Decyzja Trybunału Konstytucyjnego

Wypowiedź dana do dziennika "FAKT" opublikowana 1 grudnia 2005 roku

 

Trybunał Konstytucyjny orzekł, że byli funkcjonariusze SB mają dostęp do swoich akt w Instytucie Pamięci Narodowej. Wyrok ten de facto uchyla ustawę lustracyjną. Godzi w jej racio legis, czyli pozbawia ją sensu. Miała ona weryfikować urzędników państwowych i osoby publiczne oraz uniezależnić je od możliwości szantażu ze strony Rosji. W czasach PRL-u wszystkie materiały dotyczące opozycji raz na dwa tygodnie były przesyłane do Moskwy, która dysponując dodatkowo bogatymi archiwami, mogła je wykorzystywać. W związku z tym fakt, że były SB-ek lub TW zajrzy do swoich akt, niesie ze sobą wiele zagrożeń. W wyniku orzeczenia TK każdy może teraz pójść do IPN-u, zobaczyć swoje akta, i w zależności od ich zawartości wypełnić dokumenty lustracyjne. Ponieważ dokumenty SB w ogromnej mierze były niszczone i wynoszone fakt, że w IPN niczego nie znaleziono nie oznacza, że niczego takiego nie ma za granicą bądź w prywatnym posiadaniu.

Ustawa od początku była wadliwa, gdyż tylko taka dawała się uchwalić podczas rządów koalicji SLD/PSL. Bogdan Pęk i Jan Lityński chcąc wyeliminować możliwość szantażu osoby publicznej wymyślili takie rozwiązania lustracyjne, które abstrahują od oceny moralnej. Wyrywałeś komuś paznokcie, czy też nie, spuszczamy na to zasłonę. Czyli, jeśli ktoś był współpracownikiem i przyzna się do tego, nadal może pełnić funkcje publiczne i przestaje być obiektem szantażu.

Stanowisko TK jest dla mnie również zdumiewające w kwestii równości. W dotychczasowych orzeczeniach Trybunał wielokrotnie akcentował, że równość dotyczy tylko podmiotów połączonych wspólną cechą. Jako żywo osoby prześladowane przez SB i prześladowcy takiej cechy nie mają. Widać to nawet w systemie emerytalnym - osoby poszkodowane korzystają na ogół z takich emerytur, jak cała Polska lub niższych, a byli funkcjonariusze z emerytur mundurowych, wyższych średnio o 50 proc. Gdzie tu równość? W tym tkwi wielka hipokryzja.

Mimo upływu 16 lat od transformacji, lustracja w Polsce ma cały czas sens. Jestem przekonany o dwóch sprawach.

Po pierwsze, społeczeństwo domaga się prawdy o latach PRL-u, jak również dostępu do akt i to jak najszerszego. Jest to zadanie, które stoi przed IPN-em. Ustawę trzeba niewątpliwie poprawić na wzór niemieckiego Urzędu Gaucka. Potrzebne jest badanie PRL-u i rozliczenie jej.

Po drugie, ustawę lustracyjną można by co prawda uchylić, ale Polska nie może przecież funkcjonować bez weryfikacji osób zajmujących stanowiska publiczne, bądź posiadających istotny wpływ na życie gospodarcze kraju. Nie jest to tylko problem współpracy z SB, ale także kwestia korupcji. Można więc zapytać, czy ktoś, kto oficjalnie wraz żoną ma 4 tys. dochodu, a z innych źródeł wiadomo, że jest milionerem, może pełnić funkcje publiczne. Czy ktoś taki może być wiarygodny?

Problem służb specjalnych, czyli SB, UB, WSI polega także na tym, że w Polsce istnieją grupy trzymające władzę z udziałem tych ludzi. Nasza demokracja jest niedoskonała, bo wewnątrz niej funkcjonują nieformalne grupy powstałe w środowisku służb specjalnych, mające gigantyczny wpływ na politykę i gospodarkę, i to jest szalenie niebezpieczne.

W tej chwili lustrację przeprowadzają trzy instytucje - Rzecznik Interesu Publicznego, Sąd Lustracyjny oraz Instytut Pamięci Narodowej. To również wynika z niedoskonałości ustawy lustracyjnej przyjętej w 1997 roku. Rzecznik Interesu Publicznego, czyli instytucja prokuratorska, wnosi oskarżenie przed Sąd Lustracyjny. I tu mamy pierwszy nonsens: postępowanie w Sądzie Lustracyjnym toczy się przed sądem cywilnym, ale zgodnie z procedurą karną. Procedura karna oznacza domniemanie niewinności, czyli muszą istnieć niepodważalne dowody na czyjąś współpracę. A jeżeli dowody nie są pełne ale zdrowy rozsądek wskazuje na współpracę i zdradę wobec swoich kolegów, to czy wszystko jest w porządku i taka osoba może pełnić funkcje publiczne? Na dodatek rozprawa toczy się przy drzwiach zamkniętych - co jest zupełnym skandalem i godzi w interes społeczny. Jak można się oczyścić z pomówień i kłamstw przy drzwiach zamkniętych? Było wiele przypadków, że osoba podejrzana wyłączała jawność i zarówno ona sama jak i jej adwokaci opowiadali mediom duby smalone, natomiast Rzecznik Interesu Publicznego nie miał możliwości ujawnienia materiałów na podstawie których wniósł sprawę do Sądu Lustracyjnego.

Dodatkowo, Sąd Najwyższy wychodząc poza ustawę domaga się aby podejrzany działał na szkodę opozycji. A co to naprawdę znaczy? Jeśli jakiś TW szczegółowo donosił jak byłeś ubrany, jak i z kim spędziłeś weekend, to działał na twoją szkodę czy też nie? Dziś powiedzielibyśmy, że nie, ale te informacje wykorzystywane przez przesłuchującego SB-eka sugerowały, że wszechwładne SB wie o tobie wszystko, zna wszystkie szczegóły i prowadziły często do załamania przesłuchiwanego. Sądzę, że problemy donosicielstwa są coraz trudniej rozumiane, a chyba nigdy do końca nie poddawały się ocenie jurydycznej ze strony tych którzy raczej przesłuchiwali niż byli przesłuchiwani.

Teraz Prawo i Sprawiedliwość chce przenieść całą lustrację do IPN. W najprostszej wersji, sprzed orzeczenia TK ten pomysł mówił tylko tyle, że nie potrzebne są dwa byty, które zbierają materiał w tej samej sprawie. Rzecznik Interesu Publicznego zbierał dokumentację, IPN zbierał dokumentację, różnica polega tylko na tym, że IPN posiada kilkuset pracowników, stu kilkudziesięciu prokuratorów, kilkuset archiwistów, którzy ryją w aktach. Tymczasem Rzecznik Interesu Publicznego miał do dyspozycji raptem trzy osoby plus personel kilkunastu osób. Było to mnożenie bytów ponad potrzebę.

Jednak po wyroku TK zmienił się sens i kontekst projektu PiS i całą sprawę trzeba przemyśleć od nowa. Jedno jest pewne: Polsce potrzebny jest spójny system ustawy lustracyjnej czy kliringowej, ustawy o IPN-ie, ustawy o ochronie tajemnicy państwowej i ustawy o ochronie danych osobowych, a to niestety wymaga czasu.

Zbigniew Romaszewski