O stanach nadzwyczajnych
Wypowiedź Senatora Zbigniewa Romaszewskiego dla "Rzeczpospolitej" z dnia 9 listopada 2001 roku
Projekty prezydenta to nieporozumienie
"Rzewczpospolita": Jak pan ocenia złożone wczoraj w Sejmie prezydenckie projekty ustaw o stanach nadzwyczajnych, w tym o stanie wojennym?
Zbigniew Romaszewski:
Stary dekret pochodzi z 12 grudnia 1981 roku, więc jego zmiana była konieczna. Jestem oburzony, że przetrwał aż do roku 2001 - wcześniej poprawiano ustawodawstwo, budowano państwo prawa, powoływano niezawisłe sądy, ale nikt się nie zastanowił, że tę zakałę polskiej praworządności należałoby uchylić. Jednak twierdzenie, że teraz to kwestia priorytetowa, jest, powiedzmy delikatnie, zawracaniem głowy. Tłumaczone jest to względami obrony przed terroryzmem, ale ja nie uważam, że Polska powinna się zabezpieczać tak jak Stany Zjednoczone. Nikt nie uwzględnia, że to wszystko po prostu kosztuje.
Popatrzmy na to z punktu widzenia naszej przaśnej rzeczywistości. Mamy teraz dużo poważniejsze sprawy - dziurę budżetową i problem gigantycznego bezrobocia. To raczej tym powinny się zajmować rząd i parlament, więc dajmy spokój ze straszeniem społeczeństwa. Kierowanie do parlamentu tego rodzaju ustaw w istniejącej sytuacji to objaw niezwykle niepokojący. Dlatego projekty trzeba po prostu odrzucić. Uważam je za nie porozumienie. Co więcej - w projekcie ustawy są sprzeczne z konstytucją zapisy, że w stanie wojennym krajem miałby kierować prezydent albo Komitet Obrony Kraju.
Dlaczego ta ustawa jest tak pilna? Za chwilę możemy mieć stan wojenny a następnym krokiem będzie wprowadzenie cenzury - na wszelki wypadek chcemy mieć przecież jakieś nadzwyczajne środki do walki z ludźmi, którzy by się sprzeciwiali. Będziemy cenzurować bin Ladena, tak jak to robią w serwisach informacyjnych Amerykanie, a potem wszystkich, którzy maja inne poglądy.