Finansowanie partii politycznych

Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Ryszard Jaworski
Wywiad opublikowany w „Gazecie Pomorskiej” 17 lipca 1998 roku

 

Nagłówek pochodzący od "Gazety Pomorskiej": „Rozmowa z senatorem Zbigniewem Romaszewskim, przewodniczącym senackiej Komisji Praw Człowieka i Praworządności, autorem propozycji rygorystycznego uregulowania zasad finansowania partii.”

* * *

Ryszard Jaworski: Brak jasnych reguł finansowania działalności partii sprzyja patologizacji życia publicznego, rozwojowi szarej i czarnej strefy w biznesie, korupcji, wreszcie jest niejako akuszerem zorganizowanej przestępczości. Jak daleko od braku wspomnianych reguł jest do afer żelatynowych i zabójstwa generała Marka Papały?

Zbigniew Romaszewski: To nazbyt wielki skrót i chyba uproszczenie. Zabójstwo b. komendanta głównego jest naturalnie zamachem na państwo i dramatycznym sygnałem zaświadczającym o istnieniu interakcji pomiędzy światem przestępczym a światem polityki. W krajach praworządnych bandyci rzadko pozwalają sobie na strzelanie do dzielnicowych, a co dopiero mówić o szefach policji. Proste łączenie kalekiej ustawy o partiach politycznych, która nie precyzuje zasad ich finansowania, z zamachem na gen. Papałę wydaje się jednak nieuprawnione.

R.J.: W cywilizowanej Europie są tylko dwa kraje, gdzie reguły finansowania ugrupowań politycznych nie są przejrzyste i gdzie zabija się byłych i aktualnych komendantów policji i prokuratorów - to Polska i Włochy.

Z.R.: Rzeczywiście, można tu znaleźć analogię. Włochy, podobnie jak Polska, mają jeszcze jedną wspólną cechę psującą jakość życia publicznego, mianowicie i u nas, i tam obsady stanowisk państwowych dokonywane są wedle klucza i parytetu partyjnego. Wracając zaś do niejasności w partyjnych finansach, to wiadomo, że ryby podobno najlepiej łowi się w wodzie mętnej, a nie krystalicznie czystej. Gdyby tak spojrzeć na związek „cichych" partyjnych pieniędzy z patologiami życia publicznego, to faktycznie droga od niejasności w ustawie o finansowaniu elit politycznych do rozwoju przestępczości mafijnej wydaje się prostsza.

R.J.: Jeśli pamiętam, nie o taką wodę pan walczył. Dlaczego od roku 1989 żaden z liczących się klubów parlamentarnych dawnej opozycji nie wystąpił z inicjatywą regulującą tę kwestię? Ani za Mazowieckiego, ani za Bieleckiego ani za Suchockiej, czyli wtedy gdy dawna opozycja bez trudu przeforsowałaby stosowne regulacje prawne.

Z.R.: Proszę pana, po roku 1989 nigdy nie rozliczono b. PZPR, czyli dzisiejszej SdRP z żadnych pieniędzy. Potem przyszła wręcz kryminogenna prywatyzacja, w której polityka różnych zresztą opcji splatała się z gospodarką. W Sejmie I kadencji tylko "Solidarność" i RdR przeciwstawiały się zarówno niejasnościom w finansowaniu partii, jak i obowiązującej aktualnie ordynacji wyborczej, która narusza zasady proporcjonalności i preferuje silne partie. Wszyscy inni liczyli, że zrobią na tym interes. I "zrobili"! To prawda, że był czas na prawne regulacje finansów partyjnych, podobnie jak była szansa na uczciwą prywatyzację, na lustrację i na wiele innych pożytecznych dla kraju rzeczy. Dziś płacimy wszyscy rachunek zaniechania i nie potrafiłbym wskazać ugrupowania politycznego, które nie ma za sobą udziału w większych czy mniejszych machinacjach, czy też - jak kto woli - finansowych przekrętach. Nawet najuczciwsi politycy muszą mieć środki na działalność, jeśli chcą być skuteczni. Nie ukrywajmy - dawna opozycja wchodziła do polityki "goła" i można się tylko dziwić, że jej część zgodziła się przyjąć narzucone przez SLD reguły gry. Zwyciężyliśmy dzięki zasadom, a nie dzięki cwaniactwu i trzeba było przy tym pozostać. Korupcja i nepotyzm przestały być wyróżnikiem obozu postkomunistycznego i wdzierają się w szeregi obozu "Solidarności".

R.J.: Zważywszy na wstrzemięźliwy stosunek polityków do Pańskiej propozycji dobrowolnego opodatkowania się obywateli na ugrupowania, które preferują - chyba nadal nikomu nie zależy na uregulowaniu sprawy. Elity tolerujące wokół siebie szarą strefę nie są najlepszym przykładem do naśladowania.

Z.R.: Wedle mojej propozycji obywatele wcale nie opodatkowaliby się dobrowolnie na rzecz partii. To nieporozumienie. Obywatele uzyskiwaliby natomiast prawo wskazania, na którą partię ma być przekazana złotówka - jedna złotówka i nic więcej! - z opłacanego przez nich i tak podatku od osób fizycznych. Partie byłyby w ten sposób finansowane wyłącznie z podatków, czyli z budżetu, a jedyną zasadą ich utrzymywania byłaby wola podatników! Inne sposoby pozyskiwania środków byłyby zakazane! Wszyscy mieliby wtedy równe prawo popierania partii, którym sprzyjają. Poparcie emerytki i poparcie biznesmena sprowadzałoby się do jednej złotówki! Ponieważ przysłowiowych emerytek jest więcej niż biznesmenów, musiałoby to dość rewolucyjnie wpłynąć na politykę państwa. Nic wtedy dziwnego, że moja propozycja budzi mały entuzjazm establishmentu. Poza tym partie musiałyby wreszcie zacząć dotrzymywać swoich obietnic danym wyborcom przed wyborami, bo mogłyby utracić fundusze. Tego też politycy się obawiają. I z tych, a nie innych powodów moja propozycja nie wywołała entuzjazmu elit, natomiast cieszy się wsparciem wśród wyborców, mimo iż wiele mediów - świadomie lub nie - ją wypaczyło.

* * *

Dopisek pochodzący od Redakcji "Gazety Pomorskiej": Lider włoskiej opozycji Silvio Berlusconi przed kilkoma dniami został skazany na dwa lata i cztery miesiące więzienia i 10 mld lirów za złamanie ustawy o finansowaniu partii politycznych.