Nieprzytomne ustawy nieprzytomnego parlamentu
Opinia senatora Zbigniewa Romaszewskiego opublikowana w „Gazecie Polskiej” w dniu 30 lipca 1997 roku
Od Redakcji: Zamieszczona poniżej wypowiedź dotyczy pakietu ustaw pospiesznie uchwalanych latem 1997 roku. Ustawy te miały pomóc w usuwanie skutków powodzi, która dotknęła głównie południe Polski na początku lipca 1997 roku.
„Gazeta Polska”: Jako jedyny senator był Pan przeciwny nowelizacji tzw. ustaw powodziowych Dlaczego?
Senator Zbigniew Romaszewski:
Przede wszystkim dlatego, że nie jest możliwe przyjęcie w tym tempie dwudziestu paru ustaw, tak aby przyjmujący je posłowie i senatorowie byli świadomi tego. co przyjmują. To było tworzenie pozorów, wynikające z chęci zademonstrowania, że Sejm współczuje z powodzianami. Z punktu widzenia faktycznego nie miało to jednak żadnego znaczenia, gdyż artykuł 23 obowiązującej wciąż małej konstytucji przewiduje, że w takich okolicznościach parlament może upoważnić rząd do wydawania zarządzeń z mocą ustawy na określony czas. Gdyby go wykorzystać, rząd mógłby owe 21 przygotowanych ustaw po prostu zadekretować i ponieść za nie pełną odpowiedzialność Nie było żadnego racjonalnego powodu, aby przyjmował je nieprzytomny parlament w nieprzytomnych obradach. Jest to tworzenie pozorów i niewykorzystywanie normalnych procedur funkcjonujących w demokratycznym państwie. A przy tym, niejako przy okazji przyjęliśmy na siebie odpowiedzialność za ustawy, które mogą być bardzo kontrowersyjne. Choć większość z nich jest bezdyskusyjna, są jednak i takie, które wymagałyby wyjaśnienia, inne zaś budzą wiele wątpliwości -jak np. ustawa zezwalająca rządowi na zwolnienia celne pewnych ilości, czy pewnych kategorii produktów. Jest to ułatwienie adresowane nie do powodzian, ale do importerów. Nie wiemy, jakie produkty zostaną tym objęte. Jest to otwieranie polskiego rynku, chłonnego w wyniku zniszczeń, na napływ towarów importowanych. 1 kto na tym korzysta? Oczywiście importerzy. Bo towary te wcale nie muszą trafić do powodzian. Mogą zostać użyte na zupełnie innych terenach albo po prostu zostać zmagazynowane i kupione bez cła. Gdyby chwilę pomyśleć, istniała tutaj dużo prostsza droga - kupujący określone towary (np. farby, glazurę) powodzianin powinien mieć w urzędzie celnym albo skarbowym zwracane cło. Wtedy musiałby się rzeczywiście wykazać, że jest poszkodowany w wyniku powodzi i pieniądze trafiłyby bezpośrednio do niego.
Oczywistym jest, że obniżenie ceł wpłynie na rozwój rynku budowlanego i budownictwa... Tylko, że myśmy już zdążyli sprywatyzować nasze cementownie i w tej sytuacji zyski, jakie przyniesie zużycie cementu, zamiast zostać w Polsce trafią za granicę.
I jeszcze jedno. Taka klęska żywiołowa, jak tegoroczna powódź, w krajach zachodnich, np. w USA. powoduje pewnego rodzaju koniunkturę. Trzeba przecież wyprodukować materiały budowlane i wszystko, co jest potrzebne do odbudowy zniszczonej infrastruktury. A my otwieramy granicę, żeby nam to przyniesiono z zewnątrz. To są poważne nieporozumienia tkwiące w tych pośpiesznie znowelizowanych ustawach.