Jeśli przegramy, to razem

Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim
rozmawiają Piotr Semka i Łukasz Perzyna
Wywiad opublikowany w dzienniku „Życie” 17 lutego 1998 roku

 

"Życie": Jakim jednym przymiotnikiem określiłby Pan ten rząd?

Zbigniew Romaszewski: Jednym przymiotnikiem? Nie podejmuję się. Wiem natomiast, że aby zrealizować jakiś program, trzeba chcieć, móc i umieć.

"Ż": Zacznijmy więc od tego, czy rząd chce?

Z.R.: Część ministrów chce jednego, część zupełnie czegoś innego. Polityka społeczna i gospodarcza rządu została zdominowana przez polityków UW, zwłaszcza Leszka Balcerowicza. Tak więc Balcerowicz chce forsować swoje koncepcje gospodarcze. Mnie one nie odpowiadają. Czy chcą ich ministrowie AWS? Czy chcą ich wyborcy AWS? W pierwszym wypadku muszę postawić znak zapytania, w drugim jestem przekonany, że odpowiedź brzmi „nie".

"Ż": Skąd te wątpliwości?

Z.R.: Całą politykę finansową państwa uważam za błędną. Założone w budżecie średnie oprocentowanie kredytu, które wynosi 25 proc, przy 11-proc. inflacji może być źródłem załamania gospodarczego. Drogi kredyt oznacza duszenie inwestycji. Do Polski napływa kapitał spekulacyjny, zwabiony wysokim oprocentowaniem. NBP kupił w zeszłym tygodniu niemal miliard dolarów. Grozi to poważnym krachem, do którego dojdzie, gdy ten kapitał zostanie gwałtownie wycofany, jak to było np. w Meksyku.

"Ż": Czy rząd Buzka może?

Z.R.: Znowu dobrym przykładem jest polityka finansowa. Wysokie oprocentowanie kredytu nie sprzyja zmianom w systemie bankowym. Po prostu ciężar utrzymywania szwankującego sektora bankowego, zdominowanego przez PRL-owską nomenklaturę, przerzuca się na społeczeństwo. Przy tak wysokim oprocentowaniu w ogóle nie trzeba się zajmować inwestycjami. By mieć zyski, wystarczy kupować papiery skarbowe emitowane przez skarb państwa. To się skończy, gdy na rynek wejdą banki zagraniczne, a polskie nie sprostają konkurencji.

"Ż": A czy rząd umie?

Z.R.: Dopuszczenie UW do dominującej roli w koalicji jest wyrazem tego, że jedni umieją, a drudzy nie. Nieznany jest przypadek, by słabszy partner koalicji obejmował zarówno Ministerstwo Spraw Zagranicznych, jak i Ministerstwo Obrony. Nowy rząd deklaruje, że jedną z najważniejszych rzeczy jest przeprowadzenie lustracji. No i ja oczy po prostu wytrzeszczam, bo nagle okazuje się, że z budżetu Ministerstwa Sprawiedliwości wykreśla się jedyne 5 min zł przeznaczone na ten cel. A wszyscy mówią jeszcze o udostępnieniu obywatelom archiwów SB. To przecież też będzie kosztować. Realizacja procesów społeczno-gospodarczych to nie tylko dobre pomysły i szumne deklaracje. Na to potrzebne są pieniądze i to trzeba wiedzieć.

"Ż": Jak ocenia Pan premiera Jerzego Buzka?

Z.R.: Trudno mi wyjść poza stwierdzenie, że to miły człowiek. Podobała mi się jego prosta i jednoznaczna reakcja w sprawie żelatyny — decyzja, by zamknąć zakłady w Puławach. O wiele istotniejsze jest jednak, że sprawa w dalszym ciągu nie została wyjaśniona w swym zasadniczym aspekcie rzucającym cień na rząd premiera Buzka. AWS zapowiadała reformę wszystkich dziedzin życia społecznego. Z tych obietnic została jedynie reforma administracyjna. Ja określam to jako szaleństwo zmian administracyjnych.

"Ż": Nazywa Pan szaleństwem reformę samorządową?

Z.R.: Nic o niej nie wiadomo. Usiłuje się ją sprowadzić do totolotka - ile będzie województw? 12, 17, 35? I liczba dodatkowa — 49. Tymczasem liczba to temat zastępczy. Nie mogę się dowiedzieć, jakie funkcje będą pełnić województwa, ani jak będą finansowane. Koszty reformy są wciąż nieznane. Nie wiemy gdzie powstaną nowe urzędy, ile mają kosztować gabinety, ile mebli i akt trzeba przewieźć. Nikt nie ustali, jakie przy tej okazji zaginą papiery. To dopiero będzie prawdziwa „gruba kreska".

"Ż": Jakie są najsłabsze strony tego rządu?

Z.R.: Najbardziej boli kryzys wymiaru sprawiedliwości. Pomińmy problem negatywnej postawy sędziów wobec lustracji.
Stwierdźmy fakt podstawowy, prawo obywatela do sądu staje się powoli fikcją. Sprawy w sądach pracy trwają 3 lata, a cywilne — nawet i 10 lat. Na sądy nakłada się coraz więcej zadań, a budżet ich realnie nie wzrasta. Wątpię, by minister Hanna Suchocka była w stanie sobie z tyra poradzić. Do dziś pamiętam, jak za jej rządów, 4 czerwca 1993 r. w rocznicę odwołania gabinetu Jana Olszewskiego na ulice wyjechały - jak w stanie wojennym - armatki wodne wymierzone w demonstrantów. A sprawa rozpracowywania przez UOP prawicy? Czy to na pewno najlepszy minister sprawiedliwości i prokurator generalny?

"Ż": Z tego co Pan mówi, wynika, że są dwa rządy - bezradny człon AWS i sprawny team Unii, która robi co chce. Co się w takim razie stało z AWS?

Z.R.: W imię celu „pokonania komucha" zbudowano koalicję bez jednoznacznej platformy ideowej i wizji państwa. Swego czasu mówiło się o potrzebie wyłonienia z „Solidarności" Partii Pracy na wzór brytyjski. Teraz powstała AWS, ale jest ona raczej partią władzy. Nie pamięta się, że ta władza jest środkiem do realizacji jakiś celów. Jakich? Nikt już nie pamięta.
Zapomniano o uwłaszczeniu, o sprawach oświaty i służby zdrowia, o walce z korupcją.

"Ż": Sprzeciwił się Pan wejściu ROP do AWS. Gdzie widzi Pan miejsce Ruchu?

Z.R.: Trzeba recenzować i oceniać działania rządu. Ale ROP nie wygra na osłabnięciu AWS. Jedziemy na tym samym wózku. Jeśli przegramy w związku z błędami AWS, to przegramy wszyscy. Ale jeżeli nie będziemy mówili normalnym głosem, tylko potakiwali zgodnie z dyscypliną klubową, to okaże się, że alternatywą jest tylko Sojusz Lewicy Demokratycznej. Mam nadzieję, że zajdą zmiany w samej AWS, nie można uczestniczyć w czymś, z czego nie można być zadowolonym.

"Ż": Czy na kongresie ROP obejmie Pan funkcję przewodniczącego?

Z.R.: Nie ulega wątpliwości, że to Olszewski będzie przewodniczącym ROP. Załamanie zdrowotne, które przeżywał, minęło. Olszewski pozostaje niekwestionowanym liderem.