Kryzys, czyli bunt elit

Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Teresa Wójcik
Wywiad zamieszczony w "Gazecie Polskiej" 4 października 2006 roku

 

Zamiar likwidacji potężnych układów nieformalnych, które przez kilkanaście lat decydowały o losach Polski i jej społeczeństwa, wywołał ostry atak na rząd premiera Jarosława Kaczyńskiego. Beneficjenci transformacji PRL w III RP gotowi są na najgorszy scenariusz dla zachowania władzy, pozycji i wpływów.

Jeresa Wójcik: Czy mamy obecnie próbę powtórzenia scenariusza z 4 czerwca 1992 r. - obalania rządu Jana Olszewskiego?

Zbigniew Romaszewski: - Podobieństwo jest generalnie jedno: zarówno rząd Jana Olszewskiego, jak i rząd Jarosława Kaczyńskiego postawił sobie za cel zlikwidowanie potężnych układów nieformalnych. Wobec tych układów to jest "grzech pierworodny" obu rządów. Nie zamierzają one oczywiście rezygnować ze swojej pozycji, stąd taki zmasowany sprzeciw. Działania przeciwko legalnemu rządowi wszelkimi możliwymi i niemożliwymi środkami. Środki "możliwe" - to dopuszczalna aktywność opozycji sejmowej . "Niemożliwe" - to prowokacje i wyprowadzanie ludzi na ulice. Takie hasła Platformy Obywatelskiej przecież głośno słychać, choć to są hasła skrajnie nieodpowiedzialne w państwie demokratycznym.

Nieodpowiedzialne nawoływania antypaństwowe

T.W.: Po 1989 r. wielokrotnie ludzie wychodzili na ulice w demonstracjach związkowych Solidarności czy w obronie podstawowych zasad, jak prawo do życia czy do mieszkania.

Z.R.: W państwie demokratycznym mamy prawo do demonstracji w obronie wynagrodzeń, poziomu życia, pewnych wartości etycznych. Ale jest niedopuszczalne, aby celem demonstracji było obalenie rządu. To działanie antypaństwowe. Całkowitej nieodpowiedzialności dowodzi podgrzanie nastrojów do tego stopnia, że coraz częściej nawołuje się do zrobienia w Warszawie Budapesztu. Co jest zupełnie nieadekwatne do sytuacji. Tym bardziej że - paradoksalnie - na ulice ludzi zamierza wyprowadzić establishment. Beneficjenci chcą zmanipulować społeczeństwo. Ciekawe, czy im się to uda.

Czwarta władza manipuluje

T.W.: Czym się różni tamta "nocna zmiana" od obecnego zagrożenia?

Z.R.: Podstawową różnicą jest doświadczenie polityczne. Inne mieliśmy w czerwcu 1992 r., zupełnie inne jest w 2006 r. Zupełnie inna jest też rola mediów. Wówczas jeszcze nie stanowiły one samodzielnej siły. Obecnie są prawdziwą czwartą władzą, czasem mającą większy wpływ niż władze państwa. Społeczeństwo czerpie wiedzę głównie z mediów i na tej podstawie wyrabia sobie sądy. Media kształtują ogólną świadomość społeczną. Znamienny przykład - w badaniach opinia publiczna uważa Polskę ogólnie za wyjątkowo niebezpieczny kraj, zagrożony bandytyzmem, mafią itd. Ale aż 70 proc. badanych uważa, że osobiście czuje się w pełni bezpiecznie w swojej okolicy i środowisku. Analiza wskazuje, że poczucie ogólnego zagrożenia wynika z wizji narzuconej przez media. Taki wpływ pomaga manipulować społeczeństwem. Patrzę na medialne święte oburzenie różnych polityków, rozdzierających szaty, straszących jakimś zagrożeniem dla Polski, i wiem, że to manipulacja. Ja widziałem ich w całkiem innych, sytuacjach, dużo gorszych niż sytuacja pana ministra Adama Lipińskiego.

Wrzask bohaterów "nocnej zmiany"

T.W.: W jakich konkretnie sytuacjach?

Z.R.: Osobiście pierwszą propozycję korupcyjną otrzymałem w roku 1990. Za poparcie mojej kandydatury na prezesa Najwyższej Izby Kontroli miałem mianować wiceprezesem przynajmniej jednego pana z ugrupowania obiecującego poparcie. Nic z tego nie wyszło, bo propozycji nie przyjąłem. Nazwisk na razie nie wymienię. Od tego czasu takie propozycje wymiany "usług i korzyści", i władczych, i materialnych stały się nagminną praktyką. Korumpowanie w polityce trwa od początku III RP. Widać to dobrze właśnie na "Nocnej zmianie". Jeśli dziś jej bohaterowie podnoszą wrzask - to wznoszą się na niebotyczne szczyty hipokryzji. Taki "modus operandi" polskiej polityki był kształtowany przez lat kilkanaście. A gdy się tego "modus operandi" nie akceptuje - to jest się eliminowanym. Tak został wyeliminowany Ryszard Bugaj. Ja się utrzymuję, dlatego że kandyduję do Senatu i w wyborach większościowych elektorat mnie wybiera. Ale nie uczestniczę w żadnych przetargach partyjnych. Próbowałem budować własną partię swoimi metodami, ale w tych warunkach jest to niewykonalne. Trudno się więc dziwić, że jeśli polityk chce mieć partię, mieć wpływy, być efektywnym, jak Jarosław Kaczyński - musi przyjąć panujące reguły, niezależnie jak daleko odbiegają od uznawanych norm etycznych. Nie ma wyjścia.

Destabilizujące "języczki u wagi"

T.W.: Jak Pan ocenia rolę TVN w zmontowaniu nagonki na Prawo i Sprawiedliwość?

Z.R.: Trudno mi ocenić jednoznacznie. Czy jest to dla pieniędzy, czy jest to szersza akcja o charakterze politycznym. Sprawę koniecznie trzeba wyjaśnić i mam nadzieję, że zrobi to odpowiednia sejmowa komisja śledcza. Mam również nadzieję, że jej działalność zakończy się opracowaniem kodeksu etyki parlamentarnej, analogicznie do kodeksu Boba Nolana, dostosowanego do warunków polskich. Dziwne, że ten kodeks nie wzbudził dotychczas żadnego zainteresowania naszego parlamentu.

T.W.: Czym grozi obecny kryzys?

Z.R.: Grozi nie tylko zmianą rządu czy nowymi wyborami parlamentarnymi znów bez parlamentarnej większości. To dużo głębszy kryzys: brak zaufania, postawy polityków, których namiętności osiągnęły taki poziom, że nie są w stanie negocjować. Nie są w stanie rozmawiać. I krajem zaczynają rządzić tzw. "języczki uwagi", co jest szczególnie groźne.

T.W.: Bo, "języczek uwagi" nie jest obciążony żadną odpowiedzialnością?

Z.R.: Nie dźwiga żadnej odpowiedzialności, a ma olbrzymi wpływ na to, co się w państwie dzieje. To jest chore. Demokracja przewiduje udział rozmaitych opcji w życiu publicznym, zakłada przecież pluralizm, ale decydowanie o losach kraju przez maleńkie ugrupowania, mogące dowolnie przechodzić na lewicę czy prawicę, musi destabilizować.

T.W.: A nie destabilizuje zawieranie koalicji z taką formacją jak Samoobrona?

Z.R.: To wynika z realiów naszej sceny politycznej. Nie było innych możliwości stworzenia większości parlamentarnej i realizowania programu. A PiS ma program i powinien mieć władzę, by go realizować. Gdy chodzi o Platformę, to wciąż nie wiem, jakie są jej cele programowe, co chciałaby realizować, gdyby miała rząd. Może tych celów nie ma, a może woli je ukrywać, bo społeczeństwo ich nie zaakceptuje. Wiem tylko, że Platforma chce rządzić. Ważna jest tylko sama władza. W imię tego stosuje niezwykle jałową krytykę i atakuje obecny rząd przy zupełnym braku konstruktywnego działania.

Bunt establishmentu przeciwko koniecznym zmianom

T.W.: Prezydent Lech Kaczyński na zjeździe Solidarności powiedział, że nie może być w Polsce zapomnianych i wykluczonych. Nie może być zgody na koncepcję kraju tylko dla silnych i bogatych. Określił to jako zagrożenie.

Z.R.: Niewątpliwie - tak dziś rysuje się generalny podział polityczny. Obecny kryzys to jest bunt dotychczasowych elit przeciwko zmianom, jakie zapowiadał PiS i jakie miały w Polsce zajść. To jest likwidacja WSI, powstanie CBA, walka z korupcją, zapowiedź lustracji majątkowej, eliminowanie nieformalnych powiązań w gospodarce włącznie z "siatką" ludzi służb. Np. w systemie bankowym czy instytucjach finansowych. Wszystko nie do przyjęcia dla tych, którzy świetnie żyli z transformacji PRL w III Rzeczpospolitą. Transformacji, która dotychczas nie uwzględniała istnienia społeczeństwa. Lepper zaistniał, bo z dnia na dzień zbudowano mu elektorat, likwidując PGR i wyrzucając 2 mln ludzi poza nawias społeczeństwa. Podobnych pomysłów zrealizowano bardzo wiele. "Nieformalne układy", elity beneficjentów nie chcą, aby społeczeństwo otrzymało należne mu miejsce w transformacji. Stąd furia w ataku na Kaczyńskiego jest porównywalna z atakami na rząd Olszewskiego, choć inne było rozłożenie wektorów. Elity nie były tak silne jak dziś, za to ambicje bezpośredniego działania miały służby specjalne PRL. Obecnie ich rola przeniosła się w sferę nieformalną, w której decyduje czworokąt zdefiniowany przez Jarosława Kaczyńskiego: służby - politycy - mafia - biznes.