Wszyscy będziemy zlustrowani

Rozmowa z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim
Wywiad zamieszczony w "Angorze" 3 września 2006 roku

 

Gdy Sejm zajmuje się ordynacją, Senat debatuje nad projektem ustawy "O ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944-1990 oraz treści tych dokumentów", czyli nową ustawą lustracyjną. Mimo iż projekt budzi wielkie emocje i liczne zastrzeżenia, senackie poprawki są kosmetyczne. Dyscyplina partyjna, którą zarządziły kluby, przyniosła efekty.

Za projektem PiS opowiada się 55 senatorów, przeciw jest sześciu, a czterech wstrzymało się od głosu. 24 przedstawicieli opozycji, mimo że znajdowali się na sali, nie wzięli udziału w głosowaniu. Nieoczekiwanie przeciw projektowi głosuje popierany przez PiS marszałek Bogdan Borusewicz, a Zbigniew Romaszewski, jedyny senator, który bez żadnej przerwy zasiada w tej Izbie od 1989 roku, wstrzymuje się od głosu.

K.R.: Miał pan problemy w klubie z powodu złamania dyscypliny partyjnej?

Zbigniew Romaszewski: Jeszcze przed głosowaniem przedstawiłem swoje stanowisko i nikt nie miał o to do mnie żadnych pretensji.

K.R.: Dr Antoni Dudek, historyk IPN, jest zadowolony z nowego kształtu ustawy.

Z.R.: Może te zmiany są korzystne dla pana Dudka, bo na pewno nie dla ludzi pokrzywdzonych przez tajne służby PRL. Mam też wątpliwości, czy pan Dudek w ogóle przeczytał poprawki Senatu.

K.R.: Mimo że jest pan legendą antykomunistycznej opozycji, wieloletnim kolegą braci Kaczyńskich, młode wilki z PiS zdołały narzucić klubowi swoją wizję lustracji. Przegrał pan z autorem projektu, posłem Arkadiuszem Mularczykiem (lat 35), który działania SB zna chyba tylko z książek.

Z.R.: Ci młodzi ludzie, chociaż zbudowali dość spójną koncepcję prawną, nie mają zielonego pojęcia, jak wyglądała opozycja, walka z SB. Nie sądzę też, żeby premier Jarosław Kaczyński miał czas rzetelnie przestudiować projekt tej ustawy. Samo przewidzenie, jakie konsekwencje będzie ona miała dla innych aktów prawnych, zabrało nam w Senacie nieskończenie wiele czasu. Coraz bardziej dochodzę do przekonania, że prawdziwym autorem tej ustawy mógł być prezes IPN Janusz Kurtyka.

K.R.: Jakie zapisy projektu są według pana najbardziej szkodliwe?

Z.R.: Likwidacja instytucji osoby pokrzywdzonej, zaprzestanie składania oświadczeń lustracyjnych, likwidacja Sądu Lustracyjnego, likwidacja wszelkich sankcji. Uważam też za nieoby-czajne czytanie listów, pamiętników, protokołów z podsłuchów. Nie rozumiem, jak mogło dojść do tego, że w gronie osób, których dokumenty będą powszechnie dostępne, może znależć się szeregowy dziennikarz z Rzeszowa, a zabraknie prezydentów Warszawy, Poznania czy Łodzi.

K.R.: Sprawy dotyczące seksu i zdrowia nie będą udostępnione.

Z.R.: Będziemy za to mogli dowiedzieć się o sprawach spadkowych, pijaństwach, awanturach domowych. Jeżeli jednak jakiś agent otrzymywał pieniądze przez bank w Luksemburgu, to będzie go chroniła tajemnica bankowa. Gdy adwokat kapował klienta, będzie chroniony przez tajemnicę adwokacką. Gdy kogoś szantażowano domiarem w wysokości kilku milionów złotych, to taką informację będzie chronić tajemnica skarbowa.

K.R.: Ile osób będzie podlegać lustracji na nowych zasadach?

Z.R.: Szczytem nieodpowiedzialności było pisanie projektu bez wyliczenia, ile osób będzie mu podlegać. Dziś mówi się o 400 tysiącach, chociaż może się okazać, iż to będzie 600 tysięcy. Jeżeli przyjmiemy, że IPN jest w stanie wystawić 40 tysięcy zaświadczeń rocznie, to widzimy, że na realizację poczekamy co najmniej 10 lat.

K.R.: Pańscy przeciwnicy twierdzą, że nowe przepisy zakończą grę teczkami.

Z.R.: Mają rację, gdyż teraz nie będzie realnej możliwości ujawniania agentów. Ogromną większość donosicieli, których nazwiska poznaliśmy, ujawniono dzięki badaniom naukowym, a przede wszystkim osobom pokrzywdzonym, którzy czytając swoje akta, identyfikowali współpracowników SB. Teraz będzie to niemożliwe.

K.R.: Gdy mówimy o lustracji, nie sposób nie odnieść się do wypowiedzi ministra Antoniego Macierewicza, który stwierdził, że wśród byłych ministrów spraw zagranicznych większość była sowieckimi agentami.

Z.R.: Rozumiem jego intencje, ale powinien zrobić to inaczej. Pamiętajmy jednak, że pan Olechowski przyznał się do współpracy z komunistycznymi służbami, pan Skubiszewski ma ogromną kartotekę, a "Carex" był po prostu nieudolny.

K.R.: Mimo to Andrzej Lepper chce głowy Macierewicza.

Z.R.: Wierzy pan, że Jarosław Kaczyński ulegnie szantażowi Leppera? Dopiero teraz Macierewicz może być pewny pozostania na stanowisku.

K.R.: Wróćmy do ustawy. Pozostaje panu tylko liczyć na weto prezydenta.

Z.R.: Nie mam pojęcia, co zrobi prezydent.