Demokracja, a globalizacja

Wystąpienie na konferencji organizowanej przez Instytut Socjologii Politechniki Wrocławskiej pod kierunkiem prof. Goćkowskiego w Szklarskiej Porębie w czerwcu 2002 roku

 

Globalizacja to wymóg postępu, a demokracja to najlepszy ze wszystkich ustrojów i jest rzeczą oczywistą, że świat globalny musi być demokratyczny. Wszystko pozornie jest tak proste, że pytania o to, jak w globalnym świecie będą realizowane zasady demokracji i jakie miejsce zajmą w nim prawa człowieka, nikt nawet nie stawia. Kiedyś, gdy jeszcze nie zanosiło się na globalizację, rodziły się utopie rządu światowego, dziś stoimy twardo na gruncie realizmu i nie stawiamy głupich pytań. Być może podskórnie czujemy, że najbliższa przyszłość globalizmu, to w rzeczywistości rządy oligarchii finansowej i czujemy się wobec tego bezradni.

Tak więc moja wypowiedź będzie właściwie próbą zasygnalizowania tych zasadniczych problemów, które nie mieszczą się w sielankowym obrazie globalnej wioski, a które będą stanowiły zarzewie konfliktów w procesie globalizacji. Konfliktów, którym być może będzie można zapobiec, ale tylko wtedy, gdy poznamy same problemy i znajdziemy dla nich rozwiązanie.

Globalizacja jako proces

Globalizacja to proces nasilenia się międzyludzkich, kontaktów społeczno-gospodarczych w obrębie całego świata. Samo zjawisko nie jest nowe. Wędrówki ludów, podboje, Marco Polo, Krzysztof Kolumb - to przykłady odwiecznego ludzkiego marzenia o tym, by władać nad całą ziemią. Proces ten był jednak warunkowany możliwościami technicznymi i przebiegał na tyle wolno, że przynoszone przez niego zmiany mogły być asymilowane często niezauważalnie w kulturach poszczególnych społeczności. Od czasu sprowadzenia ziemniaka do Polski do momentu, gdy stał się on podstawowym pożywieniem Polaków upłynęło dwa i pół wieku. Pojawienie się żywności modyfikowanej genetycznie wymagało już tylko ćwierć wieku.

Proces poszerzania się świata nie przebiegał bezkonfliktowo. Rozwój techniki w XIX i XX wieku zaowocował pewnym nowum w procesie globalizacji - dwiema wojnami światowymi. Spowodowało to poważną konfuzję i zmianę wizji globalnego świata – pojawiły się nowe pojęcia: prawa człowieka, dekolonizacja. Ponadto, po rewolucji rosyjskiej, konkurencja dwóch ideologii, obu już wkrótce uzbrojonych w broń masowej zagłady, czyniła koncepcję jednego wspólnego świata czystą utopią.

Dziś sytuacja uległa radykalnej zmianie. Gwałtowny rozwój techniki, w szczególności techniki przekazywania informacji, stworzył warunki międzyludzkich interakcji, jakich dotychczas nigdy nie było. Można natychmiast połączyć się z każdym punktem globu ziemskiego, w kilka, najdalej kilkanaście godzin można się w nim znaleźć osobiście. Transport przestał stanowić problem. Internet upowszechnił dostęp do informacji gromadzonych w różnych częściach świata, a telewizja satelitarna stworzyła możliwość eksportu kultury. Po raz pierwszy zostały otworzone możliwości organizacji i zarządzania produkcją rzeczywiście na całym świecie. Nic więc dziwnego , że fascynacja ideą globalizmu odżyła z niespotykaną dotychczas siłą.

Ponadto ideologia komunizmu poniosła sromotną klęskę a wraz z nią zniknęło światowe współzawodnictwo dwóch ideologii. Świat może więc mniej więcej bezpiecznie globalizować się w oparciu o „jedyną słuszną” ideę liberalizmu. (Może dla ścisłości należałoby mówić o „realnym liberalizmie”, tak, jak był „realny socjalizm”).

Reasumując, globalizację traktuję jako proces intensyfikacji kontaktów międzyludzkich na całym świecie, tak konfliktów jak i współpracy, i jestem przekonany, że proces ten będzie konsekwentnie przebiegał, raz szybciej, raz wolniej, raz spokojnie, raz burzliwie, ale zawsze w jednym kierunku globalnego świata.

Jako fizyk chciałbym powiedzieć, że jest to zdeterminowane po prostu jednym z najpewniejszych praw przyrody- II- gą zasadą termodynamiki, wzrostem entropii. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest to bardziej przenośnia niż hipoteza, bo dziś nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na pytanie, czym w świecie przyrody jest świadomość, ale i tak sądzę, że przenośnia jest niezła.

Oczywiście globalizacja, rozumiana jako zjawisko, nie jest ani dobra ani zła, tak jak grawitacja, która jest dobra, bo pozwala nam chodzić i zła, bo nie pozwala nam latać. O tym, czy globalna wioska będzie położona bliżej nieba, czy bliżej piekła, zadecyduje kilkanaście bądź kilkadziesiąt pokoleń ludzi, a także droga po której będziemy do niej szli i czas, w którym zamierzamy do niej dojść.

Największe wątpliwości budzi tu czas. Czy budowa świadomości, myśli ludzkiej, hierarchii wartości , etosu, obyczaju nadąży za wciąż rosnącymi możliwościami materialnymi ludzkości? Czy globalną wioskę zaludnią XXI - wieczni troglodyci, czy cyborgi z wypranymi mózgami? To chyba najtrudniejsze i najbardziej zasadnicze pytanie.

Globalizacja jako ideologia

W rozumieniu potocznym jednak pojęcie „globalizacja” oznacza coś innego niż to co opisałem wyżej. Jest raczej określeniem ideologii. W mediach istnieją przede wszystkim dwa konteksty dla tego pojęcia:

  1. globalizacja i globaliści - określiłbym to jako globalizm afirmujący
  2. antyglobalizacja i antyglobaliści - globalizm sceptyczny

Obydwie grupy prowadzą bardzo szeroką działalność międzynarodową, a różnią się między sobą przede wszystkim pozycją majątkową, socjalną i wynikającą stąd wizję globalnego świata. Obydwie grupy, na obecnym etapie mało precyzyjnie, formułują oferowaną wizję przyszłego świata.

Globaliści afirmacyjni widzą świat jako jeden wolny, wspólny rynek gospodarczy i przekonują, że dzięki globalizacji, a więc w pierwszym rzędzie umiędzynarodowieniu kapitału i zniesieniu państwowych ograniczeń w jego działalności i przepływie oraz likwidacji barier celnych, świat dozna niewiarygodnego postępu, a wszystkie narody uzyskają poziom rozwoju właściwy dzisiaj jedynie krajom wysoko rozwiniętym. Ten super rozwój będzie wynikiem szczególnej efektywności procesów gospodarczych opartych na kryterium zysku i konkurencji. Ci ideologiczni globaliści pochylają się nad nędzą trzeciego świata, budują programy, oferują pomoc, ale jak twierdzi grupa Pugwash, wbrew pozorom, zbilansowany kapitał przepływa ciągle z południa na północ, czy też z peryferii do centrum, a nie odwrotnie. Nawet znany finasista George Soros zauważa ten fakt w odniesieniu do Brazyli. Ogromnie zadłużone kraje Trzeciego świata wciąż oddają swoim dobroczyńcom więcej, niż od nich dostają. W uproszczeniu można ten mechanizm porównać do stosunku pomiędzy klientem a bankiem. Choćby kredyt uzyskany przez klienta był najbardziej mu potrzebny i miał naprawdę dogodne warunki spłaty – to jednak klient utrzymuje bank, a nie bank klienta.

Przedstawiona przez globalistów afirmacyjnych wizja ma raczej charakter marketingowy i nie stanowi rzetelnej prognozy procesów i instytucji, które mają nas zaprowadzić do przyszłego globalnego świata.

Nic dziwnego, że budzi ona poważne wątpliwości globalistów sceptyków. Globaliści sceptyczni tworzący również faktycznie międzynarodówkę, nie negują istoty procesów globalizacyjnych, sami podnoszą problemy globalnej ekologii, nędzy, sprzeciwiają się natomiast globalizacji wg wersji Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego, WTO i 7-ki krajów rozwiniętych, które aspirują do rządzenia globalnym światem. Rzeczywiście wątpliwości można mieć wiele.

Ogromna stratyfikacja społeczeństw na świecie.

Nie sposób wyobrazić sobie żeby stabilne społeczeństwo, funkcjonujące w jednym, demokratycznym, globalnym organizmie, było tak dramatycznie zróżnicowane dochodowo i cywilizacyjnie, jak zróżnicowana jest ludność Ziemi. Jednocześnie trudno zaobserwować procesy, które by miały takiej sytuacji przeciwdziałać i prowadzić do niwelowania istniejących różnic. Tak więc ludzie z krajów nędzy uciekają do krajów bogatych, a te bronią się przed tym wszelkimi możliwymi sposobami.

Bardzo znamienne jest, że kiedy na początku naszej transformacji ustrojowej, przejęci ideałami solidarności i praw człowieka tworzyliśmy ustawę o cudzoziemcach, powstała ustawa niezwykle liberalna, a Polska w stanie głębokiej postkomunistycznej recesji gospodarczej była w stanie przyjąć w błyskawicznym tempie uchodźców z Bośni. Dziś w związku z integracją europejską i traktatem z Schöngen mamy ustawę dużo bardziej restrykcyjną, a spośród 3000 uciekinierów z Czeczenii status uchodźcy zdołało uzyskać jedynie kilkadziesiąt rodzin. W zamian za to, będąc już członkami Unii Europejskiej na możliwości zatrudnienia poza granicami Polski poczekamy jeszcze 7 lat.

Tak więc domagając się wolności handlu, wolności przepływu kapitału jednocześnie nie dopuszcza się możliwości przepływu ludzi, tak eksponowanej w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka.

Nic więc dziwnego, że przepaść cywilizacyjna między krajami bogatymi a biednymi raczej rośnie niż maleje, czemu towarzyszą nastroje rewindykacyjne w krajach biednych i ksenofobiczne w krajach bogatych.

Trudno się temu dziwić, bo strumień migracyjny raz obficiej, raz słabiej ciągle płynie. Wystarczy zauważyć, że w USA, gdzie w ciągu 20 lat PKB wzrósł o ponad 30 %, płaca realna tej jednej piątej ludności, która osiąga najniższe dochody (głównie robotników niewykwalifikowanych) zmalała o ponad 23 %, natomiast w tym samym okresie wzrost dochodów dotyczył w 90 % (sic!) jednego procenta ludności o najwyższych dochodach. Tak gwałtownie wzrastającą stratyfikację zarówno wewnątrz państw, jak i w skali międzynarodowej trudno stabilizować w oparciu o środki demokratycznego państwa prawnego i istnieje groźba, że w pewnym momencie, jeśli tendencja taka będzie postepować, zajdzie wręcz potrzeba odwołania się do przemocy państwa czy policyjnego terroru.

Wybiórcze rozumienie globalizacji, jako swobody przepływu towarów, usług i kapitału musi budzić niepokój krajów słabo rozwiniętych i chyba już od 5- ciu lat na forum ONZ toczy się walka o prawo do rozwoju.

Prawo do rozwoju.

Kraje rozwinięte udają, że nie rozumieją o co chodzi, a kraje rozwijające się nie bardzo potrafią wyartykułować swoje postulaty i przedstawić projekt instytucji prawnych, które by miały to prawo realizować. W sumie brzmi to trochę jak prawo do jałmużny i w odpowiedzi na to, kraje rozwinięte proponują prawo do dobrego zarządzania. Zniechęcone rozkradaniem przez elity krajów rozwijających się płynących dla nich środków pomocowych, próbują w jakiś sposób uszczelnić dziury w nigdy nie dającym się napełnić naczyniu. W tym duchu kontynuowany jest dialog dwóch głuchych nazywany szumnie dialogiem północ- południe.

Myślę, że w przypadku państw rozwijających się, problem rozwoju sprowadza się przede wszystkim do zagadnienia własności bogactw naturalnych oraz gospodarki. Gospodarki rozwinięte, które zdołały już wyeksploatować bogactwa naturalne swoich krajów, budując względny dobrobyt swoim społeczeństwom, pragnęłyby rozwijać się dalej wykorzystując do tego zarówno bogactwa naturalne jak i tanią siłę roboczą innych krajów. Sprzyja temu, panująca w wielu krajach biednych korupcja, nie mająca oczywiście nic wspólnego z dobrym zarządzaniem.

Polska zarówno na arenie międzynarodowej jak i w mediach wydaje się tego problemu nie dostrzegać, mimo, że jest on dość charakterystyczny dla procesu transformacyjnego. Wymóg pospiesznej prywatyzacji, przy braku miejscowego kapitału, skutkował wyprzedażą za małe pieniądze majątku narodowego. Wchodzące firmy z zagranicznymi centralami, prowadząc żonglerkę cenami transakcyjnymi nie przynosiły państwu żadnych dochodów podatkowych, a za to systematycznie pogarszały bilans handlowy (import export). Tę nierównowagę trzeba było pokrywać sprzedając kolejne przedsiębiorstwa (sektor finansowy, paliwowy, energetyczny) i zasadnicze pytanie naszych ekonomistów - analityków brzmiało: jak kolejne posunięcia rządu wpłyną na decyzje inwestorów zagranicznych. Kiedy w wyniku integracji europejskiej do Polski miał popłynąć strumień pieniędzy pochodzących od zatrudnionych za granicą gastarbeiterów okazało się, że na to musimy poczekać jeszcze 7 lat. Wolny przepływ kapitałów - tak, wolny przepływ towarów (nawet subsydiowanych poprzez dopłaty bezpośrednie) - tak, ale przepływ siły roboczej - nie, nie, nie. W sumie sądzę, że i tak warto się integrować, bo chociaż będziemy mogli grać w B lub C klasie, i tak nieco nas to uchroni przed brutalnością procesów gospodarczych świata globalnego.

Charakterystyczne jest, czego w Polsce usiłuje się nie zauważać, że jedyne kraje, którym udało się wyemancypować: Japonia, Tajwan, Korea Płd. tzw. tygrysy wschodu, prowadziły gospodarki zamknięte i słabo poddawały się frazesom WTO. Ich rozwój zdołano przyhamować dopiero spektakularnym krachem walutowym wywołanym spekulacjami giełdowymi.

Tak więc jeśli globalizacja nie ma oznaczać neokolonializmu to postulat dotyczący prawa do rozwoju jest niewątpliwie słuszny i powinien być jednym z filarów globalnej przestrzeni gospodarczej.

Bezrobocie technologiczne.

Jednym z najpoważniejszych problemów, przed którymi stanie przyszły świat globalny jest bezrobocie technologiczne. W różnym stopniu dotyka on różne kraje. Dziś jest ono zmorą krajów wysoko rozwiniętych, które w wyniku burzliwego rozwoju transportu i środków informacji przenoszą część produkcji za granicę. Zwiększa to oczywiście zatrudnienie w krajach rozwijających się i przyczynia do ich rozwoju. Nie zmienia to jednak w niczym sytuacji i dalszy rozwój informatyzacji i robotyzacji produkcji systematycznie postępuje.

Proces usprawniania produkcji trwał od zawsze, jednakże możliwości techniczne, które zapowiadały zagrożenie dla pracy człowieka przyniósł naprawdę XX wiek. Linie produkcyjne Henry Forda, mechanizacja rolnictwa, to pierwsze symptomy tego zjawiska. Dziś, gdy powstały zautomatyzowane linie produkcyjne, potrzeba zatrudniania ludzi zmalała wielokrotnie. Nowoczesny, wydajny zakład produkcyjny potrzebuje ich rzeczywiście minimalną ilość. Cieszymy się, że General Motors wybuduje w Polsce zakład produkujący samochody, ale ciągle jeszcze nie dociera do nas, że zatrudni on 800- 1000 pracowników, podczas gdy taki Ursus czy FSO Żerań zatrudniały po kilkanaście tysięcy.

Jeszcze parę lat temu wyobrażaliśmy sobie, że program budowy autostrad rozwiąże nasze problemy zatrudnienia. Pomijając tu fakt, że autostrad się u nas tak czy inaczej nie buduje, a cały program służy głównie czerpaniu zysków ze związanych z nim skomplikowanych operacji finansowych, to i tak, nawet realizowany efektywnie nie miałby on wiele wspólnego z robotami publicznymi Rooseveltowskiego New Dealu. Dziś bowiem autostrad nie buduje się przy pomocy łopat, tylko maszyn.

Powiedzmy sobie szczerze, że w Polsce prawie 1/4 ludności żyje, marnie bo marnie, ale żyje, znajdując zatrudnienie w rolnictwie, tylko dlatego, że nie wkroczyła tam jeszcze mechanizacja. W krajach rozwiniętych zatrudnienie w rolnictwie znajduje zaledwie kilka procent ludności.

Przedstawione przykłady dość jasno ilustrują zagrożenia bezrobociem technologicznym. Futurolodzy przewidują, że w ciągu 50 - ciu lat liczba miejsc pracy będzie starczała jedynie dla 20% tych, którzy powinni być zatrudnieni. Ponieważ praca jest jednym z konstytutywnych elementów człowieczeństwa oznacza to gwałtowną rewolucję w sferze stosunków międzyludzkich.

Nasuwają się w związku z tym dwa podstawowe pytania:

  1. z czego ludzie będą się utrzymywać?
  2. co ludzie będą robić z wolnym czasem?

Przypominam sobie, że jeszcze jakieś 20 lat temu, kiedy automatyzacja czyniła pierwsze kroki, takie pytania stawiano. Dziś, gdy utraciły one swój abstrakcyjny charakter, te same pytania padają bardzo rzadko.

Pytania o źródła utrzymania ludności to również pytanie o rozwój przyszłej gospodarki, charakter własności, rolę państwa w procesie redystrybucji. Najlepiej scharakteryzuje to anegdota, którą opowiadał mi Lane Kirkland - szef AFL - CIO. Otóż na początku lat 70 - tych towarzyszył on George’owi Meany, swojemu poprzednikowi w AFL- CIO podczas zwiedzania nowootwartych zakładów General Motors. W pewnym momencie weszli do hali, w której kilku zaledwie pracowników sterowało całkowicie zautomatyzowaną produkcją nadwozi. Prezes wskazując na roboty wykonujące prace spawalnicze, zapytał szyderczo – „ciekaw jestem George, jak ty od nich ściągniesz swoje składki?” – „A ja jestem ciekaw, jak ty im sprzedasz te swoje samochody”- odpowiedział Meany. I to jest rzeczywiście problem XXI wieku.

Jak zaradzić bezrobociu technologicznemu?

Osobiście dostrzegam kilka uzupełniających się dróg sprzyjających rozwiązaniu tego problemu:

  1. upowszechnienie własności.
    Pracownik, który utracił swoje miejsce pracy zastąpiony przez automat, jest jednocześnie właścicielem zakładu, w którym pracował i utrzymuje się z wypłacanej dywidendy. Wymaga to oczywiście zabezpieczenia interesów drobnych udziałowców czy akcjonariuszy, a więc demokratyzacji procesów gospodarczych.
  2. wzrost roli państwa w procesie redystrybucyjnym.
    Mając doświadczenie realnego socjalizmu aż strach o tym mówić, jednakże ktoś będzie musiał te zasiłki rozdzielać i będzie musiał mieć na to środki. Sama działalność charytatywna do tego celu nie wystarczy. A na dodatek, jeśli ludzie wyeliminowani z rynku pracy mają uczestniczyć w konsumpcji i kupować te przysłowiowe samochody, to również zasiłki muszą się zbliżać do wysokości utraconych zarobków. Inaczej rozkręcona maszyna konsumpcji stanie.
  3. skrócenie czasu pracy
    Rrzecz niewątpliwie najprostsza, spotykająca się jednak z niezwykle silnym sprzeciwem ze strony pracodawców. W obecnych warunkach szczególnie w krajach rozwijających się, jak Polska będzie to powodowało wzrost kosztów produkcji, zmniejszenie konkurencyjności. Jednakże wraz z modernizacją udział kosztów robocizny w stosunku do kosztów kapitałowych produkcji będzie odgrywał coraz mniejszą rolę i kraje o wysokim stopniu rozwoju i silnej odpowiedzialności socjalnej wkroczą na tę drogę. Myślę, że będą to przede wszystkim kraje Unii Europejskiej. Francja już to zrobiła.
  4. humanizacja pracy
    Rozumiem przez to dokonanie bardzo trudnego do przeprowadzenia przewartościowania. Przejście od społeczeństwa pochłoniętego konsumpcją dóbr materialnych do społeczeństwa, w którym należną rangę uzyskuje relacja człowiek- człowiekowi, niezastępowalna przez informatyzację i automatyzację procesów produkcyjnych. Brzmi to dosyć mętnie i wymaga paru wyjaśnień. Otóż nie mam tu na uwadze rozwoju usług jako takich, co najczęściej wskazuje się jako remedium na bezrobocie technologiczne. Tutaj także obserwujemy wkraczanie produktów nowoczesnej technologii. Zamiast 20- 40 funkcjonariuszy zapewniających bezpieczeństwo na danym terenie wystarczą telekamery, sygnalizatory na podczerwień, punkt centralnego dowodzenia, w którym znajduje się dwóch funkcjonariuszy i jeden lub dwa patrole w samochodzie. Moje biuro zatrudnia dwie osoby, które przy pomocy komputerów, faksu, automatycznej sekretarki, kserografu wykonują pracę, którą 20 lat temu wykonywałoby 4 - 6 osób.
    Mam tu na myśli raczej te usługi, których rewolucja technologiczna zasadniczo nie zmieniła a których podstawą pozostała relacja człowiek- człowiek.
    Opierając się na swoich doświadczeniach, kiedy to w latach 50- tych chodziłem do 42- osobowej klasy, zawsze wyobrażałem sobie, że kiedy już staniemy się państwem dobrobytu, klasa w szkole będzie liczyła najwyżej kilkanaście osób. Bliski kontakt z nauczycielem to podstawa edukacji. Zrozumieć czego uczeń nie rozumie. Muszę powiedzieć, że w swej bogatej praktyce korepetytora nie spotkałem nigdy osoby, której nie potrafiłbym przynajmniej dostatecznie przygotować z matematyki lub fizyki.
    Cóż z tego, podobnie jak przed laty klasy liczą po trzydzieści parę osób, a kolejni ministrowie oraz samorządy toczą wojnę, likwidując szkoły ze zbyt małą liczbą uczniów. Decydująca jest sprawa kosztów, a problem, że przyszłe społeczeństwo będzie wymagało lepiej wykształconych ludzi, to sprawa, o której można wygłaszać mądre frazesy. Podobnie jest z opieką medyczną i szeroko rozumianą opieką socjalną. Można by sobie nawet wyobrazić, że rodzice będą wychowywali własne dzieci, korzystając z tego tytułu z odpowiednich subwencji. Tak więc w sferze relacji człowiek - człowiek jest ogromna ilość miejsc pracy, których organizacja jest bardzo tania, niestety, w społeczeństwie rządzącym się kryterium zysku i konkurencji trudno na nie wygospodarować środki.

Oczywiście, punkt 4 jest najtrudniejszy do realizacji, wymaga on bowiem zasadniczych zmian w systemie wartości. Jego zaletą jest jednak to, że niesie jakąś odpowiedź na drugi z postawionych problemów, jak zagospodarować wolny czas ludzi wyzwolonych z obowiązku pracy.

Sądzę, że jeżeli nie dziś, to już za parę lat, zmieniając system redystrybucji, można by wszystkim mieszkańcom globu zapewnić minimalne, ale dla znacznej większości wręcz komfortowe w porównaniu ze stanem obecnym, utrzymanie oparte na Big Macu, hamburgerze, dżinsach, paru koszulach, czymś ciepłym (gdzie trzeba) i obowiązkowym telewizorze, przy którym mieli by spędzać czas. Pozostaje jednak ciągle pytanie, czy byliby to jeszcze ludzie i jak narastałaby przestępczość i inne patologie postindustrialnego świata, kiedy zdjęłoby się z ludzi odpowiedzialność za siebie i swoją rodzinę.

Dlatego też myślę, że trudna rzeczywistość globalnego społeczeństwa wymusi również akceptację zmiany systemu wartości i najtrudniejsza droga, jaką przedstawiłem znajdzie także swoje miejsce w przezwyciężeniu problemu bezrobocia technologicznego.

Demokracja w świecie globalnym

Zajmując się problemem demokracji w świecie współczesnym i jej perspektywami w procesie globalizacyjnym ,chciałbym na początku zwrócić uwagę na pewną antynomię, jaka występuje pomiędzy dwoma równocześnie realizowanymi systemami, systemem demokracji i systemem wolnego rynku.

Otóż podstawą ustroju demokratycznego jest zasada równości. Jeden człowiek - jeden głos. W realizacji polityki społecznej demokracja uwzględnia rzeczywiste zróżnicowanie istot ludzkich (kobiety, mężczyźni, mądrzy, głupi, słabi, silni, bogaci, biedni itp) i zmienia swój postulat na zasadę równości szans, ale jakaś forma równości jest zawsze obecna. Zupełnie inaczej funkcjonuje wolny rynek. Nie tylko nie funkcjonuje w nim pojęcie równości, ale wręcz przeciwnie - jego podstawowe założenie to konkurencja - ranking, kto jest lepszy.

Sądzę, że obydwie te tendencje są obecne w naturze ludzkiej, przy czym chęć zwycięstwa, dominacji jest chyba silniejsza. Oczywiście rodząca się w wyniku wolnej gry sił stratyfikacja budzi nastroje egalitarne, które swą intensywnością mogą przerosnąć biologiczną wręcz potrzebę konkurencji. Stąd rodzą się bunty, rewolucje.

Warto również zauważyć, że o ile nie znam żadnego przykładu istnienia systemu demokratycznego, a więc w pewnej mierze wyrażającego wolę społeczeństwa, bez obecności wolnego rynku (eliminacja wolnego rynku skończyła się terrorem i kompromitacją ekonomiczną), o tyle wolny rynek może zupełnie dobrze funkcjonować w warunkach satrapii. Przykładem może tu być liberalna reforma gospodarcza Miltona Friedmana w Chile zarządzanym dość krwawo przez Pinocheta. Terror może w pewnych granicach stabilizować społeczeństwo o wielkich różnicach dochodów.

Wniosek z tego jest jeden, że efektywne funkcjonowanie systemów ustrojowych wymaga bardzo trudnej w gruncie rzeczy humanizacji tych dwóch z natury sprzecznych czynników. Jeśli pominąć kontekst moralny, niesiony np. przez naukę społeczną Kościoła, to procesy zachodzące w społeczeństwie można porównać z reaktorem atomowym, w którym paliwo stanowi wolny rynek, zaś demokracja jest moderatorem powodującym to, że reaktor nie zmienia się w bombę atomową.

Państwo dziś i jutro

W tym kontekście poważne zaniepokojenie może budzić liberalna tendencja osłabiania demokratycznego państwa narodowego. Przejawia się ona przede wszystkim w czterech sferach:

  1. w wyłączaniu gospodarki ze sfery władztwa instytucji demokratycznych;
  2. w ograniczaniu uprawnień instytucji przedstawicielskich;
  3. w korumpowaniu zarówno polityków jak i urzędników uczestniczących w sprawowaniu władzy;
  4. w uczynieniu z mediów podmiotu gospodarczego

Ideologia nieingerencji.

Gospodarką rządzi rynek i w tej sytuacji wszelkie ingerencje o charakterze administracyjnym stanowią hamulce w rozwoju. Tak więc państwa narodowe ze swymi granicami, cłami, przepisami podatkowymi i monopolem emisji pieniądza stanowią dla rozwijających się, silnych przedsiębiorstw poszukujących rynków zbytu, surowców i taniej robocizny, istotną przeszkodę w maksymalizacji zysków.

Efektem tej konstatacji, stało się, gdy tylko technologia stworzyła ku temu dostateczne możliwości, powstanie ideologii globalizacji afirmacyjnej. W zasadzie sprowadza się ona do postulatu, by ograniczyć suwerenność państw w dziedzinie gospodarki oraz by rządy i parlamenty zostały pozbawione środków ingerencji w sferę gospodarczą. Tak więc należy maksymalnie obniżyć, a najlepiej znieść w ogóle cła, zlikwidować bariery w przepływie kapitału, monopol państwa w dziedzinie emisji pieniądza obejść przy pomocy dziesiątków nowych tzw. instrumentów podatkowych i wyłączenia banku centralnego spod kontroli instytucji przedstawicielskich, wreszcie maksymalnie obniżyć podatki i ograniczyć w ten sposób ingerencję państwa w sferę społeczno – polityczną.

Jednak wbrew tak przedstawionej ideologii państwo, także obecnie, bywa bardzo przydatne, a nawet niezastąpione. Pomijając już fakt, że gospodarka posiłkująca się kryterium zysku powiązana jest z dziesiątkami dziedzin życia społecznego, w których takiego kryterium zastosować się nie da, to również w samej sferze gospodarczej rynek, rządzący się nieograniczoną wolnością, może okazać się nieco niebezpieczny. Warto zwrócić uwagę, że gdy procesy wolnorynkowe prowadzą do kryzysu społecznego, oligarchowie nie tylko zazwyczaj godzą się, ale nawet domagają interwencji państwa, zapominając o zasadach realnego liberalizmu. Tak było, gdy rządy USA, Niemiec, Włoch przełamywały wielki kryzys. Można by powiedzieć, że było to dawno i od tego czasu wiele nauczyliśmy się w dziedzinie zapobiegania kryzysom. Ale to nieprawda. Bo jeszcze nie tak dawno w roku 1994, naginając procedury, rząd Stanów Zjednoczonych udzielił Meksykowi wielomiliardowej pożyczki, by ratować amerykańskie instytucje zaangażowane finansowo w Meksyku i zagrożone krachem reformy prowadzonej przez prezydenta Salinasa. A prezydent Salinas był wzorowym uczniem Banku Światowego, kandydatem do objęcia jego prezesury. Nie wszystkie problemy społeczeństwa, zwłaszcza w krajach rozwijających się, można sprowadzić do kategorii gospodarczych, a państwo odpowiedzialne za ich rozwiązywanie, ograniczone w środkach działania pozostaje bezradne.

Kiedy mówiłem o tendencjach globalizacyjnych w gospodarce, wyraźnie wspomniałem o interesach dużych, prężnie rozwijających się firm. Jednakże to nie one, niezależnie od ich udziału w globalnym obrocie handlowym, stanowią podstawowe źródło utrzymania ogromnej większości ludzi, a firmy słabe, które nim staną się silnymi, trzeba chronić. Musi to robić państwo. Dobrze rozumiały to rządy krajów dalekiego wschodu.

Okazuje się też, że parametry makroekonomiczne nie zawsze dobrze opisują jakość życia. Nie mogłem wyjść ze zdumienia kiedy na początku lat 90-tych przeglądając statystyki międzynarodowej stwierdziłem, że zarówno ZSRR jak i Rumunia mają większy PKB na głowę mieszkańca niż Polska. Czy chodziło o oszustwo statystyczne na wielką skalę, czy też o nie przystawanie definicji PKB do rzeczywistości gospodarki socjalistycznej, to jednak najbardziej przerażający w tym wszystkim był fakt, że na tych właśnie parametrach opierały się zalecenia i decyzje Banku Światowego.

Państwo i praca

Kolejnym przykładem mieszania się problemów rynku i problemów państwa jest sprawa pracy. Praca to zarówno czynnik gospodarki jak i fakt społeczny. Jak państwo ma rozwiązywać problem bezrobocia nie podejmując interwencji w sferze gospodarczej naprawdę nie wiadomo. Jak opłakane skutki przynosi chwiejna i nieprzemyślana polityka państwa, które jest w defensywie wobec świata gospodarki – widać doskonale na polskim przykładzie.

Obniżka podatków miała stymulować przyrost zatrudnienia, ale cóż, podatki zostały obniżone z 40 do 27%, (chociaż nie jak obiecywano do 24%), a bezrobocie wzrosło. Świadczy to o tym, że albo przedsiębiorstwa świetnie unikają płacenia podatków i ich wysokość nie ma dla nich zasadniczego znaczenia, albo że zwiększone zyski zagospodarowywane są dwojako: po pierwsze wędrują do sfery konsumpcji, a po drugie jeśli już są kierowane do sfery inwestycyjnej, to idą na modernizację, zmniejszającą w istocie liczbę miejsc pracy. Fakt pozostaje faktem, że gospodarka Polska jest w minimalnym stopniu podatna na instrumenty podatkowe państwa. Wobec tego, idąc na rękę przedsiębiorcom nowelizuje się Kodeks pracy, zwiększając w nim liczbę dopuszczalnych nadgodzin i wydłużając ad infinitum możliwość zatrudniania na czas określony. W efekcie (wbrew twierdzeniom o korzyści jakie wynikną z nowelizacji dla bezrobotnych) pracodawca nie będzie musiał nikogo dodatkowo zatrudniać, bo może dać zarobić własnym pracownikom, utrzymując jednocześnie niskie uposażenia. Ponadto będzie mógł zwolnić pewną liczbę ludzi zatrudnionych na stałe, proponując, że ich zatrudni czasowo, kiedy mu będą potrzebni.

Po co jest państwo.

Konsekwencją bezrobocia i lansowania wzorców konsumpcyjnych jest wzrost przestępczości. I nic tu nie pomoże surowość kar orzekanych przez niesprawne i niedoinwestowane sądy. W sprawach zasadniczych, bezrobocia i polityki medialnej państwo jest bezradne. Walcząc z przestępczością może jedynie, za powszechną aprobatą obywateli, rozszerzać zakres uprawnionych działań operacyjnych policji i innych instytucji parapolicyjnych (Straż Graniczna, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, WSS, Policja Skarbowa). Jeśli tylko starczyłoby środków na realizację wszystkich już dziś dopuszczalnych działań, to obudzilibyśmy się w prawdziwym państwie policyjnym (liberalne zasady użycia broni, donosicielstwo, inwigilacje, podsłuchy i poglądy, zakup kontrolowany, wreszcie zwykłe prowokacje). Pisząc to myślę oczywiście o Polsce, ale nie odbiegamy w tym za bardzo od norm światowych. W krajach rozwiniętych jest tylko dużo lepiej funkcjonujące sądownictwo.

Przykłady, w których niezbędna jest interwencja państwa można mnożyć.

Jak rozwijać infrastrukturę transportową- koleje, autostrady, jeśli są to inwestycje nierentowne, lub zwracające się w bardzo długim okresie czasu i inwestorzy prywatni nie są nimi zainteresowani, a państwo jest zbyt ubogie? Minister Pol wymyślił budowanie autostrad ze środków publiczno- prywatnych, aż skóra cierpnie, jaki to może być przekręt.

Jak prowadzić badania naukowe bez udziału państwa? W bogatych Stanach Zjednoczonych 90 % wszystkich projektów badawczych, których wdrożenie wykracza poza 3- letni horyzont, jest finansowane z budżetu państwa. Świat konsumuje jeszcze ciągle dorobek nauki XX wieku, ale co stanie się, gdy gospodarka wyczerpie dotychczasowe zasoby wiedzy, a państwo będzie za słabe, by finansować badania podstawowe? W Polsce odpowiedź właściwie znamy.

Również sprawa oświaty słabo poddaje się mechanizmom rynkowym. Badając relacje pomiędzy kosztami edukacji (czesne, stancja, dodatkowe koszty utrzymania, książki, pomoce naukowe) a wynagrodzeniem otrzymywanym z tytułu dodatkowego wykształcenia, uczeni amerykańscy doszli do wniosku, że z punktu widzenia zyskowności wszelka edukacja powyżej stopnia podstawowego jest nierentowna i większe korzyści można by uzyskać lokując te pieniądze w banku lub funduszu inwestycyjnym.

Wymienione w końcowej części przykłady wskazują, że lansowane obecnie tendencje realnego liberalizmu stanowią nie tylko zagrożenie dla słabych partnerów globalizacji, ale odchodząc konsekwentnie od pojęcia dobra publicznego, na rzecz osobistego sukcesu, niosą również w sobie zarodek zapaści cywilizacyjnej. Mimo iż konkurencja jest na pewno jednym z czynników postępu, to działa ona destrukcyjnie wtedy, gdy niszczy możliwości współpracy niezbędne dla realizacji wspólnego dobra.

Osłabianie demokracji

Proces ograniczania państwa wpływa na osłabianie demokratycznych instytucji przedstawicielskich. Coraz częściej powołuje się niezależne od opinii publicznej instytucje profesjonalne, których zadaniem jest rozwiązywanie niektórych problemów wchodzących w zakres funkcjonowania państwa. Dobrym przykładem jest tutaj nasza Konstytucja powołująca takie instytucje do życia i określająca zakres ich kompetencji. Dotyczy to w pierwszym rzędzie sądownictwa. Konia z rzędem temu, kto będzie potrafił wykazać, że funkcjonujący u nas, korporacyjny w gruncie rzeczy, charakter instytucji wymiaru sprawiedliwości realizuje konstytucyjną zasadę władztwa narodu, stanowiącą podstawę demokracji. Wątpliwości musi budzić również kwestia ostateczności orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego. Sprawa jest bezdyskusyjna, gdy orzeczenie zapada jednogłośnie, czy też znaczącą przewagą głosów. Natomiast w wypadku, gdy orzeczenie zapada przewagą jednego czy dwóch głosów sprawa zaczyna być wątpliwa. Wynik taki oznacza, że w danej sprawie nie ma jednoznacznego stanowiska doktryny prawnej, a sędziowie dają wyraz raczej swoim przekonaniom ideowym czy politycznym. Dlaczegóż więc głos jednego sędziego miałby decydować o odrzuceniu przepisu przyjętego przez Sejm i Senat?

Podobnie stojącą ponad wszelkim prawem instytucją jest Rada Polityki Pieniężnej. Parlament uchwala budżet , ale wielkość deficytu założona w projekcie przez Rząd, nie może być przedmiotem zmiany. Podobnie jak nieprzekraczalna jest wielkość dopuszczalnego zadłużenia państwa.

Znamienne jest, że przy całej fascynacji internetem nigdy i nigdzie nie przeczytałem ani nie usłyszałem o możliwości wykorzystania go dla poszerzania zakresu demokracji bezpośredniej. Przecież to możliwość po prostu bezprecedensowa. Tak więc lubimy mówić o poszerzaniu demokracji i zachwycamy się „społeczeństwem otwartym i jego wrogami” Poppera, ale tak naprawdę to tego społeczeństwa się boimy i chyłkiem uciekamy w kierunku „Państwa” Platona.

Oczywiście najłatwiej było zilustrować ten problem na przykładzie Polski, która niedawno przyjmowała Konstytucję, do której włączyła wszelkie nowinki doktryny realnego liberalizmu, ale faktycznie dotyczy on całego modernizującego się świata.

Co system rządów w Unii Europejskiej, aspirującej niekiedy do roli ponad narodowego państwa, ma wspólnego z demokracją ? Nawet trójpodział władzy został tam zakwestionowany.

A co ma wspólnego z demokracją Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy (???), Swiatowa Organizacja Handlu (WTO), międzynarodowe trybunały, do których sędziowie są nominowani przez narodowe władze wykonawcze itd.itd.?

Legalna korupcja

Na to wszystko co powyżej opisałem nakłada się problem korumpowania polityków i wysokich urzędników państwowych. Nie chciałbym tutaj zajmować się problemami czysto kryminalnymi. Rzeczywiście korupcja urzędników i zdobywająca coraz szersze wpływy przestępczość zorganizowana, zagroziły swobodnemu i bezpiecznemu przepływowi towarów i usług, otworzyły również kanały dla przepływu ludności i stały się niebezpieczne. Jest to rzeczywiście zjawisko groźne, o którym zresztą już mówiłem. Tutaj jednak chciałbym się zająć tylko problemem legalnej, usankcjonowanej korupcji polityków zawartej w systemach wyborczych.

Bank Światowy prowadzi rankingi państw najbardziej skorumpowanych, w którym Polska posuwa się w nim z roku na rok do przodu. Nikt jednak nie dostrzega, że o szansach demokratycznego wyboru w krajach rozwiniętego zachodu (w USA przybiera to wręcz monstrualne rozmiary) decyduje wielkość zgromadzonych funduszy wyborczych. Zrozumiałe jest więc, że polityk, który nie ma dobrych stosunków z dysponentami tych funduszy, który niedostatecznie reprezentuje ich interesy, ma znikome szanse zafunkcjonowania w parlamencie lub zostania wybranym na prezydenta, niezależnie od posiadanych kwalifikacji moralnych, czy intelektualnych. W ten sposób kupowany jest cały parlament, a istniejące podziały sił bardziej reprezentują powiązania towarzysko – biznesowe, niż rzeczywiste różnice ideowo – polityczne.

Kiedyś zaproponowałem system finansowania partii politycznych z budżetu państwa, w ten sposób, aby każdy wypełniający PIT deklarował tę samą niewielką (np. 2 zł) sumę ze swojego podatku na rzecz tej partii, która jego zdaniem najlepiej reprezentuje jego interesy. Dwie złotówki tych, którzy nie potrafiliby lub nie chcieli złożyć takiej deklaracji, byłyby dzielone pomiędzy wszystkie partie proporcjonalnie do wpłat zadeklarowanych. Inne środki finansowania partii byłyby zakazane. System taki oznaczałby, że wpływ na funkcjonowanie demokracji przedstawicielskiej czy to emerytki, czy powiedzmy pana Gudzowatego, byłby taki sam. Decydowałby człowiek, a nie pieniądze. Pomysł ten nie spotkał się jednak z zainteresowaniem ani partii rządzących ani opozycyjnych.

Nic więc dziwnego, że tak wybierani parlamentarzyści gotowi są zgodzić się nawet na ograniczanie swoich uprawnień, czyniąc system demokratyczny coraz bardziej fikcyjnym. Ludzie coraz bardziej zdają sobie z tego sprawę i coraz mniej chętnie uczestniczą w wyborach.

Uzależnienie mediów

Bardzo poważny problem demokratycznego państwa stanowią media i z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że chyba nigdzie na świecie problem ten nie został zadawalająco rozwiązany. W transformującej się Polsce widać go jednak wyraziściej niż w państwach dojrzałych demokracji, niekiedy wręcz karykaturalnie. Przestrzeń medialna została włączona do gospodarki i w ten sposób wyłączona z gestii państwa. Media mają przynosić zysk, wolny rynek i konkurencja mają zapewnić wolność mediów. Przedstawiany obraz jest oczywiście nieprawdziwy.

Czym była cenzura prewencyjna wszyscy doskonale wiemy. Wiemy, czym były zapisy na poszczególne nazwiska (intelektualistów sprzeciwiających się władzy). Czy rzeczywiście tak wiele się w tej sprawie zmieniło? Dziennikarza, którego poglądy odbiegają od pomysłów właściciela, usuwa się z pracy tak samo, a może nawet łatwiej niż za poprzedniego systemu tyle, że obecnie dokonuje tego właściciel, podczas gdy poprzednio, odbywało się to na polecenie sekretarza PZPR. W każdym razie w rezultacie dziennikarz łatwo może stać się bezrobotnym, co w obecnym systemie gospodarczym nikogo nie dziwi, mimo że zarówno wtedy jak i dziś przesłanka jest ta sama: niezgodność z obowiązującą ideologią. Różnica jest tylko ta, że wówczas podstawą zwolnienia były uroszczenia totalitarnego państwa, dziś prawo własności. Kiedyś była to represja, a dziś naturalne prawo ekonomiczne właściciela. Czy można np. wyobrazić sobie zaistnienie w mediach, utrzymujących się z reklam, autentycznego ruchu konsumenckiego, dokonującego obiektywnej oceny przed chwilą reklamowanych produktów?

Ludzie żyją rzeczywistością medialną. Media lansują autorytety. Media lansują poglądy. Wszyscy nie lubią płacić podatku, to jasne. Ale już mało kto wypełniając co rocznie PIT, aby rozliczyć się z podatku od osób fizycznych, zdaje sobie sprawę, że podatkiem tym obciążone są dochody z pracy, rent, emerytur i zasiłków. Dochody kapitałowe, np. z transakcji giełdowych już nie. Tak więc płaci go bezrobotny utrzymujący rodzinę poniżej progu ubóstwa, natomiast nie płaci go ktoś, kto czerpie milionowe zyski z obrotu kapitałowego.

Kiedy w zeszłym roku min. Belka wprowadził podatek od przyrostu dochodu na lokatach bankowych rozpętała się batalia medialna, która wywołała prawdziwą panikę wśród drobnych ciułaczy. Ludzie mający jakiekolwiek oszczędności, chcąc uniknąć niewielkiego podatku na rzecz państwa, wystawali godzinami, aby dokonać lokat terminowych i jeśliby dobrze przeanalizować zmieniane umowy, ponieśli podobne koszty tylko, że na rzecz banku. Tego problemu media już, co zrozumiałe, tak szeroko nie analizowały.

Prawda jest taka, że bariera którą trzeba pokonać, by przebić się z bardziej oryginalnymi poglądami jest niewiele mniejsza niż w państwie totalitarnym. Inny jest tylko jej charakter: nie administracyjny lecz kapitałowy. W tej sytuacji media, które mają istotny wpływ na kształtowanie świadomości społeczeństwa, faktycznie stanowią czwartą władzę w oczywisty sposób niedemokratyczną.

Czy dopuszczalne jest zawłaszczenie przestrzeni informacyjnej? Jakie są inne drogi uorganizowania tej przestrzeni, by rzeczywiście realizowała wolność słowa? Chwilowo nie znamy na te pytania odpowiedzi, co gorsza nie próbujemy ich stawiać.

Prawa Człowieka w globalnym świecie

W 1948 roku świat przerażony zbrodniami faszyzmu uchwalił w ONZ Powszechną Deklarację Praw Człowieka. Szczególny dokument, który będąc aktem prawa międzynarodowego stanowi katalog praw wywodzonych z pojęcia godności człowieka i uznanych za prawa przyrodzone. Źródeł tych praw poszukiwano bądź w transcendencji, bądź w prawie naturalnym w zależności od światopoglądu.

Skuteczna polityka praw człowieka,

Charakter normatywny Powszechnej Deklaracji został wzmocniony Międzynarodowym Paktem Praw Obywatelskich i Politycznych oraz Międzynarodowym Paktem Praw Gospodarczych, Socjalnych i Kulturalnych z roku 1966. Pierwszy z nich zaopatrzony został w dodatkowy protokół fakultatywny przewidujący międzynarodowy nadzór nad wykonywaniem postanowień paktu. Była to niewątpliwie próba ograniczenia suwerenności państw w ich stosunkach z własnymi obywatelami. Nie spotkała się ona na świecie z entuzjazmem państw narodowych, w większości posiadających w tym okresie rządy autorytarne lewicowego bądź prawicowego porządku.

Zasadniczy przełom w rozwoju ideologii praw człowieka stanowiło przyjęcie przez Stany Zjednoczone, za rządów prezydenta Jimmy’ego Cartera, praw człowieka jako ważnej dyrektywy polityki międzynarodowej. Spowodowało to uczynienie z praw człowieka podstawowej ideologii świata demokratycznego w walce z ideologią komunistyczną. Czynników determinujących upadek komunizmu było zapewne wiele, nie sposób jednak przecenić ideologii praw człowieka w formowaniu się ruchów opozycyjnych w Europie Środkowo - Wschodniej.

Rozpad imperium komunistycznego spowodował spadek zainteresowania prawami człowieka i na czoło problemów międzynarodowych wysunęło się raczej ograniczenie suwerenności gospodarczej państw niż zwalczanie nieludzkiego traktowania własnych obywateli.

Myślę, że dzieje się to ze szkodą dla humanizacji procesów globalizacyjnych i że z wszystkich dostępnych ideologii właśnie prawa człowieka stanowią tę, która mogłaby najskuteczniej łączyć wysiłki przy budowie przyszłego świata.

Nie chcę przez to powiedzieć, że uznawany współcześnie katalog praw człowieka jest idealny i zamknięty. Myślę, że został on w ogromnej mierze zdominowany przez system liberalnych wartości europejskich i nawet mnie razi w nim nieobecność praw wspólnotowych: rodziny, społeczności lokalnej, narodu. Nie muszę dodawać, że prawa te stanowią podstawę systemu wartości takich cywilizacji jak np chińska.

Tak więc, aby prawa człowieka mogły stać się ideologią globalną, wymagają one jeszcze dość długiej procedury poszukiwania wspólnego mianownika dla systemów wartości funkcjonujących na świecie, a jest to o tyle trudne, że najwięcej zastrzeżeń w tym zakresie zgłaszają najbardziej krwawe satrapie, których jest wciąż wystarczająco wiele.

Egzekwowanie praw człowieka.

Rozwiązania wymaga również problem egzekwowania praw człowieka. Państwa narodowe, które miałyby być w ten sposób ograniczone w swojej suwerenności, są jednocześnie podstawowym gwarantem tych praw, zaś powstające instytucje międzynarodowe o ile jeszcze na obszarze Europy funkcjonują – lepiej lub gorzej, są jednak całkowicie bezradne wobec problemów szerszego świata. Komisja Praw Człowieka ONZ od wielu lat nie jest w stanie podjąć dyskusji na temat stanu praw człowieka w Chińskiej Republice Ludowej. To ilustruje, jak dalece prawa człowieka zdominowane są tam interesami politycznymi poszczególnych państw. Od momentu kiedy powołano Międzynarodowy Trybunał Karny w Rzymie mający orzekać w sprawach zbrodni przeciwko ludzkości, cały wysiłek dyplomacji Stanów Zjednoczonych koncentruje się wokół tego by przy pomocy umów bilateralnych wyłączyć obywateli amerykańskich spod jurysdykcji tego Trybunału. Tak więc prawa człowieka to wcale nie łatwa i dość wyboista droga do świata globalnego. Daje jednak nadzieję, że będzie to świat wszystkich ludzi, a nie świat rozwijającej się dla samego rozwoju gospodarki i pomyślności niewielkiej grupy ludzi.

Na zakończenie chciałbym jeszcze raz powtórzyć: świat zapewne będzie globalny, ale o tym jaki on będzie, jak będzie zorganizowany, jak będzie się w nim żyło ludziom, na jakiej drodze będzie się odbywała globalizacja, o tym zadecydujemy my stawiając trudne pytania i poszukując na nie odpowiedzi. Dlatego też tak bardzo cenię sobie udział w naszej konferencji.

Zbigniew Romaszewski