O bieżącej sytuacji politycznej
Artykuł napisany dla "Tygodnika Powszechnego" 2 grudnia 2005 roku
Nie sądzę, żebym był najbardziej kompetentną osobą dla reprezentowania stanowiska PiS w sporze politycznym, gdyż członkiem PiS nie jestem, nie uczestniczę w gremiach decyzyjnych partii, a jedynie kandydowałem na senatora zgłoszony przez PiS i uczestniczę w klubie parlamentarnym PiS. Wybrałem tę listę, bo aczkolwiek nie jestem bezkrytyczny wobec niektórych punktów programu, to w pełni akceptuję jego zasadnicze elementy takie jak wzmocnienie autorytetu i obszaru funkcjonowania państwa, walkę z patologiami (korupcją, przestępczością zorganizowaną, anonimowymi grupami „trzymającymi władzę”), a także zahamowanie narastającego rozwarstwienia i przeciwstawienie solidaryzmu społecznego darwinowskiej walce o byt.
Oczywiście jako doświadczony polityk stawiałem sobie pytanie czy jest możliwa koalicja w której jedna partia chce państwa silnego, a druga słabego. Ponieważ dość blisko znam przywódców obu ugrupowań to nie wyobrażałem sobie żeby Jan Rokita mógł lekko zrezygnować z państwa, ani żeby Jarosław Kaczyński nie dostrzegał uwarunkowań współczesnego globalizującego się świata. Tak więc wyobrażałem sobie, że w ostrej merytorycznej debacie będą rodziły się racjonalne, spójne z otaczającą nas rzeczywistością rozwiązania.
W efekcie do koalicji nie doszło i Platforma pogrążyła się w mało twórczej kontestacji wszystkich posunięć rządu. Konsekwencje takiego stanu rzeczy są negatywne dla państwa i są porażką negocjatorów.
Wydaje się, że okres co najmniej 6 miesięcy podczas których mówiło się o koalicji był dostatecznie długi by rozpatrzyć cztery warianty zwycięstwa (prezydent Tusk i PO, Tusk i PiS, Kaczyński i PO, Kaczyński i PiS) i dokonać rozdziału kluczowych stanowisk w państwie. Dlatego też forsowanie wyboru marszałka Sejmu, nim dokonano wyboru prezydenta i podpisano umowę koalicyjną wydaje mi się naiwnym cwaniactwem. Władza Marszałka Sejmu jest na tyle duża, że w przypadku wybrania na urząd prezydenta Tuska i dania żądanych kompetencji wice premierowi pozbawiłyby praktycznie PiS wpływu na politykę społeczno gospodarczą kraju. Krok taki stawiał PiS pod ścianą z czego musiał zdawać sobie sprawę każdy polityk. Uniknięcie tego było bardzo proste i wymagało jedynie dobrej woli PO.
Znacznie trudniejszy problem stanął przed PO po wyborze Lecha Kaczyńskiego. W parlamencie znalazła się poważna grupa partii niechętnych Platformie. Tak więc każdy konflikt wewnątrz koalicji PO-PiS byłby w parlamencie rozstrzygany na korzyść PiS. Jeśli do tego dodamy zantagonizowanie podczas wyborów prezydenckich poszczególnych parlamentarzystów i rodzący się z tego brak zaufania partnerów negocjacji to rezultat był oczywisty.
Uważam za poważny błąd że posłowie i senatorowie obu ugrupowań, tak dalece zapamiętali się w walce o fotel prezydencki, że zupełnie zapomnieli, iż po wyborach będą musieli w ramach koalicji ze sobą współpracować.
Powstała sytuacja zlikwidowała możliwość niezbędnych zmian w Konstytucji i doprowadziła do powstania rządu mniejszościowego. Jednakże wbrew początkowym oczekiwaniom pozycja rządu jest jak dotychczas skutecznie kontrolowana przez PiS. Po pierwsze rząd cieszy się popularnością w społeczeństwie które od dawna marzy o uporządkowaniu państwa, aby każdy raz na zawsze wiedział co mu wolno, a czego nie. Po wtóre, wbrew cichym oczekiwaniom pewnej liczby dziennikarzy w kraju nie nastąpiło pandemonium krachu gospodarczego. Niezależnie od tego, że ogromna część kapitału na rynku finansowym ma charakter spekulacyjny, a takie potęgi jak USA mogłyby ten rynek zdestabilizować błyskawicznie, to ani giełda ani złotówka prawie nie drgnęły. Tak więc ci, których rzeczywiste interesy są zaangażowane w Polsce śpią spokojnie. Po trzecie, rządowi potrzebne jest poparcie ze strony Samoobrony, LPR i PSL, ale nie jest ono przedmiotem całkowicie arbitralnych decyzji tych ugrupowań. Decyzje takie podlegają wielu uwarunkowaniom, gdyż w wypadku kryzysu PiS może je związać umową koalicyjną, może powrócić do rozmów z PO i dokonać rekonstrukcji rządu, wreszcie może doprowadzić do rozpisania nowych wyborów. To ostatnie na pewno niekorzystne dla Polski, obecnie korzystne dla PiS, może się okazać dramatyczne dla pozostałych ugrupowań.
Tak więc rząd premiera Marcinkiewicza to nie rząd Jana Olszewskiego i opozycja będzie się musiała sporo napocić aby doprowadzić do jego destabilizacji.
Na zakończenie kilka uwag do podnoszonych wobec PiS zarzutów. Najczęstszy to Lepper. Otóż niezależnie od jego politycznego sprytu nie sądzę, by na obecnym etapie był on w stanie zdominować PiS. Jeszcze dość długo ze względu na brak doświadczenia Samoobrona będzie cierpiała na brak konstruktywnych rozwiązań możliwych do akceptacji przez ogół obywateli. Warto jednak pamiętać, że na Leppera głosowało ponad 14% wyborców, których krzywdy i frustracje wykrzyczał. Że czynił to mało elegancko to inna sprawa, ale tylko dlatego był słyszalny. Zresztą zarówno Lepper jak i Samoobrona będą ewoluowały w kierunku politycznej poprawności. Aparatczykom PZPR wystarczyło kilka lat aby znaleźć się na salonach IIIRP. Lepperowi nie zajmie to więcej czasu.
Co do manifestacji poznańskiej zakazanej przez prezydenta miasta (PO) i rozgonionej przez policję to wraz z pokojowymi marszami protestacyjnymi zrealizowała ona bardzo pozytywny wzorzec zachowań. Nie wolno łamać prawa i narażać miasta na zamieszki, natomiast wolno manifestować, a policja jest w stanie dopilnować porządku. W ten sposób prawo do zgromadzeń zostało zapewnione, a społeczeństwo uniknie eskalacji zgromadzeń w kierunku obsceniów parad berlińskich.
Radio Maryja to przede wszystkim sprawa organizacji mediów elektronicznych, a w pierwszym rzędzie PR i TVP. Jest to niewątpliwie problem bardzo trudny. W jaki sposób PR i TVP mają być mediami publicznymi odpowiadającymi na zapotrzebowanie odbiorców, a nie tubą rządową bądź wyrazem ideologicznych przekonań ich kierownictwa.
W mediach niewątpliwie trwa kampania ideologiczna. Na przykład co tydzień można zapoznać się z poglądami pana Mosza w towarzystwie ekspertów bankowych. To dobrze. Gorzej jednak, że nigdzie nie uświadczysz takich ekonomistów jak prof. Kabaj, Kowalik czy Bugaj proponujących inne rozwiązania nie mieszczące się w neoliberalnej mantrze. Podobnie jak za czasów PRL dyskusja z jedynym naukowym światopoglądem jest niedopuszczalna.
Tak więc przywrócenie mediów ludności to podstawowy warunek ograniczenia wpływów Radia Maryja w sferze polityki. Do czasu gdy pewne istotne ludzkie wątpliwości będą mogły być wyrażane tylko w Radiu Maryja to niezależnie od interpretacji czy słuszności poglądów pozycja radia pozostanie niezachwiana.
Odnalezienie właściwego punktu równowagi pomiędzy wolnością osobistą i autorytetem państwa to na pewno sprawa trudna, która wywoła wiele kontrowersji. Mam tylko nadzieje, że będę miał dużo okazji by poprzeć stanowisko rządu i mało by musieć się mu przeciwstawić.
Zbigniew Romaszewski