Polemizuję z Marianem Krzaklewskim

Polemika z Marianem Krzaklewskim
opublikowana w "Gazecie Polskiej" 8 kwietnia 1998 roku

 

Podczas wywiadu z Marianem Krzaklewskim, jaki został zamieszczony w 10 numerze "Gazety Polskiej", przewodniczący AWS sformułował kilka twierdzeń dotyczących mnie oraz wydarzeń, w których bratem bezpośredni udział. Mimo iż pan Krzaklewski z podobnymi tezami występował już wielokrotnie, starałem się unikać polemiki, aby nie stwarzać dodatkowych napięć w i tak już zróżnicowanym obozie centroprawicy. Ponieważ jednak tego rodzaju postawę pan Krzaklewski traktuje jako wyraz słabości i ponawia próby dezawuowania mojej osoby, to zdecydowałem się wyjaśnić tych kilka fałszywie przez niego przedstawianych kwestii.

Tak więc przewodniczący Krzaklewski stwierdził w wywiadzie, ze w poprzedniej kadencji senacki klub "Solidarności" miał ze mną "bardzo przykre doświadczenia" i ze opuściłem go "w dosyć nieprzyjemnych okolicznościach", choć nie miałem po temu powodów. Nie chciałem już dziś szerzej powracać do spraw, które stały się przyczyną mojego odejścia z klubu dwa lata temu, ale skoro Marian Krzaklewski posługuje się tym faktem w sposób niezbyt uczciwy, nie mam zamiaru pozostawiać go we mgle krzywdzących mnie i niesprawiedliwych sugestii i niedomówień. Bez wątpienia życiu publicznemu najlepiej służy otwartość i uczciwość - winien więc jestem moim wyborcom i czytelnikom „Gazety Polskiej" krótkie wyjaśnienie.

W czasie, gdy przewodniczyłem Senackiemu Klubowi "Solidarności", byłem jednocześnie gorącym zwolennikiem stworzenia politycznej reprezentacji związku. Pomysł ten, dziś realizowany niekoniecznie najfortunniej w postaci Ruchu Społecznego AWS, z ogromnym trudem przebijał się do kierownictwa "Solidarności". Podobnie trudne było przekonanie go do przeprowadzenia przed wyborami prezydenckimi wielkich solidarnościowych prawyborów, które pozwoliłyby wyłonić kandydata możliwie niekontrowersyjnego i dysponującego jak najszerszym poparciem. Byłem przekonany, ze jest to jedyna możliwość uchronienia się przed pułapką wyboru między Kwaśniewskim i Wałęsa, pułapką, która ostatecznie zamknęła się za nami dokładnie tak, jak się tego obawiałem. Już po wyborach prezydenckich (w których oddałem głos na Wałęsę, bo co było robić?) coraz bardziej niepokoiło mnie wyraźne zbliżenie kierownictwa "Solidarności" do byłego prezydenta. Prowadzenie pracy klubu stawało się przy tym coraz trudniejsze ponieważ, jak zauważyłem, było praktyką ze strony Mariana Krzaklewskiego załatwianie spraw z klubem poza moimi plecami.

W tej sytuacji doszedłem do wniosku, ze muszę zrezygnować z przewodniczenia klubowi, zwłaszcza ze zamierzałem zaangażować się w pracę nad solidarnościowym ugrupowaniem politycznym, a statut Związku zabrania łączenia funkcji związkowych i w partiach politycznych. (W odróżnieniu od Mariana Krzaklewskiego, bardzo poważnie traktowałem statut mojego Związku także i w tym punkcie). O tym, ze w ciągu miesiąca zamierzam podjąć taką decyzję, poinformowałem kolegów senatorów, pytając ich czy taka propozycja jest dla nich do zaakceptowania. Aby swobodnie mogli rozważyć ten problem pod moją nieobecność - opuściłem na chwilę zebranie. Jakież było moje zdumienie, gdy po powrocie okazało się, ze nie tylko już nie jestem przewodniczącym klubu "S", ale zdążono nawet dokonać wyboru mojego następcy, nie uwzględniając faktu, że w jego wyborze ja także powinienem uczestniczyć.

Tak więc okoliczności mojego odejścia z klubu były rzeczywiście "nieprzyjemne", jak to powiedział Marian Krzaklewski - nie jestem tylko pewien, czy to właśnie miał na myśli. Do dziś dnia leży mi na sercu los "Solidarności" i bardzo obawiam się, czy najrozmaitsze przepychanki i intrygi personalne, zwane u nas często polityką, poważnie nie zaszkodzą jej przyszłości. Nie jestem przekonany, czy Marian Krzaklewski zdaje sobie sprawę, ze najpoważniejszym atutem związku "Solidarność" jest idea uczciwości, społecznej solidarności i rzeczywistej troski o ludzi. To jest (a może coraz bardziej był?) atut całkowicie realny i wymierny politycznie, przekładalny na zaufanie i głosy wyborców. Ale żeby go móc spożytkować, trzeba o niego dbać i traktować go poważnie. Naginanie związkowych zasad z pewnością mu nie służy.

I jeszcze kolejna sprawa. Marian Krzaklewski twierdzi, że po wyborach Ruch Odbudowy Polski "zawalił sprawę" rozmów na temat mojej kandydatury na wicemarszałka Sejmu. Tutaj niestety całkowicie mija się z prawda. Podczas pierwszych i w zasadzie jedynych rozmów, jakie grupa negocjacyjna AWS prowadziła z Ruchem Odbudowy Polski zaoferowaliśmy fachowe wsparcie Akcji w rozmowach koalicyjnych (na przykład w dziedzinie spraw zagranicznych, wewnętrznych, rolnictwa) i zadeklarowaliśmy zainteresowanie stanowiskami w prezydiach obu Izb. Co więcej, w sprawie mojej kandydatury do prezydium Senatu rozmawiałem z przewodniczącym klubu AWS senatorem Tyrną, który poinformował mnie, że klub AWS podjął decyzję o powołaniu na stanowisko wicemarszałka przedstawiciela SLD. Jeśli jednak kandydatura zgłoszona przez SLD okaże się nie do przyjęcia, to do sprawy można będzie powrócić. Po odrzuceniu pierwszej zgłoszonej przez SLD kandydatury, AWS nie zamierzał do sprawy powracać, odmawiając dość bezceremonialnie podjęcia rozmowy, z której inicjatywą wystąpili senatorowie Chróścikowski i Glapiński.

W wywiadzie pan Krzaklewski dokonał jeszcze jednej manipulacji, zasugerował bowiem, ze bez problemu mógł zostać wybrany wicemarszałkiem senator ROP Adam Glapiński. To już stawianie sprawy na głowie i niestety do tego prosta próba skłócania ludzi, ponieważ to właśnie senator Glapiński zgłosił moją kandydaturę na wicemarszałka. Generalnie ROP stał na, wydawałoby się, racjonalnym stanowisku wspierania działań AWS poprzez promowanie ludzi na tych odcinkach, na których ich kompetencje mogły służyć budowie instytucji Państwa Polskiego. W tym kontekście kwalifikacje senatora Glapińskiego w dziedzinie gospodarki czy finansów nie podlegają dyskusji i dziwić się należy, ze właśnie tam nie zostały dotychczas wykorzystane. Natomiast czwarta już kadencja w Senacie, znajomość specyfiki pracy tej instytucji, jak również pewna nabyta przez ten czas wiedza legislacyjna predestynowały do funkcji wicemarszałka raczej moją skromną osobę. Rozumowanie takie jest oczywiście poprawne, gdy stoimy na stanowisku optymalnego wykorzystania kadr i budowy instytucji państwa. Jeśli natomiast naszym zadaniem jest rozdawnictwo posad w celu zaspokojenia aspiracji poszczególnych ugrupowań politycznych, to sprawa wygląda zupełnie inaczej i wtedy problemy sentymentów i resentymentów oraz układów zaczynają odgrywać pierwszoplanową rolę.

Zaskakujące jest również uporczywe powracanie przez pana Krzaklewskiego do mojego stanowiska w sprawie przerywania ciąży. Charakterystyczne przy tym jest to, że pan Krzaklewski odrzuca fakty, których był naocznym świadkiem, staje się natomiast rzecznikiem budowanej przez kogoś legendy nie posiadającej odniesienia w rzeczywistości.

Fakty bowiem wyglądają następująco: w roku 1990 byłem referentem stanowiska Senackiej Komisji Praw Człowieka i Praworządności na temat miejsca ochrony życia od poczęcia w międzynarodowych aktach prawnych. W swoim wystąpieniu stwierdziłem, że problem ochrony życia od poczęcia byt dyskutowany podczas tworzenia poszczególnych Konwencji i że pozytywne rozstrzygnięcie tej sprawy miało miejsce jedynie w Konwencji Panamerykańskiej (nie ratyfikowanej przez USA). W pozostałych przypadkach uzgodniono jedynie ogólną formułę prawa do życia, pozostawiając rozstrzygnięcia szczegółowe ustawodawstwom wewnętrznym. W głosowaniu opowiedziałem się przeciwko projektowi przedłożonemu przez Senat ze względu na jego nadmierny rygoryzm. Prace nad tym projektem w Sejmie zostały zawieszone.

Przyjęta przez Sejm 7 stycznia 1993 roku ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach przerywania ciąży była rozpatrywana przez Senat II kadencji w dniu 30 stycznia 1993 roku. Ze względu na wyjazd zagraniczny w posiedzeniu nic uczestniczyłem.

Podczas Senatu III kadencji próby liberalizacji ustawy były podejmowane dwukrotnie i w obydwu wypadkach występowałem publicznie jako rzecznik pozostawienia ustawy w obecnie obowiązującej postaci i nie podważania uzgodnionego kompromisu. Raz referowałem stanowisko Klubu NSZZ „Solidarność", drugi raz zgłosiłem i referowałem wniosek mniejszości o odrzucenie proponowanej nowelizacji. Żeby było śmieszniej, pan Marian Krzakłewski był obecny na sali podczas mojego wystąpienia i oklaskiwał je tak entuzjastycznie, że spotkało się to z protestem ze strony pani Senator Berny (SLD). Jeśli dodamy do tego, ze stosunek do ustawy aborcyjnej nie był (i słusznie) zasadniczym kryterium doboru wicemarszałka (co łatwo sprawdzić), to stanowisko pana Krzaklewskiego trudno jest zrozumieć.

Nie jest łatwo prostować i wyjaśniać, bo jedno bałamutne lub nieprawdziwe zdanie wymaga dziesięciu zdań prawdziwych, wdawania się w szczegóły i skomplikowane wyjaśnienia. Myślę jednak, że gwoli jasności warto takie rzeczy robić. Co do mnie, jestem szczerym wyznawcą jawności w życiu publicznym. Politycy nie działają sami dla siebie, działają dla ludzi i w ich imieniu, i dlatego to, co robią, nie jest ich prywatną sprawą. Jest sprawą publiczną.

Zbigniew Romaszewski Senator RP