Jacek Jezierski tylko utrwali rutynę

Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Bernadeta Waszkielewicz.
Wywiad zamieszczony w "Rzeczpospolitej" 25 czerwca 2007 roku

 

Bernadeta Waszkielewicz: Po co była panu NIK?

Zbigniew Romaszewski: Uważałem, że krąg ludzi mianowanych na stanowiska nie musi być ciągle ten sam, a mój autorytet mógłby zbudować zarówno autorytet PiS, jak i Najwyższej Izby Kontroli. Bo to piekielnie ważna instytucja w państwie, a została zepchnięta na margines. NIK nie zajmuje się prawdziwymi problemami, tylko uchybieniami formalnymi, na które łatwo znaleźć bezpośredni dowód. Dzieje się tak nie dlatego, że inspektorom brakuje kompetencji, ale dlatego, że NIK nie ma dostatecznego autorytetu. Że kierownictwo nie zapewnia inspektorom odpowiedniego zaplecza i silnego poparcia.

B.W.: NIK źle działa?

Z.R.: A dobrze? Prawie 100 procent jej działalności sprowadza się do tego, że znajduje fakturę na 600 złotych zaksięgowaną ze złą datą. To są tylko papiery, które ludzie czasem wypełniają błędnie, ale one nie przynoszą istotnych szkód państwu. A w tym czasie wybuchają afery Orlenu, PZU czy problemy w bankowości. I wyjaśnianiem tych kwestii zajmują się specjalnie powoływane komisje sejmowe. NIK nie uczestniczy w tych wydarzeniach. Sprowadzono ją do roli instytucji niekontrowersyjnej, a to jest sprzeczne z sensem jej istnienia, jeśli ma kontrolować stan państwa i opisywać popełniane błędy i afery. Widać, że teraz NIK tych zadań nie spełnia. Chciałem, żeby NIK ze swych działań wyciągała wnioski służące poprawianiu prawa. Takich inicjatyw nie ma, a przecież jesteśmy oplątani siecią przepisów, często całkowicie zbytecznych, które uniemożliwiają funkcjonowanie państwa, rozwój inicjatyw gospodarczych i społecznych. Drukujemy rocznie aż 20 tysięcy stron Dziennika Ustaw. Oczekuję właśnie od NIK takich wniosków: mamy przestać wypełniać 15 formularzy, bo z nich w gruncie rzeczy nic nie wynika poza tym, że kogoś można obłożyć grzywną 200 zł. NIK powinna się skoncentrować na podniesieniu sprawności państwa i jego gospodarności.

B.W.: W tym celu do NIK powinni iść politycy, a nie fachowcy?

Z.R.: Myślę, że tak. NIK jest w gruncie rzeczy organem pomocniczym Sejmu. To jest narzędzie Sejmu, które może działać w sprawach nadużyć, niegospodarności, patologii, ale również porządkować system prawa. Bo my piszemy ustawy i nikt nie bada, czy one są potrzebne, czy dały rezultaty i jakie. Oczywiście to muszą robić fachowcy, ale bez polityki nie jest możliwe prowadzenie takiej działalności.

B.W.: Kandydat na prezesa NIK, którego wybrało PiS - Jacek Jezierski - pracuje w izbie od 15 lat...

Z.R.: To jest negatywna rekomendacja. Proponowanie kogoś takiego utrwali istniejącą w NIK rutynę.

B.W.: A nie chciał pan przejść do NIK, ponieważ ma już dość polityki?

Z.R.: To również racja. Bo w moim przekonaniu uchwalanie tych 20 tysięcy stron Dziennika Ustaw rocznie to jest rzecz absurdalna.

B.W.: PiS da panu inne stanowisko?

Z.R.: Powszechnie wiadomo, że Romaszewski zawsze będzie głosował zgodnie ze swoimi przekonaniami i nic mu nie trzeba dawać. Nic, bo Romaszewski i tak zrobi to, co uważa za słuszne. Może się nawet nie załapać do Prezydium Senatu po swoich sześciu kadencjach senatora. Ale doprowadziliśmy tą polityką kadrową do takiej sytuacji, że mając największy klub w Senacie, posiadający bezwzględną większość, mamy mniejszość w prezydium. To są te "sukcesy" i w NIK będzie podobna historia.

B.W.: Premier tłumaczył, że nie może pan opuścić Senatu, bo wtedy musiałyby się odbyć uzupełniające wybory w Warszawie. Nie wiadomo, czy PiS by je wygrało.

Z.R.: Tu się właśnie rozchodzimy z premierem. Nie można powiedzieć, że odpuszczamy teraz Warszawę, bo żeby za dwa lata wygrać w niej wybory, już musimy zacząć lansować jakichś kandydatów. Przecież Warszawa to nie jest terra incognita i to wszystko na jednym Romaszewskim nie pojedzie. Tyle się mówi, że te wybory miałoby PiS przegrać, ale ja znam takich kandydatów, którzy już poprzednie mogliby spokojnie wygrać. Problem w tym, że dziś stolica nie jest we właściwy sposób reprezentowana w Klubie PiS. Ona nagle z PiS zniknęła. Jeszcze był ten nieszczęsny pomysł z wystawieniem na prezydenta Warszawy premiera Marcinkiewicza, osoby z Gorzowa. Czy komuś by przyszło do głowy, żeby w Krakowie wystawić kogoś spoza Krakowa? I jeszcze obciążyć go w czasie kampanii obowiązkami komisarza miasta? Przecież ten człowiek był nieprzytomny z nawału pracy. Każda woda, która lała się na ulicy, to był jego problem. Jak można było te wybory wygrać? Po Marcinkiewiczu popularność PiS w stolicy się załamała.

B.W.: Chce pan odejść z PiS?

Z.R.: Nie. Aprobuję podstawową zasadę PiS, że istnieje w Polsce bezwzględna potrzeba wzmocnienia państwa.