Miasto zamigotało: jesteśmy z wami

O pierwszych dniach stanu wojennego, nadziei i Radiu Solidarność opowiada senator Zbigniew Romaszewski.
Wypowiedź zamieszczona w dzienniku "Metro" 13 grudnia 2006 roku.

 

O nocy z 12 na 13 grudnia:
- Byłem w Gdańsku na obradach Komisji Krajowej "Solidarności". Nad ranem wsiadłem do pociągu do Warszawy, jeszcze nie wiedząc, co się dzieje. W wagonie wpadłem na Władysława Siłę-Nowickiego i Jana Olszewskiego. Zaskoczeni zapytali, co ja tu robię? Przecież SB wszystkich wyłapuje. W Warszawie wyskoczyłem na Dworcu Wschodnim i uciekłem opłotkami.

O niepoddawaniu się:
- Szybko skontaktowałem się z tymi, którzy uniknęli aresztowania. Zaczęła nam kiełkować myśl o utworzeniu rozgłośni. Mieliśmy nadajnik, który miał służyć nawiązywaniu łączności pomiędzy strajkującymi zakładami. Ale zakłady zajęło wojsko. Cały czas ścigało nas SB. Byliśmy dobrze zakonspirowani, ale to ciągłe ukrywanie się było bardzo męczące.

O pierwszej audycji Radia Solidarność:
- Nagraliśmy ją w mieszkaniu, w którym się ukrywałem. Na dzień emisji wybraliśmy Wielkanoc 12 kwietnia. Uznaliśmy, że na ulicach będzie mniej milicjantów, bo dostaną wolne na święta. Poza tym wszystko było niewiadomą. Bardzo chcieliśmy wiedzieć, ile osób nas słucha. Dlatego kiedy wieczorem popłynęła okupacyjna melodia "Siekiera, motyka", poprosiliśmy słuchających nas warszawiaków, żeby gasili i zapalali światła. I całe miasto zamigotało. Chłopaki, którzy nadawali audycję z budynku przy Niemcewicza i Grójeckiej, kiedy to zobaczyli, popłakali się ze wzruszenia i szczęścia.