W akcji pomocy

Tekst zamieszczony w tygodniku "Głos" w 23 września 2006 roku

 

Od redakcji: Tekst jest fragmentem relacji Zbigniewa Romaszewskiego, która będzie zawarta w książce o Komitecie Obrony Roborników przygotowywanej przez Antoniego Macierewicza przy współpracy Teresy Bochwic i Urszuli Doroszewskiej. Książka ma się ukazać w Instytucie Pamięci Narodowej.

Zbigniew Romaszewski, członek KOR

W 1956 roku, kiedy zaczęły się dziać te wszystkie przemiany, postanowiłem reformować ruch młodzieżowy. ZMP w szkole rozsypało się. Dochodziłem 17 lat.

Znalazłem się na wielkim wiecu 8 lipca 1956 roku; jak dowiedziałem się potem, jednym z organizatorów zjazdu w Sali Kongresowej był Jan Olszewski. Prowadził to spotkanie Roman Zimand. Pomysły były bardzo radykalne... Podjęliśmy np. rezolucję, żeby udzielić azylu politycznego [Palowi] Maleterowi, to był generał dowódca powstania węgierskiego, którego potem rozstrzelano. Tam również powstała koncepcja nowych struktur ruchu młodzieżowego. W grupie młodzieży z liceum między innymi była moja przyszła żona, Zosia. Poznaliśmy się dokładnie 8 grudnia 1956 roku, niedługo będzie 50 lat. Potem ta grupa spotykała się. Był tam m. in. nieżyjący już Jacek Tarkowski, kolega ze szkoły Tadzio Mazurczak, który jest w tej chwili profesorem, lekarzem. Nami zajął się Staszek Maturzewski. Wyperswadował nam, żeby nie włączyć się w nowo powstający ruch młodzieżowy, który potem przekształcił się w ZMS. Zosia zaczęła działać w harcerstwie, organizowała drużyny w swojej szkole. Ja natomiast zdałem maturę i poszedłem na fizykę. Bardzo szybko pobraliśmy się, bo już w roku 1960. W 1962 roku urodziła się nam córka Agnieszka i zaczęliśmy pokonywać pierwsze trudności życia. (...)

Potem był grudzień 1970, od tego czasu zaczęło się spotykanie się w szerszym gronie. Chyba w tym uczestniczyli nasi koledzy z fizyki, Ewa Nowicka, Ludka Wujec i Heniek. Heniek był ze mną na roku, a Ludka z Zosią. (...)

Rok 1976 był początkiem mojej działalności korowskiej. Heniek Wujec pracował w Tewie na Służewcu Przemysłowym, ja w Instytucie Fizyki, też na Służewcu. Bardzo często spotykaliśmy się. Mniej więcej na początku lipca spotkaliśmy się z Heńkiem. Heniek powiedział mi, że będą procesy ludzi z Radomia i Ursusa i że on się na taki proces wybiera. Potem zrelacjonował mi, co się tam działo. Bezradność tych ludzi, że nie potrafią napisać podania, nadać paczki, nie wiedzą jak funkcjonować w systemie prawa, nie mają obrońców itd. Nie ma żadnych środków, aby im pomóc. Jakieś środki Jan Józef Lipski już miał, ale to był dopiero początek. Pierwszą rzeczą, jaką podjęliśmy, było zbieranie pieniędzy. Pierwsze pieniądze dał ksiądz Kantorski w Podkowie Leśnej, ogłosił zbiórkę i wszyscy złożyli się. Ja z kolei, przeprowadziłem zbiórkę w IF PAN, gdzie właściwie wszyscy pracownicy dołożyli swoją "stówkę", łącznie z sekretarzem partii. Wszyscy solidaryzowali się z tymi robotnikami. W każdym razie na jesieni zastanawialiśmy się, jak w to wszystko się włączyć. Skontaktowaliśmy się z Heńkiem. Heniek powiedział, że jest już uformowana "grupa ursuska", natomiast Radomiem się zajmuje Mirek Chojecki. Spotykaliśmy się na Tołstoja u Marysi Boczkowskiej. Poprzez "ursusiaków", którzy siedzieli w więzieniu razem z ludźmi z Radomia dotarły do nas pierwsze adresy radomskie. Było ich kilka, może 10 lub 12. Mirek w tym czasie natrafił na ślad osób zabitych w Radomiu (...) badał, czy oni zostali zamordowani i jak do tego doszło. Zosia miała tam jeździć. Ja zbliżałem się do końca pisania doktoratu, a termin był bliski. Ale pojechałem pierwszy raz i okazało się, że to mnie wciągnęło.

Pierwszy raz wydawało mi się, że jestem naprawdę potrzebny, że moje doświadczenie komuś na coś się przyda. Ci bezbronni i bezradni ludzie, którzy nagle zostali postawieni w takiej sytuacji, witali mnie w drzwiach z wielką nadzieją i radością, że ktoś się w ogóle nimi zainteresował. Uznałem, że moja fizyka może jeszcze poczekać. Okazało się, że musiała poczekać aż do 1980 roku. O ile wydarzenia w Ursusie były klasycznym robotniczym protestem, strajkiem, to w Radomiu wyglądało to inaczej, ludzie z różnych zakładów pracy wyszli na ulicę, była to wielka manifestacja, w której uczestniczyli właściwie wszyscy. Tych ludzi straszliwie spałowano i pobito. Zaczęto wytaczać im procesy. Nasza kartoteka liczyła około 400 nazwisk osób aresztowanych, skazanych, w tym przez kolegia orzekające. Między innymi wśród ofiar był taki pan Gawęda, który przepracował u Waltera 30 lat. Kiedy Dariusz Przywieczerski przyszedł w latach 90. robić porządki w Walterze, to między innymi wyrzucono Gawędę. Prawdę mówiąc, to była jeszcze jedna radomska ofiara. (...) Zaczęliśmy budować grupę radomską. W tej grupie było 20 do 30 osób, była też grupa skupiona wokół Konrada Bielińskiego: Kubis, Starczewski. Inna grupa skoncentrowana była wokół Grzegorza Boguty. I nasza z Joasią Jankowską. Macierewicz z nami nie współpracował, oni wcześniej zaangazowam byli głównie w Ursusie. Wojtek Arkuszewski, Ludwik Dorn byli w grupie, która później jeździła na procesy. W wyjazdach uczestniczyli: Zakrzewski, Agnieszka Wolfram - później Zakrzewska, Hanka Stebniewska, Joasia Jankowska, Grześ Liese, który zajmował się sprawą ks. Kotlarza. (...) W pewnym momencie pojawił się Bronek Komorowski. W Radomiu działał też Bogdan Borusewicz z Gdańska. Bogdan działał na linii Gdańsk-Lublin-Radom. Zbierał pieniądze w Gdańsku, jechał do Lublina na studia, potem wracał na uczelnię. Prawie nie kontaktowaliśmy się. (...) Ja sam też jeździłem do Radomia. Policzyłem, od września 1976 do stycznia 1977 byłem tam 43 razy, czyli co drugi, trzeci dzień. Jeździłem autostopem, wracałem pociągiem. To było mordercze. Pracowałem, ale na szczęście dyscyplina u nas była średnio przestrzegana. Wracałem o północy, a nawet o drugiej w nocy, jak się pociąg spóźnił, bo jechał z Przemyśla... Następnego dnia rano szedłem do Instytutu, po pracy znowu wyjeżdżałem do Radomia. Czasem łapało się okazję na Placu Zawiszy. Wsiadałem, już w Jankach spałem tak głęboko, że nie wiem, jak tam docierałem. (...)

Ta działalność przyniosła sukcesy. Do końca lutego 1977 wszyscy radomiacy i ursusiacy zostali wypuszczeni, poza pięcioma osobami. Po prostu władze zdecydowały o amnestii. W tym momencie nasza akcja ursuskoradomska była już właściwie zakończona. Ale nam nie bardzo chciało się rozchodzić. Poznawaliśmy coraz to nowych ludzi, byliśmy tymi ludżmi zafascynowani. Poznałem Janka Tymińskiego (?), Antka Macierewicza, Jacka Kuronia. To było fascynujące, szkoda nam było likwidować to. (...)

Zbigniew Romaszewski, t.b.