O prawie, moralności i opinii publicznej
Publikacja internetowa z kwietnia 2003 roku
Motto: Za dużo w naszym kraju prawa Za mało sprawiedliwości.
Do wypowiedzi na ten temat skłoniły mnie zeznania Pana Czarzastego przed Sejmową Komisją Śledczą w sprawie Rywina.
Sprawnie przedstawiona korupcja organizacji mediów, wyuczone a nawet spisane odpowiedzi na pytania Komisji, aby uniknąć pomyłek i sprzeczności. Nie sądzę, by te zeznania wniosły coś istotnego do badanej sprawy Rywina, a jednak mną wstrząsnęły. Bo oto okazało się, że Pan Czarzasty pełniący wysokie funkcje państwowe działa poza dobrem i złem, poza moralnością. Jedyne, co go interesuje, to ewentualna zgodność lub sprzeczność z prawem, konsekwencje etyczne, oceny moralne nie zaprzątają jego uwagi. Posiadanie wbrew ustawie 16% udziałów w spółce Muza, działającej na rynku medialnym, za którego kształt odpowiada, nie budzi jego niepokoju, bo dostał opinię prawną. Konfliktu interesów nie dostrzega. Nie dostrzega również niewłaściwości w podejmowaniu decyzji koncesyjnej w stosunku do Agory, z którą pozostaje w sporze sądowym. Prawo mu tego nie zabrania, a dobrymi obyczajami, etyką nie zawraca sobie głowy.
Myślę, że problem jednego mutanta nawet na wysokim stanowisku, mógłby nie zaprzątać naszej uwagi, gdyby nie fakt, że postawa taka okazuje się typowa dla naszych elit.
W KRRiTV do dymisji podaje się nawrócony Braun, ale nie Czarzasty. Rada Nadzorcza TVP S.A. nie dostrzega nic niewłaściwego w postawie Roberta Kwiatkowskiego, a ten ostatni w ogóle nie wie, o co może chodzić. Ba, zarówno prezydent Kwaśniewski jak i premier Miller posiadający wiedzę o korupcyjnych propozycjach Rywina spotykają się z nim na różnych konwertyklach towarzyskich, jak gdyby nigdy nic.
Prezydent zaprasza go nawet na swoje imieniny. Z wszystkimi tymi znamienitymi osobistościami Adam Michnik jest na „ty". Prawo nie zabrania.
A wszystko to razem skłania do głębokiej refleksji. Wydaje się, że nie tylko w Polsce, ale również na całym świecie panuje przekonanie, że prawo stanowione może zastąpić moralność.
Po doświadczeniach systemu totalitarnego hasło: „co nie jest zabronione, jest dozwolone" było niezwykle atrakcyjne, ale dzisiaj, kiedy przed Komisją Śledczą zeznaje pan Czarzasty może pora się zastanowić nad tym, jaką rolę w budowaniu społeczeństwa pełni prawo stanowione, jaką dobre obyczaje, a jaką po prostu własne sumienie.
Czym innym jest występek, przestępstwo, zbrodnia, a czym innym zwyczajne świństwo, nieopisane w prawie stanowionym, a które jednak powinno się spotykać z sankcją ze strony zdrowego społeczeństwa.
No cóż, bez opłacania ekspertyz przygotowywanych przez drogie kancelarie prawne, mogę zapewnić pana Czarzastego, że prostytucja w naszym kraju też nie jest zakazana, a jednak nie jestem w stanie sobie wyobrazić jego zachwytu, gdyby taką drogę wybrała sobie jego żona lub córka.
Dotyczy to również o wiele o wiele szerszych problemów, dyskusja o legalizacji eutanazji, tortur. Prawnik amerykański p. Dernowitz rozważa, czy można „humanitarnie" torturować członków Al Kaidy, wbijając im szpilki za paznokcie. Można by mówić o szaleństwie, gdybyśmy nie mieli do czynienia z potwornością. Prawo na całym świecie zna działanie w stanie wyższej konieczności, która bądź zwalnia od odpowiedzialności karnej, bądź bardzo ją ogranicza. Jednakże współczesny człowiek nie chce się opierać na własnym sumieniu, nie chce ponosić ryzyka, woli proste formułki, które w połączeniu z sofistyką prawną zapewnia bezkarność jego świństwom.
Obecnie najczęstszym przedmiotem krytyki jest Parlament, który stanowi złe prawo. To akurat jest prawda, tyle, że jeśli nie zastanowić się nad przyczynami zjawiska, to można dojść do całkowicie aberracyjnych wniosków, że prawo mógłby stanowić np. w drodze dekretów Prezydent (oczywiście Kwaśniewski), Rząd, bądź ustalać niezależni fachowcy. Pomysł niezależnych fachowców cieszy mnie najbardziej, bo i Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji i Rada Polityki Pieniężnej to właśnie takie ciała. Po aferze Rywina KRRiTV można już krytykować, a nawet żądać jej rozwiązania, ale rola RPP (oczywiście niewdzięczna) w zapaści gospodarczej kraju jest już wyjęta spod wszelkiej dyskusji.
Tak więc spróbujmy sobie odpowiedzieć, dlaczego prawo jest złe?
Jedną z podstawowych cech dobrego prawa jest jego stabilność. W normalnych demokratycznych państwach prawo stanowione sankcjonuje prawo obyczajowe powstające w wyniku naturalnych, przebiegających wewnątrz wolnego społeczeństwa procesów, ścieraniu się społecznych interesów i budowania kompromisów. Prawo stanowione uściśla prawo obyczajowe, instytucjonalizuje je i poddaje nadzorowi państwa. Stąd ingerencje parlamentu w prawo są wielokrotnie rzadsze niż w Polsce i poprzedzone często wielomiesięcznymi debatami nad każdą ustawą.
W Polsce prawo stanowione pełniło inną funkcję, stało się narzędziem transformacji. W miejsce niewolonego społeczeństwa PRL miało powstać społeczeństwo demokratyczne, w miejsce centralnie planowanej gospodarki socjalistycznej miała powstać gospodarka rynkowa. To wszystko można było przekazać społeczeństwu jedynie w postaci prawa. Powstawało więc prawo abstrakcyjne, wyidealizowane, oparte na wzorcach rozwiniętych demokracji. Nie pasowało ono do post PRL-owskiego społeczeństwa, wymagało więc nowelizacji i nowelizacja ustaw weszła w nałóg. Nastąpiła dewaluacja aktów prawnych - ustawa przestała być normą prawną, którą wykonuje Rząd, a stała się de facto aktem wykonawczym Rządu, posłusznie akceptowanym przez rządową większość parlamentarną. Takim klasycznym przykładem są coroczne pakiety ustaw okołobudżetowych. To nie Rząd dostosowuje budżet do istniejącego prawa, ale prawo jest dostosowywane do budżetu przedkładanego przez Ministerstwo Finansów.
Znamienne jest, że w poprzedniej kadencji wszelkie przejawy samodzielności myślowej posłów kontestujących pomysły społeczno - gospodarcze p. Balcerowicza spotykały się z ostrą krytyką medialną jako przejawy warcholstwa ze strony prawicy nie udzielającej poparcia swemu rządowi. Tak więc Rząd posiadający większość ma stanowić prawo, a zdyscyplinowana większość parlamentarna ma je przyklepywać. Jest to jakiś wyraz świadomości politycznej naszych elit, które nie rozumieją istoty instytucji przedstawicielskich. Ograniczanie uprawnień instytucji przedstawicielskich na rzecz władzy wykonawczej i gremiów niezależnych fachowców, rozwinięte twórczo przez Pana Rywina doprowadziło do „grupy trzymającej władzę". To dość prosta ewolucja od demokracji do oligarchii.
Ale powracając do prawa, warto może przypomnieć, że poprzedni parlament przyjął 640 ustaw, a obecny na pewno ten rekord pobije. Oznacza to, że prawo zmienia się w Polsce co drugi dzień, ale to niczyjego oburzenia nie budzi. Nie budzą również oburzenia porządki dzienne Sejmu i Senatu, obejmujące po 35-38 pozycji, choć każdy normalny człowiek, który kiedykolwiek miał do czynienia z legislacją doskonale wie, że nie da się w sposób świadomy głosować nad taką ilością ustaw dotyczących bardzo różnych dziedzin (to w przybliżeniu 200 stron trudnych tekstów prawnych). Nie zwróciło również niczyjej uwagi, że np. w obecnej kadencji ustawa o offsetach została przekazana Senatorom najwcześniej po godz. 18.00 poprzedniego dnia, większość Senatorów jej nie widziała, ale za to zgodnie z wolą SLD-owskiej większości rozpatrywano ją jako pierwszy punkt porządku dziennego. W ogóle nie odnotowano faktu debaty w Sejmie na temat bezrobocia (podstawowy problem kraju) na sali 13-tu, w porywach 17-tu posłów, czy w sprawie wymiaru sprawiedliwości: na sali posłów 5. Za to przez parę dni zajmowano się sprawą oszukańczego głosowania 4 posłów SLD. Fakt w najwyższym stopniu naganny, ale całkowicie pozbawiony znaczenia merytorycznego. Zgodnie z Konstytucją jeśli opozycja nie zbierze 231 głosów za wotum nieufności, to koalicja rządząca obojętnie jak się zachowa.
Oczywiście rozkład, o którym piszę to na pewno wina parlamentarzystów, w pierwszym rzędzie marszałków, po drugie prezydiów Sejmu i Senatu. Jednakże milcząca aprobata dla tych patologii ze strony mediów, to również wyraz tego, jak małą wagę przywiązuje się faktycznie do instytucji przedstawicielskich stanowiących prawo.
Wszyscy składają rytualne hołdy demokracji, ale między wierszami coraz częściej można wyczytać myśl, że demokracja jest za trudna, niezbyt sprawna i należałoby ją zastąpić czy rządami fachowców, czy „grup trzymających władzę", eliminując motłoch od polityki.
W takich warunkach rodzi się prawo i nic dziwnego, że jest złe.
Chciałbym jednak powrócić do początku moich wywodów i zauważyć, że lansowana przez pozytywistów prawnych idea opisania całej złożoności stosunków międzyludzkich w systemie prawa jest z góry skazana na niepowodzenie. System prawny z punktu widzenia logiki musi pozostać albo niezupełny, albo sprzeczny. W praktyce będzie on i sprzeczny i niezupełny, gdyż budowany on jest na bazie uznawanych wartości, które w konkretnych sytuacjach okazują się nie realizowalne jednocześnie.
Każdy dorosły człowiek stawał przed problemem popełnienia kłamstwa w imię innych drogich dla niego wartości. Jakoś ten problem rozstrzygał. I nie jest to kwestia relatywizmu moralnego człowieka. Jest to problem sprzeczności otaczającego świata. I dlatego Pan Bóg dał człowiekowi wolną wolę, aby potrafił się w tego rodzaju sytuacjach zachować, ponosząc pełną odpowiedzialność moralną.
Pomysł, że można zbudować świat oparty na moralnym permisywizmie i prawie pozytywnym jest pomysłem chorym. Nie można zbudować tak dobrego prawa, by zastąpiło ono moralność. Policjant nie zastąpi potępienia ze strony opinii publicznej.
Zbigniew Romaszewski
Kwiecień 2003 roku.