Europejski bzik

Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Sławomir Raube
Wywiad opublikowany w „Gazecie Współczesnej” w dniu 25 maja 1997 roku

 

Sławomir Raube: Zacznijmy od początku, czyli od preambuły. Dlaczego preambuła jest kwestionowana? Czy zasadniczą rolę odgrywa tu powód religijny czy historyczno-polityczny?

Zbigniew Romaszewski: Preambuła jest taka, jaka jest cała konstytucja. Problem nie tkwi w preambule, a w tym, że nie jest to konstytucja suwerennego państwa.

S.R.: Co to znaczy?

Z.R.: Konstytucja buduje pewien model, w którym Polska jest w gruncie rzeczy pewnym elementem jakiejś ponadnarodowej struktury, której interesy są uwzględniane w pierwszym rzędzie.

S.R.: Mówi pan o art. 90?

Z.R.: Nie tylko. To dotyczy również dość lekkomyślnego upoważnienia samorządów do wchodzenia w stowarzyszenia z samorządami zagranicznymi bez zapisania, jakie są granice tej współpracy. Problem nie jest banalny, bo przecież gmin przygranicznych mamy dużo. To dotyczy także ducha, w jakim został napisany rozdział zawierający regulacje praw człowieka. Tutaj nie rozróżnia się "człowieka" i "obywatela", a to są zupełnie różne rzeczy. Jeżeli, tak jak w art. 30, powiada się, że z godności osoby ludzkiej wynikają prawa człowieka, to zgoda. Ale jeżeli dodaje się do tego i obywatela, to nie jest to prawda, bo prawa obywatelskie wynikają również z obowiązków i powinności obywatelskich. Przemieszanie tego w konstytucji wynika z tego generalnego pomysłu tworzenia struktury ponadnarodowej.

S.R.: Obrońcy parlamentarnego projektu mówią, że zapis o ograniczeniu kompetencji władzy państwowej jest warunkiem kontrolowanego wchodzenia do Unii Europejskiej.

Z.R.: A ja mówię, że w innych konstytucjach tego nie ma, choć te kraje w Unii Europejskiej są. Ale jeżeli zwolennicy przystąpienia do Unii tak uważają, to powinni zapisać jasno, że chodzi o UE, a nie np. o Wspólnotę Niepodległych Państw. Po drugie, powinni zapisać, że w takich a takich kwestiach może być to rozstrzygnięte w referendum, a w innych przez parlament. Taka nonszalancja w obchodzeniu się z suwerennością państwa polskiego, z którego dopiero w 1993 roku wyszły wojska sowieckie, jest w moim przekonaniu nie do przyjęcia.

S.R.: Ryszard Bugaj mówi, że gdyby twórcy parlamentarnego projektu nie uwzględnili tej sprawy, to nie byłoby dyskusji. Jednym słowem, gdyby uczynili tak, jak twórcy wersji solidarnościowej...

Z.R.: Nie wiem, dlaczego tego zatem nie zrobili. Projekt obywatelski w sposób jednoznaczny stwierdza, że Polska jest państwem suwerennym. Gdyby to zapisali, byłbym usatysfakcjonowany. Dodam jeszcze, że w sprawach niesuwerenności mieści się cały ostatni rozdział poświęcony finansom państwa. Uwzględnia on dokładnie globalną równowagę finansową na świecie, a w minimalnym tylko stopniu równowagę finansową państwa.

S.R.: Co pan sądzi o zarzucie środowiska Lecha Wałęsy, że mianowicie konstytucja utrwala negatywny stan dominacji parlamentu nad władzą prezydencką?

Z.R.: To generalnie jest brednia. Problem jest odwrotny. Ta konstytucja ma pewną tendencję do ograniczania władzy przedstawicielskiej. Większym problem jest przesądzenie raz na zawsze, że będziemy wybierać w ordynacji proporcjonalnej.
Prawda jest taka, że obywatele nie będą mieli prawa wybrać swoich przedstawicieli do Sejmu. Obywatele będą mieć wpływ tylko na to, jakie będą proporcje między poszczególnymi partiami. Natomiast nic do powiedzenia nie będą mieć w sprawie zdecydowanego poparcia kogoś bądź zdecydowanego odrzucenia. W związku z tym posłowie nie będą musieli się liczyć ze swoim elektoratem, a tylko ze swoim kierownictwem, które ustawia ich na pierwszym, drugim albo piętnastym miejscu. To kierownictwa partii będą nominowały na posłów, stąd nieodpowiedzialność posłów przed swoimi wyborcami, co skutkuje demoralizacją oraz tym, że interesy partyjne będą dominować w Sejmie.

S.R.: Dyskusje wywołuje fragment regulujący stosunki państwa z Kościołami. Czy projekt parlamentarny grozi perspektywą państwa ateistycznego?

Z.R.: Największy zarzut, jaki stawiam w tej problematyce dotyczy art. 53. Przyznaje on rodzicom prawo do wychowywania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami i sumieniem. To jest przepisana formuła z odpowiednich konwencji międzynarodowych. Tylko że nasz artykuł wzbogaca to o ograniczenie z art. 48, ust.1. Oznacza to, że przekonania, wolność sumienia dziecka mają być uwzględnione. Tutaj powstaje szczelina, w którą mogą ingerować państwo czy zupełnie obce rodzinie czynniki.

S.R.: Jakie mogą być skutki nieprzyjęcia przez naród konstytucji?

Z.R.: Żadne. Trzeba się będzie po prostu ponownie zabrać do pracy. Proszę pana, myślę, że gdyby twórcom konstytucji nie spieszyło się tak, jak się spieszyło, to w ciągu trzech, czterech miesięcy można by było uzyskać sensowną konstytucję.

S.R.: Obrońcy konstytucji mówią, że skoro mamy wchodzić do struktur europejskich, to powinniśmy mieć konstytucję.

Z.R.: Rzeczywiście, twórcy projektu parlamentarnego mają bzika na punkcie wchodzenia do Europy. To odbija się na tej konstytucji. Problemy ustrojowe państwa polskiego są zdominowane tym, że kiedyś mamy wejść do Unii Europejskiej. To przypomina nasze problemy z poprzednią konstytucją, gdzie przyjaźń do Związku Radzieckiego była jednym z najważniejszych elementów. Pomysł rezygnacji z zasadniczej kwestii, jaką jest suwerenność państwa, na rzecz jakichś doktryn, to jest właśnie ta kontynuacja.

S.R.: A co będzie, jeśli konstytucja przejdzie przez referendum?

Z.R.: Przyszła władza będzie po wyborach po prostu sparaliżowana. Ta konstytucja to genialny pomysł, jak przegrywając wrześniowe wybory utrzymać się u władzy. Mam tu na myśli cały szereg artykułów, głównie dotyczących finansów państwa, rządu. To jest właśnie ten genialny pomysł.