Okiem Senatora (Senator w Europie)

Felieton do „Opcji na Prawo” - maj 2004

 

Szczyt Gospodarczy, alterglobalistów i czciliśmy na wszelkie sposoby nasze wstąpienie do Unii. Szczyt nie przyniósł żadnych istotnych rezultatów, alterglobaliści demonstrowali pokojowo, a podatnicy za namową kompetentnych i profesjonalnych służb porządkowych zapłacą około 40 milionów złotych. Nic dziwnego, że o Senacie, którego rola konstytucyjna nie jest jasna nie było słychać. Nawet Longin mówił niewiele. Sytuacje uratował dopiero senator Henryk Stokłosa, który oznajmił „wszem i wobec”, że Senator Rzeczpospolitej, szczególnie gdy weszła już do Europy, to nie byle kto i pismaki powinny się z takim posesjonatem (16 tys hektarów) liczyć. W sytuacji gdy bezprawnie najeżdża się jego włości gotów jest rozszerzyć swą władzę ustawodawczą na wykonawczą i sądowniczą. Wielokrotnie podkreślana przez senatora europejskość zamanifestowała się tym, że nawet jeśli kazał ekipie telewizyjnej rozbierać się do naga, to jednak nie kazał ich wychłostać. Prawda jest jednak taka, że zachowanie pana senatora kojarzy mi się bardziej z XVII-XVIII – wieczną Polską, a współczesnych wzorców należy raczej szukać w oligarchicznych systemach latyno - amerykańskich niż w naszej poczciwej Europie.

Cała historia jest jednak mało zabawna, ponieważ świadczy o tym jak słabe i powierzchowne są mechanizmy demokracji w tzw. Polsce B. Na początek zauważmy, że senator Stokłosa jest senatorem „niezależnym”, a więc funkcjonującym poza formalnym układem partyjnym, a ponadto jako senator jest wybierany w wyborach większościowych i to po raz 5-ty. Fakt, że wybory te odbywają się w systemie wielo a nie jedno mandatowym nie ma tutaj żadnego znaczenia. Ponieważ incydent „sobiepaństwa” ze strony senatora Stokłosy jest już trzecim z rzędu o którym mi coś wiadomo to nasuwa się refleksja, że system wyborów większościowych w okręgach jedno mandatowych, który zresztą generalnie popieram, nie stanowi panaceum na uzdrowienie skorumpowanej polityki.

Fatalny jest też obraz władz lokalnych, od wojewody zaczynając na inspektorze weterynaryjnym i policji kończąc, które to władze w oparciu o potęgę finansową pana Stokłosy zbudowały w środku Polski republikę bananową i zupełnie dobrze im się to udało.

Jak uzdrowić patologie polityczne? Myślę, że przede wszystkim poprzez ograniczenie wpływu pieniądza na politykę. W końcu podstawowym założeniem demokracji jest równość i wola obywateli. Założenie pozostało, ale równocześnie polityka wykorzystała i nauczyła się jak przy pomocy pieniędzy można kształtować wolę obywateli i zdobywać ich głosy. Stąd uzależnienie polityków od tych którzy pieniądze mają.

Jak tego uniknąć? Wydaje się , że pewnym rozwiązaniem byłaby tutaj zmiana zasad finansowania partii politycznych. Chyba gdzieś w 96-97 roku proponowałem, aby obywatele wypełniając swoje PIT-y oświadczali, że z własnego podatku kwotę powiedzmy 3-5 zł ,wszyscy taką samą, przeznaczają na partię X najbliższą ich sercu. Pieniądze te stanowiłyby jedyny dochód partii politycznych. W ten sposób, czy to pan Stokłosa, czy mieszkańcy pobliskich zasmradzanych przez niego nieruchomości, cieszyliby się równym szacunkiem i troską władz. Byłby to również coroczny sondaż popularności poszczególnych partii i bardzo skuteczna forma nacisku politycznego. Proponowana inicjatywa nie spotkała się jednak z większym zainteresowaniem ze strony partii politycznych, które wyraźnie preferują możliwość pozyskiwania funduszy pod stołem. Oczywiście diabeł tkwi w szczegółach i przedłożona koncepcja wymaga gruntownego dopracowania. Jednak w sytuacji postępującej patologizacji życia politycznego na całym świecie warto do niej powracać.

P.S. Na marginesie sprawy senatora Stokłosy jeszcze jedna rzecz zwróciła moją uwagę. Otóż szeroko omawiane było święte prawo własności senatora natomiast nikt, nawet poszkodowani, nie zwrócił uwagi na fakt, że nieruchomości pozostające w obszarze zasmrodzonym przez działalność gospodarczą senatora tracą od 50-80% swojej pierwotnej wartości. Kto wyrówna te straty ich właścicielom? Pan Stokłosa, wojewoda z pieniędzy podatników, czy też może ich własność nie jest już taka święta?

Zbigniew Romaszewski