Pożegnanie z „Solidarnością”

Z senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Krzysztof Różycki
Wywiad opublikowany "Dzienniku Łódzkim" w dniu 29 stycznia 1996 roku,
w "Gazecie Krakowskiej" 31 stycznia 1996 roku
i w „Dzienniku Zachodnim” 31 stycznia 1996 roku

 

Krzysztof Różycki: W obecnej walce o władzę jedynym liczącym się senatorem był marszałek Struzik. Czy świadczy to o coraz mniejszym znaczeniu Senatu?

Zbigniew Romaszewski: Rola Senatu jest ograniczona, jesteśmy podporządkowani Sejmowi i zapewne dlatego brakuje w naszym gronie osób aktywnych w sferze politycznej taktyki.

K.R.: Wystąpił Pan z senackiego klubu "Solidarności", Co się stało?

Z.R.: Nadal należę do "Solidarności", ale są to bardzo luźne kontakty. Składki opłacam co pewien czas. Aprobuję program Związku. Denerwuje mnie jednak polityczna ekwilibrystyka jego kierownictwa i próby lansowania Lecha Wałęsy jako przywódcy całego obozu postsolidarnościowego. Uważam, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody, zwłaszcza gdy jest ona brudna. Władze "Solidarności" za bardzo przejęły się grą polityczną. Postanowiły wziąć w niej udział, a nie mają dostatecznego doświadczenia. Kończy się to takimi nieporozumieniami, jak Konwent Świętej Katarzyny. Takich błędów, drobnych gierek było po prostu mnóstwo.

K.R.: Bez związkowej bazy będzie Panu trudniej wygrać następne wybory.

Z.R.: Wybory do Senatu są wyborami większościowymi. W razie wygranej tak samo jak innym senatorom należałby mi się zwrot wyborczych nakładów. W ostatnich wyborach uzyskałem 210 tysięcy głosów. Jestem więc optymistą.

K.R.: Czy jako senator niezależny będzie Pan popierał centroprawicę czy też ugrupowania jeszcze bardziej konserwatywne?

Z.R.: W dzisiejszych czasach, zwłaszcza w okresie ustrojowej transformacji, pojęć prawica, lewica nie da się precyzyjnie zdefiniować. Tak jak nazywanie SLD lewicą jest grubą przesadą. Jest to partia postkomunistycznej oligarchii nomenklaturowej, która używając lewicowej frazeologii ma całkowicie liberalną orientację ekonomiczną.

K.R.: Podobną analogię można zastosować wobec "Solidarności". To przecież jedyny w świecie prawicowy związek zawodowy.

Z.R.: To zależy co pod tą prawicowością rozumiemy. Czy społeczna myśl Kościoła katolickiego jest ideologią prawicową? Myślę, że można budować ruch związkowy w oparciu o zasady solidaryzmu. To nie musi być koniecznie związek klasowy.

K.R.: Jest Pan przeciwnikiem powrotu na scenę polityczną Lecha Wałęsy. Czy zgodziłby się Pan, aby zadanie jednoczenia prawicy wziął na siebie Jan Olszewski?

Z.R.: Bardzo go lubię i cenię. Był to bardzo dobry kandydat na prezydenta. Niestety, w opinii publicznej zaszkodziło mu minione premierowanie. Był mało skuteczny, chociaż nie tak mało, jak niektórzy dzisiaj starają się to przedstawić. Tę złą opinię wyrobili Olszewskiemu przede wszystkim ludzie związani z Unią Wolności. Niestety, rząd Olszewskiego zupełnie zaniedbał to, co nazywa się public relations.

K.R.: Czy przewiduje Pan, że obecna koalicja przetrzyma kryzys i dotrwa do wyborów?

Z.R.: Nie mam pojęcia. Pan Kwaśniewski proponował, aby wybory odbyły się wiosną przyszłego roku i myślę, że jest to termin realny, który mnie odpowiada. Ugrupowaniom centroprawicowym szybkie wybory nic by dzisiaj nie dały.

K.R.: To znaczy, że nie popiera Pan apelu Unii Wolności o utworzenie anty-SLD-owskiego "rządu odbudowy"?

Z.R.: Podobną propozycję przedstawiłem w "Rzeczypospolitej" dwa tygodnie przed panem Balcerowiczem. Teraz, gdy Józef Oleksy nie jest już premierem, nie istnieje już zagrożenie państwa. Jestem przeciwnikiem tworzenia taktycznych koalicji, gdzie każda partia jest z innej wsi. W takim rządzie niczego nie da się zrobić. Koalicje muszą powstawać na bazie wspólnych programów a nie doraźnych politycznych gier. Widzieliśmy, jak wyglądała koalicja Unii Wolności z ZChN. Tę propozycję odbieram raczej jako próbę zdobycia władzy przez Unię Wolności.

K.R.: Po ostatnich wydarzeniach politycy z przeciwstawnych sobie obozów nawołują do zrobienia porządku ze służbami specjalnymi. Czy jest Pan podobnego zdania?

Z.R.: Ja ten pogląd powtarzam już od roku 1990. Byłem przeciwny powoływaniu UOP. Moja komisja złożyła wniosek o odrzucenie ustawy o Urzędzie Ochrony Państwa. Przez rok czy dwa mogliśmy funkcjonować bez służb specjalnych i w tym czasie zacząć tworzyć je od nowa.

K.R.: Czy zgadza się Pan z Konstantym Miodowiczem, że ujawnienie naszej agentury byłoby zdradą stanu?

Z.R.: Nasi agenci byli szkoleni w Moskwie. Rosjanie infiltrowali ich od lat. Dlatego uważam, że na starą agenturę nie ma co liczyć, trzeba tworzyć ją od początku.

K.R.: Co sądzi Pan o propozycji prezydenta, aby ujawnić tajnych współpracowników służb specjalnych?

Z.R.: Byłoby rzeczą bardzo niebezpieczną, gdyby robiły to ugrupowania komunistyczne. Bo nie mogę SdRP uznać za normalną partię. Jestem zwolennikiem lustrowania wszystkich ludzi ubiegających się o wysokie publiczne stanowiska. Uważam też, że każdy człowiek, tak jak w Niemczech, powinien mieć możliwość wglądu do własnych akt.

K.R.: Czy to znaczy, że jest Pan za delegalizacją SdRP?

Z.R.: Nie jestem za jej delegalizacją.

K.R.: Wiele mówi się o kryzysie państwa, władzy. Co - według Pana - jest dziś polskim problemem politycznym numer jeden?

Z.R.: Jest taki problem, niestety, na drodze politycznej nie do rozwiązania - to sprawa politycznej moralności. Uznania pewnych wartości, które zostały straszliwie zrelatywizowane.