Okiem Senatora (może być inaczej)

Felieton do „Opcji na Prawo” - luty 2004

 

Działalność polskiego parlamentu w okresie ostatniego półrocza zdominowana jest przyjmowaniem tak zwanych ustaw dostosowawczych czyli ustaw implementujących ustawodawstwo europejskie na grunt prawodawstwa polskiego. Działalność akcesyjna tak zdominowała wyobraźnię mediów, że właściwie nikt nie zauważył absurdalności całej procedury godzącej w podstawowe zasady państwa demokratycznego. Ogólnym narzekaniom na jakość prawa polskiego towarzyszy niczym nie powstrzymana biegunka ustawodawcza. Coraz to nowe przepisy, tworzone przez biurokrację europejską, w liczbie dziesiątków tysięcy stron są wlewane do prawa polskiego i powiększają istniejący i tak zamęt.

No bo jak prowadzić racjonalną pracę ustawodawczą jeśli na trzy dni przed posiedzeniem otrzymuję materiały do ustawy dostosowawczej „O kontroli weterynaryjnej handlu” które liczą 3865 stron dyrektyw europejskich. Po wejściu ustawy w życie wszystkie te przepisy staną się prawem obowiązującym w Polsce. Spośród 60 egzemplarzy wydrukowanych dla senatorów tylko ja jeden odebrałem swój egzemplarz i to wyłącznie dlatego by móc go prezentować na spotkaniach jako szczególne curiosum. Na kolejne posiedzenie otrzymaliśmy 890 stron załączników do ustawy „O zamówieniach publicznych”. Natomiast na posiedzenie w dniach 11 i 12 lutego nauczona doświadczeniami z kontrolą weterynaryjną Kancelaria Senatu do ustawy ”O wymaganiach weterynaryjnych dla produktów pochodzenia zwierzęcego”, nie drukowała już wszystkich dyrektyw (8 tomów po 400 stron każdy) tylko rozdała 17 stronicowy spis treści. Rozumie się, że w oparciu o ten spis treści mam podnieść rękę i poświadczyć w ten sposób, że nasza ustawa jest zgodna z prawem unijnym. Pochwalam wnioski wyciągnięte przez pracowników kancelarii Senatu bo pożytek informacyjny z 3200 stron jest dla mnie taki sam jak z 17-tu, a lasy mniej na tym ucierpią. Nie mam natomiast żadnej wątpliwości, że tak prowadzony proces legislacyjny nie ma nic wspólnego ze stanowieniem prawa w państwie demokratycznym i przypomina PRL w którym na dany znak posłowie podnosili ręce bez względu na to o czym była ustawa i czy znali jej treść.

Przedstawiony wyżej problem jest bardzo poważny, bo jak ma funkcjonować państwo prawa w którym już nie tylko obywatele, ale nawet ustawodawca nie jest wstanie go poznać. Ilu urzędników musi zatrudnić administracja aby doprowadzić do egzekwowania takiej ilości nowych przepisów. Przy takiej szczegółowości norm które wprowadza Unia Europejska zastanawia mnie ile spośród nich jest wyrazem partykularnych interesów, czy wręcz korupcji od której Bruksela też nie jest wolna. U nas przedstawiciele narodu tego nie sprawdzą bo nie mają jak.

Często słyszy się, że istnieje coś takiego jak system prawa europejskiego. Po moich prawie już 15 letnich doświadczeniach legislacyjnych z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że niczego takiego nie ma. Istnieje natomiast gigantyczny zbiór przepisów przygotowanych przez biurokratów usiłujących szczegółowo regulować najbardziej zdumiewające dziedziny życia społeczno – gospodarczego. Przy tak tworzonym prawie Unia Europejska jest tworem biurokratycznym, a nie demokratycznym.

Osobną sprawą jest praktyczna stosowalność przepisów unijnych na gruncie polskim. Dotychczas argument o zgodności z prawem europejskim przesądzał o przyjmowaniu przepisów. Nikt nie badał czy przyjmowane rozwiązanie jest optymalne, jak się sprawdzi na polskim gruncie, jakie wywoła konsekwencje, jakie będą ekonomiczne i społeczne koszty jego wdrożenia. Tak więc podstawowym zagadnieniem, które przed nami stoi jest spowodowanie, aby przyjęte ustawodawstwo „dostosowawcze” dostosować tym razem do warunków polskich.

Zbigniew Romaszewski