Lepiej cerować starą lustrację, niż wymyślać nową

Artykuł zamieszczony w "Rzeczpospolitej" w dniu 24 maja 2007 roku

 

Minął już z górą tydzień od pamiętnego wyroku Trybunału Konstytucyjnego dotyczącego ustawy lustracyjnej. Jest to czas dostateczny, aby opadły emocje i by sine ira et studio zapoznać się zarówno z brzmieniem ustawy, jak i wyrokiem.

Nad ustawą przepracowałem wiele godzin i wciąż nie mogę wyjść z podziwu dla tych, którzy już po godzinie byli w stanie wydawać jednoznaczne i arbitralne sądy. Zarówno ci, którzy od lat przeciwstawiali się przeprowadzeniu jakiegokolwiek (poza werbalnym) rozliczenia PRL-owskiej przeszłości, jak i ci, którzy domagali się ujawnienia "wszystkiego", spotkali się w jednym punkcie. Doszli mianowicie do wniosku, że ustawa poniosła całkowitą klęskę i została rozniesiona przez TK. Ocenom takim towarzyszyła czysto polityczna demagogia. Niezależnie od wątpliwych przesłanek merytorycznych pogląd o pełnym przekreśleniu ustawy lustracyjnej stał się obowiązujący i spotkał z entuzjastycznym przyjęciem przez europejskie media.

Mając w pamięci powiedzonko Marka Twaina, że "informacja o mojej śmierci jest mocno przesadzona" - można przystąpić do spokojnej analizy tego, co postuluje TK i na co pozwala okrojona ustawa.

Warto zauważyć, że na 77 punktów wyroku w 39 Trybunał uznał niekonstytucyjność kwestionowanych przepisów, a w 38 stwierdził, że kwestionowane przepisy są zgodne z konstytucją. Na pewno nie jest to wynik korzystny dla ustawy, niemniej część zastrzeżeń to zastrzeżenia mało istotne, stanowiące efekt jakiejś jednej określonej tezy, że np. w licznych zawodach prawniczych odsunięcie od wykonywania zawodu nie powinno być wynikiem orzeczenia sądu lustracyjnego, lecz wymaga rozpatrzenia przez sąd dyscyplinarny.

Ponieważ ciągle pokutuje nieszczęsna zasada dialektyki, że ilość przechodzi w jakość, nikt nie dostrzegł, że TK odrzucił wniosek o uznanie całej ustawy za niekonstytucyjną, o co wnosili wnioskodawcy z SLD. Chory żyje więc i zamiast szykować się do pogrzebu, należy zająć się jego leczeniem i rekonwalescencją.

Naruszona zasada równości

Jakie najistotniejsze problemy powstają w wyniku orzeczenia Trybunału?

Pierwsza kwestia to podważenie konstytucyjności przepisów art. 36.1 pkt 1 i 2 uzależniającego prowadzenie badań naukowych i działalności dziennikarskiej od zgody prezesa IPN. Problem arbitralności decyzji prezesa był rozważany podczas obrad Komisji Praw Człowieka i Praworządności Senatu i zdecydowano się go rozwiązać przez wprowadzenie ustępu 1a zobowiązującego prezesa, w wypadku odmowy, do zasięgnięcia opinii Kolegium IPN (przepis ten również zakwestionowano).

W zaistniałej sytuacji dostęp zarówno naukowców, jak i dziennikarzy do archiwów IPN został skutecznie zablokowany. Podzielając w zasadzie poglądy Trybunału, można mieć wątpliwość, czy w tym wypadku użył on właściwych środków i czy nie wystarczyłaby uchwała sygnalizacyjna zobowiązująca parlament do zmiany przepisu. Przyjęte rozwiązanie doprowadziło do wylania dziecka z kąpielą i naraziło Trybunał na często stawiany mu zarzut naruszenia konstytucji.

Rzeczywiście w wyroku nastąpiło ograniczenie konstytucyjnego prawa do informacji i swobody badań naukowych, prawa tak chętnie przywoływanego przez TK. Można tu dodać również naruszenie zasady równości, gdyż naukowcy IPN mogą nadal prowadzić badania w oparciu o przyjęty program badawczy, natomiast szlaban zamknął się przed historykami z innych instytucji naukowych.

Jeżeli do tego dodamy, że było prowadzonych kilkadziesiąt przewodów doktorskich z historii najnowszej, odcięcie od archiwów wręcz uniemożliwia zakończenie ich w przewidywanym terminie. Niemniej jednak, choć przyjęte przez TK rozwiązanie jest wysoce niezadowalające, nie stanowi istotnego problemu, gdyż inicjatywa legislacyjna parlamentu może naprawić ten mankament do końca czerwca.

Lustracja praktycznie zablokowana

Drugi, dużo poważniejszy problem stanowi zakwestionowanie przez Trybunał art. 10 wprowadzającego do ustawy formularz oświadczenia lustracyjnego i oświadczenia o uprzednim złożeniu oświadczenia (zał. 1 i 2). Warto zauważyć, że załączniki te są w pełni kompatybilne z załącznikiem do poprzedniej ustawy lustracyjnej z lat 1997 - 1998, która akurat w tym punkcie przez 10 lat nie budziła wątpliwości. Ponieważ dotąd nie udało się nam spotkać prawnika, który potrafiłby odczytać intencje TK w tej sprawie, z poprawieniem oświadczenia musimy poczekać do opublikowania przez Trybunał uzasadnienia wyroku, a termin publikacji upływa dopiero 10 czerwca. Lustracja została więc na razie praktycznie zablokowana, a parlament nie jest w stanie podjąć skutecznych działań przed połową przyszłego miesiąca.

Podobnie wygląda sprawa art. 11 dotyczącego publikacji oświadczeń lustracyjnych w Internecie. Dotychczas oświadczenia osób, które przyznały się do współpracy, były publikowane w Monitorze Polskim i nie budziło to niczyjego sprzeciwu. W myśl obecnej ustawy elektroniczne kopie wszystkich oświadczeń miały być zamieszczane na stronie Biuletynu Informacyjnego IPN. Osoby, które złożyły oświadczenie potwierdzające fakt współpracy, miałyby przy tym prawo złożenia publicznego wyjaśnienia okoliczności współpracy i jej zakresu. Co w tym niekonstytucyjnego? Trudno pojąć. Czy chodzi wyłącznie o konserwatyzm i niechęć do Internetu, czy o coś więcej?

Teraz spróbujmy zebrać, co zostało z ustawy lustracyjnej. Zostały oświadczenia, została rozszerzona definicja współpracy, ostał się obowiązek włączania treści oświadczenia lustracyjnego do obwieszczenia wyborczego. Ponadto, co należy uznać za szczególny sukces, pozostał przepis dający obywatelom dostęp do materiałów IPN dotyczących aż 20 kategorii najistotniejszych osób publicznych pełniących swe funkcje, począwszy od 24 sierpnia1989 roku do chwili obecnej.

Ucieczka z adwokatury

TK zaakceptował również w znacznej części zmiany usuwające istotne patologie powstałe w wyniku nowelizacji poprzedniej ustawy z 1997 roku i paraliżujące jej wykonanie. Rozprawy lustracyjne będą jawne, podobnie jak akta zakończonych postępowań. Wyrok stwierdzający prawdę lub fałsz oświadczenia lustracyjnego będzie stawał się prawomocny po orzeczeniu sądu apelacyjnego, bez absurdalnego oczekiwania na wynik kasacji.

Dopuszczalne będzie wznowienie postępowania lustracyjnego na niekorzyść lustrowanego w ciągu dziesięciu lat, o ile pojawią się nowe materiały, które będą wskazywały, że jednak dopuszczono się kłamstwa. Pojawiają się co prawda wątpliwości dotyczące zarówno zakresu, jak i trybu realizacji sankcji lustracyjnych, ale one wyjaśnią się dopiero po przedstawieniu przez TK uzasadnienia wyroku.

Reasumując, wbrew temu, co się dość powszechnie opowiada, to, co pozostało z obecnej ustawy, poszerza zakres ustawy z 1997 roku i stwarza wystarczające podstawy do przeprowadzenia lustracji. Zgodnie z moim doświadczeniem, a w pracach związanych z lustracją tkwię od 1990 roku, Polska dysponuje najbardziej efektywną ze wszystkich ustaw stworzonych w krajach byłego obozu socjalistycznego. Stwierdzenie takie na pewno zaskoczy większość czytelników śledzących ciągnące się za zamkniętymi drzwiami rozprawy Oleksego, Jurczyka czy innych, zakończone dość nieoczekiwanymi wyrokami.

Warto jednak przypomnieć rzeczywisty sens ustawy lustracyjnej, a jest nim odsunięcie od pełnienia funkcji publicznych osób skompromitowanych pracą, służbą bądź współpracą z organami bezpieczeństwa PRL. I to zadanie w sferze prewencji ustawa spełniła bardzo skutecznie. Jeśli prześledzić ucieczkę prawników z adwokatury, sądów, prokuratury czy Trybunału Konstytucyjnego do innych nielustrowanych zawodów prawniczych, widać, jak skuteczne było działanie ustawy.

Zaspokojenie doraźnej ciekawości

Do parlamentu trafiało 1 - 2 proc. osób, wobec których istniało podejrzenie kłamstwa lustracyjnego, bo po prostu osoby takie nie kandydowały. W warunkach poprzedniej ustawy lustracyjnej, dotyczącej trzydziestu paru tysięcy osób, istniała jednak szeroka przestrzeń publiczna, w której osoby te mogły znaleźć dla siebie dostatecznie eksponowane miejsce.

Rozszerzenie zakresu podmiotowego ustawy bardzo tę przestrzeń zawęziło i stało się źródłem dramatycznych protestów licznych opiniotwórczych środowisk zagrożonych w wypadku kłamstwa lustracyjnego utratą już nie tylko prestiżu, ale nawet możliwości wykonywania zawodu. I tę sprawę łącznie z zakresem sankcji należy dokładnie przemyśleć.

Zwiększenie dostępu do akt dotyczy zupełnie innego problemu i w swym najszerszym wymiarze stanowi jedynie zaspokojenie doraźnej ciekawości pewnej liczby osób. Należy przypomnieć, że stawiana za przykład ustawa Gaucka, będąca w rzeczywistości ustawą o ujawnianiu dokumentów służby bezpieczeństwa, stworzyła sytuację, w której w niemieckiej adwokaturze zasiada ok. 700 byłych funkcjonariuszy Stasi.

Przy takim porównaniu należy odnieść się z szacunkiem do polskiej adwokatury, która sama poddała się lustracji. Z całą pewnością antykolaboracyjne i defaszyzacyjne ustawy Francji, Norwegii, Danii czy władz okupacyjnych Niemiec były daleko bardziej restrykcyjne, ale to zupełnie inne czasy i inne pojmowanie winy wobec narodu i państwa.

Niekonsekwencje i paradoksy

Najbardziej spektakularnym działaniem TK było ograniczenie listy podmiotów poddawanych lustracji (art. 4). Właściwie wszyscy, którzy pracowali nad ustawą, zdawali sobie sprawę z nadmiernej rozległości podmiotowej ustawy lustracyjnej, nikt jednak ani z opozycji, ani z koalicji nie zgłosił konstruktywnej propozycji, które podmioty z listy przedstawionej w ustawie można by skreślić.

Zdecydował o tym TK. Nie znając uzasadnienia, można jedynie domniemywać, posiłkując się uzasadnieniem ustnym, że eliminacja poszczególnych grup odbywała się w oparciu o trzy kryteria: stosunki własnościowe (lustrowane mają być tylko instytucje państwowe), ochronę swobody badań naukowych (naukowcy) oraz wolności słowa (dziennikarze). W ten sposób liczba osób lustrowanych zmalała o jakieś 20 - 30 proc.

Nie udało się jednak Trybunałowi uniknąć pewnych niekonsekwencji i paradoksów, których wyjaśnienia możemy oczekiwać dopiero w uzasadnieniu.

Trudno na przykład wyjaśnić, dlaczego, likwidując lustrację dziennikarzy w imię wolności słowa, TK poddaje jednak lustracji autorów i wydawców audycji publicystycznych i informacyjnych w TVP i Polskim Radiu. Jeśli lustracja niektórych dziennikarzy publicznych mediów przeprowadzana jest ze względu na charakter własności (państwowy), dlaczego Trybunał nie użył tego samego kryterium w stosunku do osób zajmujących kierownicze stanowiska w podległych państwu placówkach naukowych?

Konstytucja czy lobbing środowisk

Jak pogodzić wyłączenie możliwości lustracji członków zarządów i rad nadzorczych mediów niepublicznych z niedawnym orzeczeniem (K 4/06), w którym Trybunał przekonuje, że stan własnościowy nie stanowi istotnej cechy podmiotów medialnych pozwalającej na obdarzenie ich szczególnymi przywilejami?

Dlaczego w oparciu o art. 61.1 konstytucji, przyznający obywatelom prawo do informacji o działalności samorządu gospodarczego i zawodowego, dopuszcza się lustrację komorników i notariuszy, ale odrzuca lustrację biegłych rewidentów i doradców podatkowych?

Wyłączenia wprowadzone do listy lustrowanych mogą sugerować, że TK nie dostrzega istotnych problemów, na jakie natrafia współczesne państwo, chroniąc interesy obywateli. Biegli rewidenci są bowiem grupą posiadającą pełny dostęp do wszelkich tajemnic bankowych i handlowych kontrolowanych przez nich przedsiębiorstw, bez względu na ich status własnościowy. Patologizacja tej grupy może mieć istotny wpływ na całą gospodarkę.

Podobnie można ocenić odrzucenie lustracji członków organów zarządzających, nadzorczych bądź kontrolnych instytucji finansowych, w szczególności banków. Niektóre z tych instytucji odegrały mało chwalebną rolę, eliminując z rynku przedsiębiorców nieuczestniczących w układach.

Pytanie, jaki wpływ na orzeczenie Trybunału miała konstytucja, a jakie lobbing różnych środowisk, pozostaje otwarte. Niezależnie jednak od tych zastrzeżeń, wyrok jest wyrokiem i państwo musi znaleźć inne środki sprawowania kontroli nad funkcjonowaniem tych grup.

Lepsze wrogiem dobrego

Cóż więc robić? Po pierwsze, odblokować archiwa dla dziennikarzy i naukowców. Po drugie, poczekać na uzasadnienie TK i pocerować ustawę zgodnie ze wskazówkami Trybunału. Samo cerowanie wydaje się stosunkowo proste i może być przeprowadzone znacznie szybciej niż wypracowanie nowych koncepcji, a ustawa, która w ten sposób powstanie, może zupełnie dobrze służyć celom, dla których została napisana. Podejmując zatem prace nad ustawą, pamiętajmy o zasadzie, że lepsze jest wrogiem dobrego.

Senator Zbigniew Romaszewski

* * *

Od Redakcji "Dziennika": Autor jest senatorem Prawa i Sprawiedliwości. W czasach PRL był jednym z najbardziej znanych opozycjonistów, działaczem Komitetu Obrony Robotników, inicjatorem wielu akcji na rzecz obrony praw człowieka.