromitowany i duża część jego elektoratu głosowała na PO. Przez te dwa lata politycy PO często mówili, że PiS jest gorsze od LiD, wyciągając postkomunistów z niebytu. PO kopała tym samym dołki pod samą sobą - wielu dawnych wyborców SLD uznało, że LiD nie jest taki zły, skoro PiS ma być dużo gorszy.

M.H.: W kampanii wyborczej mało mówi się o lustracji, która jeszcze niedawno była najważniejszym tematem w debacie publicznej...

Z.R.: Wraz z upływem czasu problem powoli rozwiązuje biologia. Minęło już 18 lat od przełomu ustrojowego. Coraz mniej jest ludzi, którzy odgrywali czołowe role dzięki powiązaniom ze służbami specjalnymi PRL, coraz większy problem stanowi efekt replikowania tych układów w młodym pokoleniu. Mimo podważenia ustawy lustracyjnej przez Trybunał Konstytucyjny lustracja i tak się dokonuje. Sądzę, że w nowej kadencji, już w spokojniejszej atmosferze, czeka nas albo nowa ustawa, albo kolejne nowelizacje, które ostatecznie zamkną spory lustracyjne.

M.H.: Poświecił pan dużą część swojej działalności w PRL i niepodległej Polsce walce o prawa człowieka. Obecny rząd oskarżany jest często o ich łamanie w imię walki z korupcją. Sąd w Warszawie orzekł na przykład, że zatrzymanie Janusza Kaczmarka i jego współpracowników było bezzasadne. Czy dostrzega pan zagrożenie dla praw człowieka ze strony obecnej władzy?

Z.R.: Wprost przeciwnie. W sprawie, o której pan wspomniał, mam bardzo poważne zastrzeżenia do stanowiska sądu. Uważam, że było stronnicze i miało na celu upokorzenie prokuratury. W tej sprawie mieliśmy do czynienia z ewidentnym matactwem i jest to klasyczny przypadek, w którym prawo karne dopuszcza możliwość zatrzymania i aresztu.

M.H.: Państwo nie zagrała dziś prawom obywatelskim?

Z.R.: W dzisiejszej Polsce prawdziwym zagrożeniem dla praw człowieka jest nie państwo, tylko jego słabość Państwo to najlepszy gwarant praw. Jeśli jest słabe, to nie jest w stanie zapewnić swoim obywatelom dostatecznej ochrony. To nie walka z korupcją szkodzi prawom człowieka, ale sama korupcja.

M.H.: Polskie państwo jest dziś słabe?

Z.R.: Słabnięcie państwa to dziś problem globalny, choć w Polsce dużo poważniejszy niż w rozwiniętych krajach. Stwarza to niebezpieczeństwo powrotu do struktur średniowiecznych. Jeśli państwo zaniknie, świat może zostać zdominowany przez wielkie korporacje i inne grupy interesów. Takie współczesne odpowiedniki panów feudalnych czy cechów, które będą rządziły się swoimi prawami, a pomiędzy nimi będą grasowali zbójcy. W średniowieczu było nawet lepiej, bo wtedy dominowało chrześcijaństwo, a więc były jakieś zasady wspólne dla wszystkich.

M.H.: Jednak często ze strony opozycji, ale też z zagranicy słychać krytykę, że prawa człowieka są w naszym kraju zagrożone z innych powodów niż te, o których pan mówi.

Z.R.: Pojęcie praw człowieka zostało ostatnio zafałszowane. Dobrym przykład to sprawa kary śmierci. Jestem uczniem ks. Ziei, dlatego jestem przeciwnikiem kary śmierci. Ale to, że UE naciska na Polskę, żeby zorganizować dzień przeciwko karze śmierci, to tylko pozory dbałości o prawa człowieka, a nie realne działania. Nie sądzę, by Unia chciała wpłynąć np. na Chiny, w których karę śmierci wykonuje się w tysiącach. Gerhard Schroder poucza Polaków, że są rusofobami, a zupełnie go nie wzrusza los Czeczenów. Tak wygląda hipokryzja europejskich "obrońców praw człowieka".