Moda na bloki
Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Rafał Pazio
Wywiad opublikowany w "Najwyższym Czasie" w dniu 9 czerwca 2001 roku
Od redakcji "Najwyższego Czasu": Senatorowie Krzysztof Piesiwewicz, Kazimierz Kutz, Zbigniew Romaszewski, proponują powołanie bloku wyborczego Senat 2001. w skład tego komitetu mogłyby wchodzić ugrupowania posierpniowe w tym Platforma Obywatelska i wraz z nią UPR. Zjednoczenie sił w walce o fotele senatorskie jest jednym ze sposobów na zatrzymanie pochodu SLD i zdobycie przez tę fomację pełnej dominacji w parlamencie.
Rafał Pazio: Dlaczego podjęli panowie decyzję o utworzeniu bloku wyborczego Senat 2001?
Zbigniew Romaszewski: Wymieniłbym dwie przyczyny. Upartyjniony Senat nie ma sensu. Prowadzi on do oczywistej sprzeczności. Jeżeli w Sejmie i w Senacie są takie same parytety partyjne, to powstaje pytanie: po co jest Senat? Jeżeli zaś parytety są różne - Senat staje się instytucją przeszkadzającą i szkodliwą.
Nikt nie neguje potrzeby funkcjonowania partii, które będą stanowiły w Sejmie podstawę tworzenia rządu. Ale Senat z władzą wykonawczą de facto nie ma nic wspólnego. Ma on za zadanie ulepszanie ustaw, oderwanie się od doraźnych celów załatwianych przez rząd, wyrównywanie partyjnictwa sejmowego, które jest, było i będzie. Dlatego partyjny Senat jest kompletnym nieporozumieniem, niezależnie od tego, czy w przewadze było SLD, czy jest teraz AW"S". Nie dostrzega się prawie zupełnie merytorycznych stanowisk i poprawek, ponieważ senatorowie są jak przez wyżymaczkę przepuszczeni przez dyscyplinę partyjną.
Drugą przesłanką są kwestie taktyczne, wyborcze. Społeczeństwo zbrzydzone jest partiami politycznymi. Sukces Platformy Obywatelskiej pochodzi nie stąd, że ma aż tak atrakcyjny program, bo tego programu nikt tak naprawdę nie zna, ale wynika z przyjęcia nowych zasad. Odczepiono się od partii, które w oczach społeczeństwa się skompromitowały. Nowa inicjatywa braci Kaczyńskich też osiągnęła sukces.
Tymczasem nam również przyświecała idea oderwania się od partii politycznych. Porozumienie z ugrupowaniami startującymi w wyborach ma polegać na tym, że nie wystawią one swoich kandydatów do Senatu, tylko zarekomendują nam konkretnych ludzi. Wtedy utworzymy obywatelski komitet wyborców. Oczywiście, bazując na elektoracie tych ugrupowań politycznych, które przystąpią do bloku, musimy uwzględnić ich interesy polityczne. Nie jest to jednak koalicja partii politycznych i nie dopuścimy do żadnych umów parytetowych. W moim przekonaniu nasza idea ma szansę powodzenia, co widać z poszczególnych notowań ugrupowań, które chcą ją poprzeć. Bazujemy na zdrowym rozsądku. Każdy bunt spowoduje całkowitą destrukcję.
R.P.: Pan Jerzy Wierchowicz z Unii Wolności bardzo sceptycznie wypowiadał się o tej inicjatywie. Czyli nie ma pełnej jedności ugrupowań posierpniowych?
Z.R.: Dla pana Wierchowicza jestem skłonny zrobić wyjątek. Niech wystartuje do Senatu poza listą tego komitetu wyborczego z plakietką Unii Wolności. Natomiast dobrze by było, żeby Unia wykazała resztę zdrowego rozsądku i doszła do przekonania, że przyłączenie się do bloku przyniesie jej korzyści w ilości uzyskanych mandatów.
R.P.: W jaki sposób będą tworzone listy kandydatów do Senatu?
Z.R.: Sfera organizacyjna nie jest do końca gotowa. Oczywiście musi być uzgodniona z przywódcami partyjnymi. Mogę jedynie mówić o pewnych wariantach koncepcji. Rola komitetu wyborczego przy wysuwaniu kandydatur powinna być ograniczana. Główny nacisk należy położyć na porozumienia okręgowe. Pełnomocnicy komitetu w ramach swoich okręgów wyborczych, angażując ludzi posiadających autorytet, powinni doprowadzić do konsensusu ugrupowań uczestniczących i wyłonić tylu kandydatów, ile jest mandatów. To jest sytuacja idealna.
Byłbym skłonny powiedzieć, że jeżeli kandydatury w okręgu zostaną uzgodnione, komitet wyborczy może to tylko akceptować. Jednak może się zdarzyć, że wyłonienie tych kandydatur będzie skomplikowane. Pozostaje więc kwestia, jak to rozstrzygać. Możemy uwzględnić tylko te kandydatury, które zostaną uzgodnione. Można też założyć, że jeżeli okręgi swoich kandydatów nie wyłonią, komitet wyznaczy ich arbitralnie. Niesie to niebezpieczeństwo znalezienia się pod jakimiś nieprawdopodobnymi naciskami. Przed wyborami to jest rzecz katastrofalna.
Ostatnią możliwością jest wprowadzenie na listę uzgodnionych kandydatów i losowanie nie uzgodnionych. Nie wiem, czy nie jest to zbyt idealistyczne stanowisko. Po pierwsze - na listy mogą trafić ludzie nie do przyjęcia. Po drugie - ludzie wartościowi i cenni nigdzie się nie znajdą. W takich przypadkach podejmowanie interwencji jest zawsze niebezpieczne i powinno być ograniczone do minimum. Jednak możliwość korekty przez komitet wyborczy, chociaż w minimalnym stopniu, jest konieczna.
R.P.: Janusz Korwin-Mikke będzie startował na senatora. Jeżeli PO przystąpi do Bloku Senat 2001, czy przeszedłby przez wymagania pańskiej korekty?
Z.R.: Według mnie, w tym komitecie każdy jest do przyjęcia. Janusz Korwin-Mikke, w moim przekonaniu, nie jest wrogiem demokracji. Tylko takie osoby byłyby dla mnie nie do przyjęcia. Być może ma mniej demokratyczne poglądy niż ja, ale my mamy stworzyć blok. Nie partię polityczną, w której musimy mieć zgodne poglądy. Jeżeli będziemy się w Senacie kłócić i uzgadniać stanowiska, to nie zaszkodzi to ani mnie, ani Januszowi Korwin-Mikkemu.
R.P.: Mówił Pan, że trudno rozeznać program Platformy Obywatelskiej. W mediach dało się słyszeć wypowiedzi liderów tej inicjatywy dotyczące ograniczenia liczby senatorów.
Z.R.: Donald Tusk takie rzeczy mówił. Wydaje mi się, że Tuskowi nie bardzo udała się kadencja w Senacie i nie bardzo zrozumiał rolę Senatu. Jest to człowiek aktywny, nastawiony na działanie. Przy obecnej konstytucji funkcja senatora sprowadza się do ślęczenia i wydobywania z ustaw błędów. To go chyba nie do końca satysfakcjonowało. Demokracja musi jednak coś kosztować, a budżet Senatu to promilowe części wydatków państwa. Zajmowanie się tym problemem to czysta demagogia.
R.P.: Pan jest politykiem ROP-u. Czy liderzy tego ugrupowania, Pana zdaniem, podjęli dobrą decyzję, wspierając szeregi Akcji Wyborczej Solidarność Prawicy?
Z.R.: Nie bardzo potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Mało się angażowałem w ostatnim okresie w działalność partyjną. Mnie równie dobrze byłoby w Prawie i Sprawiedliwości, jak i w AWSP. Wszędzie mam ludzi bliskich i odległych. Decyzje podejmuje się jednak takie, jakie może się podjąć. Fakt. że ROP nie kandydował w ramach AW"S" w 1997 roku, to nie była kwestia decyzji liderów Ruchu, ale twarda postawa polityków Akcji. Bracia Kaczyńscy chcą mieć formację mającą przed sobą pięcioprocentowy próg. Wymagałoby to rozwiązania ROP-u. Ruch ma już osiadłe w terenie struktury i rozwiązywanie tego na rzecz niepewnej przyszłości może spowodować, że ludzie z terenu poczują się oszukani. Myślę, że racjonalna polityka i kalkulacja AW"S" wzięła tutaj górę. Czego im i na przyszłość życzę.
R.P.: Ogłoszono tegoroczny raport Amnesty International na temat łamania praw człowieka. Jak Pan ocenia, jako przewodniczący Komisji Praw Człowieka i Praworządności, wyniki tego raportu?
Z.R.: Z punktu widzenia problemów podnoszonych przez Amnestię Międzynarodową, czyli 140 państw objętych raportem. Polska jest oazą spokoju, dobrobytu i demokracji. Natomiast jednym z podstawowych mankamentów w przestrzeganiu praw człowieka przez Polskę jest niedowład wymiaru sprawiedliwości, czyli ograniczenie prawa obywatela do sądu. Rozbudowane uprawnienia obywateli mają charakter absolutnie formalny i nie są stosowane w praktyce. W sprawie cywilnej trzeba czekać na wyrok pięć do dziesięciu łat. w sprawach pracy trzy do czterech lat. Oskarżenia dotyczące Polski są może w jakiejś mierze słuszne, ale ten raport można napisać o krajach, o których się coś wie. a nie o największych tyraniach.
Mam pełny szacunek do tego. że Amnestia zdobywa jednak informacje o państwach tak izolowanych, jak Chiny. Jednak raporty o krajach demokratycznych i zupełnie izolujących się mają zdecydowanie różną jakość.
R.P.: Dziękuję za rozmowę.