Manipulacja treścią wywiadu
Udzielonego "Najwyższemu Czasowi"
opublikowanego 24 listopada 2001 roku
Od redeakcji: Poniżej zamieszczamy treści listów, które Senator Zbigniew Romaszewski skierował do Senatorów V kadencji i do Redaktora Naczelnego "Najwyższego Czasu" w sprawie prezentowanego tu również wywiadu.
List do Senatorów
Warszawa, dnia 26 listopada 2001 roku.
Marszałek Senatu,
Wicemarszałkowie Senatu,
Państwo Senatorowie
V Kadencji
Szanowny Panie Marszałku, Szanowni Państwo Senatorowie!
W numerze 47. Najwyższego Czasu z 24.11.2001 doszło do pożałowania godnej manipulacji w związku z wywiadem udzielonym przeze mnie temu pismu.
W oparciu o szereg uwag krytycznych, dotyczących pracy Senatu i niezbędnych zmian, wyeksponowaniu lub w ogóle kreacji uległy wątki dezawuujące Senat i obraźliwe dla Senatorów. Tego rodzaju akcenty nie tylko nie były moją intencją, ale w ogóle godziły w reprezentowane przeze mnie poglądy. Koniec końców, kandydując po raz piąty do Senatu dałem dowód, że zależy mi na tym, aby była to Izba godna szacunku, wnosząca istotny wkład w rozwój demokracji w Polsce.
W tej sytuacji populizm mediów podważający autorytet parlamentu stanowi łatwe, ale wysoce niebezpieczne narzędzie godzące w podstawy demokracji.
Nie muszę dodawać, że wywiad nie był autoryzowany.
Ponieważ zamieszczony wywiad nie tylko deformuje moje poglądy, ale godzi w dobre imię zarówno Państwa Senatorów jak i całej Izby, uznałem za stosowne poinformować Państwa o podjętych krokach.
Przy okazji pozwolę sobie dodać dwie uwagi ogólne:
Po pierwsze: Dezawuowanie Sejmu i Senatu to ostatnio ulubione zajęcie dziennikarzy. Parlament i parlamentarzyści to nie święte krowy i ich działania powinny oczywiście podlegać krytyce. Jednakże tego rodzaju krytyka powinna owocować eliminowaniem ludzi nieodpowiednich w procesie wyborczym a jednak nie skutkuje. Skutkuje zaś obniżeniem autorytetu parlamentu. Jak dotychczas parlament jest jednak fundamentem systemy demokratycznego i niezależnie od wszystkich jego wad bałbym się go burzyć na rzecz silnej władzy autorytarnej.
Po drugie: Najmodniejszym, lansowanym przez wszystkich hasłem jest jedność, ale równocześnie dziennikarze są w stanie poświęcić długie godziny swojego czasu, ażeby wyśledzić, że ten patrzy się krzywo na tego, a tamten pokłócił się z innym. Wśród ludzi, również polityków, konflikty istniały, istnieją i będą istniały, ale daje się o nich zapominać. Dopiero, gdy je odpowiednio upublicznić, wyeksponować, mogą stać się rzeczywistą barierą w budowaniu porozumień.
Gdybyż tak łatwo, jak skandal można było przekazać informację o realnych problemach państwa i możliwościach ich rozwiązania, zapewne inaczej wyglądałaby scena polityczna i inaczej wyglądałoby nasze Państwo.
List do redakcji w załączeniu.
Łączę wyrazy szacunku
Zbigniew Romaszewski
***
List do Redakcji "Najwyższego Czasu"
Warszawa, dnia 26 listopada 2001 roku.
Szanowny Pan
Tomasz Sommer
Redaktor Naczelny
"Najwyższy Czas"
Szanowny Panie Redaktorze!
W numerze 47 Pańskiego pisma z 24 listopada 2001 roku doszło do znacznego zniekształcenia mojego wywiadu, a sam tytuł: „Senat, czyli stado baranów" stanowi pożałowania godne nadużycie.
Z przykrością muszę stwierdzić, że tak zmanipulowana wypowiedź obraża niezasłużenie wielu ludzi, a ponieważ wywiad nie był autoryzowany czuję się zobowiązany dokonać na pańskich łamach przewidzianych prawem prasowym przynajmniej najistotniejszych sprostowań.
- Rozumiem, że dziennikarz był zainteresowany uzyskaniem ode mnie wypowiedzi na temat obecnego Senatu, natomiast moje wypowiedzi dotyczyły patologii występujących generalnie w pracy Senatu. Z przykrością muszę zauważyć, że rozciągnięcie tego na Senat V kadencji stanowi licencję poetycką autora, bo być może zasłuży on na tak krytyczną ocenę, ale nie po czterech posiedzeniach.
„Dziś mamy kontynuację tej samej linii. Rozpatrujemy na posiedzeniu kilkadziesiąt ustaw, których nikt nie rozumie i nikt nie czytał i tylko stado baranów podnosi ręce i głosuje." Otóż jest to zdanie jawnie nieprawdziwe, gdyż Senat V kadencji dotychczas rozpatrzył jedną dość krótką ustawę i akurat tym razem wszyscy mieli możliwość zapoznać się nad czym głosują. Co więcej uważam, że mogą istnieć sytuacje, w których zachodzi potrzeba nagłego uchwalenia ustawy, ale są to sytuacje wyjątkowe, które nie mogą stanowić reguły.
Mimo pośpiesznego uchwalania ustawy podatkowej sposób przygotowania materiałów przez Ministerstwo Finansów umożliwiał wyrobienie sobie stanowiska i świadome uczestniczenie w debacie i głosowanie. To, co rzeczywiście doprowadza mnie do furii, to sytuacja w której każe mi się zajmować stanowisko w sprawach z którymi fizycznie nie jestem się w stanie zapoznać i kiedy głosowanie w Senacie, jak chcą niektórzy „Izbie refleksji", przestaje dotyczyć ustaw, a zaczyna być wotum zaufania dla rządu. A z takimi sytuacjami mieliśmy do czynienia prawie w każdej kadencji:
I kadencja: 13 ustaw transformacji Balcerowicza. Wpłynęły do Senatu 22 grudnia 1989 roku, a głosowano je zaraz po świętach 28 grudnia.
III kadencja: 35 ustaw z 23 sierpnia 1997 roku, niektóre bardzo trudne np. Ustawa o ochronie danych osobowych.
IV kadencja: ostatnie 3-4 posiedzenia, ustawa o prawie do informacji, nowelizacja kodeksów karnych.
Jeżeli do czegoś podobnego dojdzie w V kadencji, na pewno zaprotestuję, ale jeszcze nie doszło.
- Zupełnie nie wiem skąd w mojej wypowiedzi pojawił się pan Longin Pastusiak. Jako żywo nie zgadzam się z nim zapewne w dziesiątkach spraw, ale jak dotychczas nie mam mu nic do zarzucenia jako Marszałkowi Senatu. Co więcej sposób prowadzenia przez niego głosowania w sprawie regulaminu Senatu chętnie uznałbym za wzorcowy. Każdy nawet najbardziej pobieżnie zorientowany Senator mógł wiedzieć nad czym głosuje. Czy ten dobry wzorzec uda się realizować kiedy na Senat ruszą dziesiątki ustaw, to już zupełnie inna sprawa.
Sprostowanie to piszę z pewną przykrością, bo autor wzbudził u mnie dużo sympatii i poza tym dość wiernie, inteligentnie i żywo przekazał moje poglądy. Cóż kiedy na koniec zaważył nad wszystkim młody wiek i temperament autora, który postanowił potrawę zaostrzyć i przesolił. To jasne, że tak przyprawiony wywiad przeczytało więcej czytelników, ale boję się, że większość z nich skoncentrowała się na skandalizujących baranach niż na moich poglądach.
Łączę wyrazy szacunku
Zbigniew Romaszewski
***
Treść opisywanego wywiadu
"Senat, czyli stado baranów"
Ze Zbigniewem Romaszewskim, podczas wyborów liderem bloku „Senat 2001",
a obecnie senatorem niezrzeszonym
rozmawia Rafał Pazio
Wywiad został opublikowany 24 listopada 2001 roku
Rafał Pazio: Jak to się stało, że Pan - jeden z założycieli Bloku Senat 2001 - jest teraz poza nim?
Zbigniew Romaszewski: Komuna zlikwidowała tę komisję, którą w Senacie stworzyłem i trzy kadencje kierowałem. Chodzi o Komisję Praw Człowieka i Praworządności. Chcieli po prostu zetrzeć z niej piętno „Solidarności". Była to pierwsza na świecie komisja, która miała w swojej nazwie prawa człowieka. Została teraz włączona do Komisji Ustawodawstwa i Praworządności. Po czym wspaniałomyślnie przekazano ją pod przewodnictwo Bloku Senat 2001.
W tym momencie sądziłem, że swą działalność będę mógł kontynuować, nawet pod inną nazwą. Okazało się, że przeszkoda jest tylko jedna. Koledzy z Bloku nie zamierzali dać mi rekomendacji. Dla mnie to była ważna kwestia, ponieważ poświęciłem tej pracy 25 lat. Może mój pogląd na prawa człowieka i sprawy praworządności jest już anachroniczny.
R.P.: Któryś z senatorów Bloku Pana szczególnie nie lubi?
Z.R.: Myślę, że był to generalnie pomysł Unii Wolności. I miałem takie poczucie, że ktoś mi w twarz napluł, po tylu latach pracy.
R.P.: Wyborcy głosowali na Blok Senat 2001, uważając tę inicjatywę jako pewną całość, reprezentującą jakiś program polityczny. Okazuje się, że ulega ona erozji. Co dziś mają z tego wyborcy, że Panowie dostali się do Senatu?
Z.R.: Blok Senat 2001 stwarzał pewną platformę wejścia do Senatu. Był to bardzo luźny związek. Dziś moja obecność czy nieobecność w klubie nie ma znaczenia. Takie same mamy więzy ideowo-programowe, kiedy klub istnieje, jak i kiedy klubu nie ma. Powstanie Bloku to nie był przełom w łączeniu prawicy. Ta scena musi się gruntownie przetasować, ale to zajmie najbliższe dwa lata. Związki przedwyborcze, które powstawały, miały charakter taktyczny i nie są stabilne.
R.P.: Podczas kampanii wyborczej politycy SLD zapowiadali, że rozwiążą Wyższą Izbę parlamentu. Teraz wycofali się z tych zapowiedzi. Czy ma jednak sens istnienie Senatu, który był poprzednio i jest teraz odzwierciedleniem rozkładu sił w Sejmie, tylko proporcje są znacznie silniejsze? Wszystkie głosowania w Senacie są właściwie ustalone w zaciszu gabinetów politycznych już wcześniej.
Z.R.: Marszałek poprzedniego Senatu wart jest obecnego marszałka. Była tu prowadzona systematyczna polityka budowania Senatu dyspozycyjnego w stosunku do rządu i Sejmu. Tę politykę uprawiała pani Alicja Grześkowiak, nie widzę powodu, dlaczego nie miałby tego robić pan Longin Pastusiak. Patologie funkcjonujące w Izbie to jeszcze nie powód, aby ich nie naprawić i nie zbudować przyzwoitej izby parlamentu.
R.P.: Ale nie za bardzo jest komu dokonać tej naprawy, a czas i pieniądze wypływają.
Z.R.: Nie sądzę, żeby w tej kadencji dało się to naprawić. Sądzę, że będzie to taka dyspozycyjna izba polityczna. W poprzedniej kadencji było dokładnie to samo. Na ostatnim posiedzeniu Senatu głosowaliśmy trzy kodeksy. Przecież była to obraza jakiejkolwiek pracy legislacyjnej. A takich przykładów było więcej. Byliśmy jak stachanowcy. Zasługi pani Alicji Grześkowiak dla degradacji Senatu też są ogromne. Dziś mamy kontynuację tej samej linii. Rozpatrujemy na posiedzeniu Senatu kilkadziesiąt ustaw, których nikt nie rozumie i nikt nie czytał, tylko stado baranów podnosi rękę i głosuje.
R.P.: Dziś dyskutujecie panowie o nowej ustawie podatkowej. Największe kontrowersje budzi opodatkowanie oprocentowania lokat bankowych. Banki robią wszystko, żeby przekonać klientów do zakładania lokat omijających podatek.
Z.R.: Robi się to dlatego, żeby pieniądze wzięły banki, a nie państwo. Nie wiem czy to jest dla klientów taki dobry interes, żeby byli okradani przez banki, a nie przez państwo. Jedni są warci drugich. Przecież banki budują swój komfort z prowizji, którą płacą ludzie. Istnieje monopol bankowy. Realizując pewne działania, zakładając działalność gospodarczą, mamy obowiązek korzystania z banku. Osiągnęliśmy ten stopień monopolu, że nie można było wesprzeć swojego kandydata do parlamentu, bez założonego konta bankowego. Jeżeli ktoś nie ma konta, to ustawa „ordynacja wyborcza", pozbawia człowieka praw obywatelskich.
R.P.: Czyli Pan popiera projekt opodatkowania procentów z lokat?
Z.R.: Z jednego trzeba sobie zdać sprawę. Ta ustawa nazywa się: podatek od osób fizycznych. To nie jest podatek od dochodów z pracy, zasiłków, rent i emerytur. Ta ustawa w ogóle nie obejmowała dochodów kapitałowych, a jeżeli - to tylko marginalnie. A musimy się liczyć z tym, że to bezrobocie będzie najważniejszym problemem XXI wieku. I kto to państwo będzie utrzymywał? Czy nasz kraj będzie się rozwijał gospodarczo, czy nie, tendencja będzie taka, że na miejsce zakładu, który zatrudnia 500 osób, stanie zakład zatrudniający 20 osób. Będzie w to zaangażowany kapitał, który będzie produkował pieniądze. Jeżeli my będziemy doić te poszczególne osoby fizyczne, to ten podatek w ogóle przestaje mieć jakikolwiek sens. W związku z tym albo powinniśmy wprowadzić podatek od wszelkich dochodów, albo musimy z tego w ogóle zrezygnować i przejść na podatki pośrednie. Bo jeszcze trochę czasu minie i nie będzie ludzi, którzy będą płacili podatki.
R.P.: Ale to już nie jest chyba wyłącznie wina podatników?
Z.R.: Ustawa podatkowa to nie może być ustawa, która ma prawie pięćdziesiąt stron. To stwarza tyle furtek i dziur, którymi się można przedostać, że mija się z celem. Wtedy powstaje taka zasada, że płacą tylko frajerzy. Jeżeli zaś masz pieniądze, to prawnicy w gęstwinie przepisów doprowadzą do tego, że podatków się nie płaci. Podatki muszą być proste. Na przykład w ustawie podatkowej dwie strony poświęcone są studentom, którzy zarabiają w okresie wakacji. Ludzie, którzy mieliby zawarte tam założenia realizować, poniosą większy koszt niż podatek, który ci studenci zapłacą.
R.P.: Co byśmy jednak nie mówili na temat podatków, w Polsce nie powstał i jest skutecznie blokowany układ polityczny, który by uchwalił dwustronicową ustawę podatkową.
Z.R.: Myślę, że tylko taka dwustronicowa ustawa ma jakieś szansę.
R.P.: Kto ją uchwali?
Z.R.: Nie mam pojęcia. Ja byłbym skłonny przyjąć jedną rzecz. Po pierwsze: powinna istnieć strefa bezpodatkowa. To znaczy w ogóle nie płaci się podatków od dochodów poniżej minimum socjalnego. Powyżej minimum należy ustalić podatek liniowy. To jednak się nie daje zrealizować, gdyż trzeba ruszyć tych „dziewiętnastoprocentowców". Żeby uzyskać potrzebne dochody, dolny próg trzeba podwyższyć.
R.P.: Pytał Pan, kto będzie utrzymywał państwo? A może nadeszły czasy, że obywatele już nie chcą utrzymywać takiego państwa?
Z.R.: Nie chcą, dopóki nie stanie się nieszczęście. Kiedy zniszczą takie World Trade Center, wtedy okazuje się, że państwo jest potrzebne. Koniec końców to państwo - jakby na to nie spojrzeć, uważając nawet, że stanowi zagrożenie praw człowieka - jest jedynym obrońcą tych praw. W jaki sposób będzie można bez państwa tych praw dochodzić? Będziemy to robić przed konsorcjami kapitałowymi? Wtedy uzyskamy sytuację średniowieczną, kiedy wszystko było prywatne - nawet państwo. Ale nikt nie budował dróg, z przestępczością nikt nie walczył, a każdy otaczał się własnym murem. Trzeba patrzeć, jak świat ewoluuje i nie przesadzajmy z tą antypaństwowością, choć oczywiście nikt nie lubi płacić podatków.
R.P.: Dziękuję za rozmowę.