O prawach człowieka

List Senatora Zbigniewa Romaszewskiego do Pani Ewy Weber – Prezesa Stowarzyszenia "Amnesty International” z dnia 16 listopada 1998 roku

 

Szanowna Pani!

Bardzo dziękuję za Pani list z 22 października 1998 roku. Muszę przyznać, że był on bardzo inspirujący i spowodował, że chorując, niejedną godzinę poświęcić mogłem na przemyślenie roli praw człowieka we współczesnym świecie, metod walki o ich realizację, a w szczególności najistotniejszej kwestii podniesionej w Pani liście, a mianowicie problemu - prawa człowieka a polityka. Jest to niewątpliwie temat ogromny i nie wiem czy uda mi się odnieść do wszystkich problemów, które ze sobą niesie. Tym nie mniej chciałbym przynajmniej z grubsza zarysować moje poglądy w powyższej kwestii.

Tak więc wydaje się bezsporne, że największym osiągnięciem w dziedzinie praw człowieka w bieżącym stuleciu było zafunkcjonowanie tej koncepcji w polityce, tak międzynarodowej jak i wewnętrznej. Co więcej sądzę, że niezależnie od tego, czy nam się to podoba czy nie, proces globalizacji będzie postępował, naprzód stymulowany zarówno rewolucją techniczną jak i potrzebami gospodarczymi. W tej sytuacji prawa człowieka nabierają szczególnego znaczenia jako pewnego rodzaju dyrektywa moralna wyznaczająca kierunki rozwoju ludzkości, chroniąca ją przed dehumanizacją, rozstrzygająca w dobie postępu dylemat nosa i tabakiery.

Należy się więc zgodzić, że prawa człowieka są i powinny być związane z polityką, natomiast problem wzajemnych relacji jest już daleko bardziej złożony i wywołuje u mnie, podobnie jak u Pani cały szereg wątpliwości.

Generalnie jestem zdania i temu celowi podporządkowane są moje działania, że polityka powinna, i to chyba w pierwszym rzędzie służyć realizacji praw człowieka, natomiast prawa człowieka nie powinny być narzędziem realizacji doraźnych celów państw czy ugrupowań politycznych.

Że tak nie jest, doskonale zdaję sobie sprawę, a jako jedyny sposób aby zmienić istniejącą sytuację widzę budowanie silnego lobby wielkiej międzynarodowej wspólnoty ludzi podobnie dostrzegających ten problem. Temu między innymi celowi miała służyć III Międzynarodowa Konferencja Praw Człowieka.

Oczywiście nie należy i nie można rezygnować z podejmowania interwencji indywidualnych, gdyż grozi to wyalienowaniem się ze społecznego kontekstu, ale trzeba sobie zdawać sprawę, jak ograniczony charakter mają tego rodzaju działania. Zajmuję się tym zresztą od 20-tu lat, ale kiedy odpowiadam na 57-mą skargę dotyczącą przewlekłości postępowania sądowego, a czeka na odpowiedź kolejnych 100, tylko dlatego, że 20.000 osób nie zdecydowało się napisać, to najwyższy czas mówić o reformie wymiaru sprawiedliwości, choć są to niewątpliwie działania par exelance polityczne, godzące na dodatek w interesy całej grupy zawodowej. Sądzę, że w najlepiej rządzonym państwie demokratycznym będzie funkcjonował margines działań naruszających prawa człowieka i niewątpliwie powinien on być monitorowany. Co więcej, tego rodzaju mechanizmy powstają: Trybunał Strassburski, Rzecznik Praw Obywatelskich itp., ale czym innym są patologie, które mogą pojawić się w każdym systemie ustrojowym, a czym innym do gruntu patologiczne systemy władzy.

Broniąc 20 Chińczyków, aresztowanych w związku z ich działalnością, nie możemy zapominać o 20 milionach bezimiennych ludzi, przebywających w łagrach. W tym właśnie momencie zaczyna się polityka, a z nią cała hipokryzja stosunków międzynarodowych. Zło kryje się tu przecież nie w złym charakterze tego lub innego satrapy, lecz w systemie ustrojowym państwa. Jeśli o tym nie mówimy, a mówimy jedynie o pożałowania godnych przypadkach, to nie mówimy całej prawdy. Uprawiamy też politykę, tylko wyznaczającą sobie inne, ograniczone cele. Polityka taka bywa również niekiedy skuteczna, ale jest to niewątpliwie polityka.

Prawa człowieka często padają ofiarą międzynarodowej hipokryzji: sprawa ekstradycji Pinocheta to przecież gorszące i zniechęcające widowisko, kiedy to przedstawiciele lewicy, obawiającej się odpowiedzialności za zbrodnie komunizmu, wspólnie z prawicowymi orędownikami walki z relatywizmem moralnym bronią człowieka niewątpliwie odpowiedzialnego za zbrodnie przeciw ludzkości.

Być może wprowadzenie do polityki jednej miary praw człowieka to bardzo trudny i odległy cel, ale ja nie zamierzam z niego zrezygnować.

W tym roku uczestniczyłem w ramach polskiej delegacji w posiedzeniu Komisji Praw Człowieka ONZ w Genewie i muszę powiedzieć, że byłem bardzo zgorszony tym targowiskiem posad i rezolucji. Potem przyszła jednak refleksja, że mimo wszystko przedstawiciele najbardziej okrutnych reżimów musieli się wykręcać kłamać, obiecywać, korumpować, że oto pojawił się problem praw człowieka, którego jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej nie byłoby w ogóle.

Tak więc jest bardzo źle, ale może nie beznadziejnie.

Podnosi Pani kwestię nadmiernie, Pani zdaniem, upolitycznionych wystąpień przedstawicieli Kuby i Czeczenii.

Przykro mi, że nie mogę się do tego odnieść bezpośrednio, gdyż dziesiątki problemów organizacyjnych uniemożliwiły mi uważne śledzenie przebiegu konferencji. Zapoznam się z nim po spisaniu nagrań. Oczywiście, doskonale sobie wyobrażam nadużycie trybuny konferencji dla celów politycznych, jednakże nie oceniając samych wystąpień, chciałbym zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Otóż fakt, że Kuba była reprezentowana przez emigrantów jest wynikiem polityki jej rządu, który nie wypuścił żadnego spośród zaproszonych przez nas działaczy praw człowieka i osobiście żałuję, że nie uzyskałem w tej sprawie rezolucji konferencji.

Druga sprawa to Czeczenia. Otóż jestem skłonny przypuszczać, że nieporozumienie powstałe na tym polu jest raczej wynikiem stosowania pewnych zachodnich cliche praw człowieka, które nie do końca muszą się pokrywać z naszą wschodnio-europejską wizją tych Praw. Jest rzeczą znamienną, że nikt spośród Rosjan, niewątpliwie najbardziej zainteresowanych politycznie problemem czeczeńskim nie miał w tej sprawie żadnych wątpliwości. Nie ma w tym nic dziwnego, bo skoro w trakcie wojny czeczeńsko-rosyjskiej 70% ludności Rosji było przeciwnych wojnie, to fakt, że rosyjscy działacze praw człowieka czynią Rosję politycznie odpowiedzialną za wszystkie wojenne zniszczenia, przynosi im tylko zaszczyt.

Tu chciałem jeszcze raz powrócić do wizji praw człowieka funkcjonujących na Zachodzie. Niewątpliwie społeczeństwa Zachodu są obarczone odpowiedzialnością za kolonializm i ja wysoko cenię tych przedstawicieli, którzy są w stanie podejmować działania w Afryce czy Azji na rzecz wyzwolonych, a trudno organizujących się społeczeństw, ale jeszcze nigdy nie słyszałem, by ktokolwiek zająknął się na temat kolonializmu rosyjskiego, jako kolonializmu.

Ostatnie prace naukowe, jakie udało mi się na ten temat czytać pochodzą z lat 1920-26 i były drukowane w czasopiśmie „Istorik", które zakończyło swoje życie wraz z życiem znacznej części kolegium redakcyjnego. Rosja jest dotychczas jedynym państwem, które nie przezwyciężyło, i co gorsza, nie próbuje przezwyciężyć swej kolonialnej przeszłości. Uważam, że polityka głaskania niedźwiedzia i udawania, że jest grzeczny, donikąd nie prowadzi. Miara jest jedna i odnosi się jednakowo do Francji, Afryki, Stanów Zjednoczonych, Rosji i Chin, i my powinniśmy o tym mówić. Zresztą, to chyba najważniejsza rzecz, w której możemy pomóc rosyjskim demokratom - wyzwolić ich od imperialnej przeszłości.

Tych nieporozumień jest o wiele więcej - odpowiedzialność za zbrodnie komunizmu to problem w gruncie rzeczy na Zachodzie historyczny w odróżnieniu od zbrodni faszystowskich, które nadal są ścigane.

W roku 1986 nie udało mi się objąć Kornela Morawieckiego ochroną Amnesty International jako „więźnia sumienia", ze względu na jego „polityczność" i „skłonność do terroryzmu". Warto zauważyć, że w tym samym czasie dzielni współpracownicy Winnie Mandela, palący ludzi w oponach samochodowych z takiej ochrony korzystali.

Tak więc można te nieporozumienia mnożyć, ale można je również próbować przezwyciężać i prezentować nasz punkt widzenia na problemy praw człowieka byłego obozu komunistycznego. Mamy w tej dziedzinie zarówno wiedzę, jak i doświadczenie godne spopularyzowania. Temu również miała służyć Konferencja.

Stanowisko p. Alicji Grześkowiak skomentowała dostatecznie pani mecenas Orlikowska i lepiej bym tego nie potrafił zrobić.

Na koniec sprawa protestu greckiego Komitetu Helsińskiego. Moją odpowiedź w tej sprawie już Pani zna, ponieważ została przekazana Pani listownie.

No cóż, jest to po prostu wyraz przykrego zbiegu okoliczności i do nikąd nie prowadzącego zacietrzewienia p. Dymitrosa Panayote.

Turecka reprezentacja parlamentarna wzięła udział w Konferencji trochę wbrew naszym zamierzeniom. Pierwszą aferą, którą przeżywałem, był brak flagi tureckiej zauważony i egzekwowany przez wszystkie możliwe czynniki oficjalne tureckie i krajowe. Wychodziliśmy z założenia, że parlamentarzysta też człowiek i o ile działa na niwie praw człowieka to powinien na Konferencji znaleźć swoje miejsce. Jednak sam fakt bycia parlamentarzystą jeszcze do tego nie uprawniał. Niestety nie udało się nam tej prostej prawdy przekazać ambasadzie tureckiej i delegacja się pojawiła, wykazując obsesyjną wrażliwość nie tyle na to, jak prawa człowieka są realizowane w Turcji, ile na to, co inni na ten temat sądzą. Oczywiście w kontakcie z Grekami musiało to dać efekty opłakane.

Co do rezolucji p. Panayote to całkowicie się z nią zgadzam. Uważam ją za rozsądną i wyważoną i z czystym sumieniem mógłbym ją z nim wnosić.

Trudno mi się natomiast zgodzić z obraźliwymi insynuacjami, które zawarł w swym piśmie. Gremium zebrane z dosyć w końcu przypadkowych osób nie może podejmować rezolucji w głosowaniu, ponieważ nie jest w tej mierze reprezentatywne. W sytuacji, gdy na sali było 300 Polaków, w ogromnej większości znanych mi osobiście, nie wyobrażam sobie żeby jakakolwiek (nawet najbardziej kontrowersyjna) rezolucja zgłoszona przez Prezydium nie została przyjęta większością głosów. To dopiero byłaby manipulacja. Dlatego też przyjęliśmy zasadę consensusu i bez rozbicia Konferencji nie można było od niej odstąpić. Być może do następnej Konferencji wypracujemy jakąś inną zasadę przyjmowania rezolucji, „ale to już inna historia".

Łączę wyrazy szacunku i liczę na uczciwą i owocną współpracę
Senator Zbigniew Romaszewski