Występuję z klubu "Solidarności"

Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Tomasz Sakiewicz
Wywiad opublikowany w „Gazecie Polskiej” w dniu 8 lutego 1996 roku

 

Tomasz Sakiewicz: Ogłosił Pan, że rezygnuje z klubu senackiego "Solidarności". Czy to znaczy, że rezygnuje Pan też z członkostwa w Związku?

Zbigniew Romaszewski: Nie. Solidaryzuję się z postulatami związku i będę dalej zajmował się tym co dotychczas robiłem: walką o prawa obywatelskie i prawa pracownicze. Natomiast zupełnie odrzucam .przyjętą taktykę związku, a przede wszystkim sposób uprawiania polityki. "Solidarność" nie potrafiła rozwiązać problemu: w jakiej mierze jest związkiem zawodowym, a w jakiej partią polityczną. Jest rzeczą niewątpliwą, że czy się chce czy nie, "Solidarność" musi w okresie przejściowym, w jakim się znajdujemy, politykę uprawiać. Statut Związku nie przewiduje tego, co obecnie robią władze Solidarności. Decyzje polityczne o bardzo dalekim zasięgu podejmują bardzo wąskie gremia. Prezydium Komisji Krajowej statutowo nie jest władzą Związku. Tymczasem to ono podejmuje najważniejsze decyzje Jeżeli chce się uprawiać politykę to powinny być ustalone jednoznaczne reguły i skonstruowana platforma polityczna, na której działamy. Jedyną wytyczną jaka jest to, żeby być posłusznym wobec uchwał Komisji Krajowej. Nie wiem np., czy Lech Wałęsa, który jest w tej chwili promowany przez związek będzie tym wytycznym posłuszny, nie wiadomo też tak naprawdę to on chce robić. W swoim czasie przekonywał, że chce desygnować na premiera Andrzeja Olechowskiego. Pomiędzy programem Olechowskiego a "Solidarności" jest ogromna przepaść. Budowanie jedności bez uwzględnienia różnic merytorycznych prowadzi do straszliwego chaosu pojęciowego, który spowodował obecną sytuację.

"Solidarność" wmanipulowano w Wałęsę

T.S.: Kto ma obecnie największe wpływy w Związku?

Z.R.: To się bardzo zmienia. Decydując się w 1993 r. na kandydowanie z listy Związku nie przypuszczałem, że w 1995 r. w wyborach prezydenckich Związek będzie popierał Lecha Wałęsę. Nastroje były tak dalece antywałęsowskie, że było to nie do pomyślenia.

T.S.: Dlaczego władze Związku nie chciały poprzeć obozu niepodległościowego?

Z.R.: Funkcjonował tam obóz związany z Lechem Wałęsą. Był to początkowo obóz mniejszościowy, który potem przy pomocy różnych manipulacji rozszerzył swoje wpływy. Z tego powodu odrzucono mój pomysł referendum w "Solidarności" (o tym kto ma być kandydatem na prezydenta). Ludzie tego obozu obawiając się porażki postanowili odwlec termin podjęcia decyzji oraz przekazać ją wąskim gremiom władz związkowych.

T.S.: Chce Pan tworzyć nowy ruch. Czy będzie to związek zawodowy, czy też partia polityczna?

Z.R.: Jestem politykiem i mnie interesuje tworzenie pewnej formacji politycznej. Proponuję rozwiązania ustrojowe i polityczne i z tym w. najbliższym okresie zamierzam wyjść. Chciałbym tymi rozwiązaniami zainteresować przede wszystkim ludzi młodych. Wśród delegatów na Zjazd Krajowy Solidarności tylko półtora procenta to ludzie w przedziale wiekowym od 19 do 29 lat. To jest bardzo niezdrowe. Świadczy o tym, że nie potrafimy przyciągać młodzieży. Jeżeli znajdą się młodzi ludzie, których zainteresują moje tezy programowe, to na tej bazie zaczną oni tworzyć nowy ruch. Jeżeli nie. to usiądę sobie na półce jako szacowny eksponat narodowy.

W bloku z Olszewskim

T.S.: A jak Pan chciałby zdobyć poparcie dla swojego ruchu?

Z.R.: Przede wszystkim poprzez lansowanie społecznej gospodarki rynkowej. My jesteśmy zmistyfikowani, że jedyny model kapitalizmu to model anglosaski, oparty tylko na konkurencji. Istnieją inne modele kapitalizmu, jak chociażby model niemiecki, które są niemniej efektywne, a w znacznej mierze oparte na współpracy. Ten model istnieje również w gospodarce japońskiej.

T.S.: Dlaczego nie wstąpi Pan po prostu do Ruchu Odbudowy Polski Jana Olszewskiego?

Z.R.: ROP jest rzeczywiście poważnym ugrupowaniem politycznym. Z Janem Olszewskim jestem bardzo blisko, często konsultuję z nim swoje posunięcia polityczne i odwrotnie. Nasze poglądy są zbliżone i wyobrażam sobie, że będziemy tworzyli jeden blok polityczny. Swój ruch zamierzam budować nie na elektoracie Olszewskiego, a na elektoracie zewnętrznym. Są to przede wszystkim ludzie, którzy posiadając zainteresowania polityczne wycofali się życia, nie znajdując swego miejsca w funkcjonujących ugrupowaniach politycznych i nie akceptując traktowania polityki, jako gry doraźnych, często bardzo wąskich interesów. Takich ludzi jest bardzo wielu.

T.S.: Czy to nie jest, przepraszam za słowo, szantaż wobec władz "Solidarności": albo pójdą z Olszewskim, albo Pan zabierze cześć związkowego elektoratu?

Z.R.: Zapisanie się do Związku nie jest wybraniem określonej opcji politycznej. Myśmy się nie umawiali na określony program, na określonych liderów politycznych. To raczej ze strony władz Związku mamy do czynienia z próbą wmanipulowania swoich członków, w tym również mnie, w jakąś sytuację, która nie do końca była z nami uzgodniona.

T.S.: Czy jeżeli dojdzie do powstania proponowanego przez Pana ruchu, wykorzysta go Pan do wyczyszczenia sytuacji w Związku?

Z.R.: Pomysł powstania takiego Ruchu zgłosiłem już po wyborach parlamentarnych w 1993 r. Uważałem, że należy zbudować niezależną i współpracującą ze związkiem partię polityczną, reprezentującą interesy pracownicze, ale również interesy drobnych pracodawców: rzemieślników handlowców, taksówkarzy, których byt jest przede wszystkim zależny od stanu rynku wewnętrznego. Była to koncepcja budowania silnej klasy średniej. Powstała ona w odpowiedzi na próby budowania oligarchii.
Co zrobią członkowie Związku i jak oni będą chcieli zareagować na moja propozycję to jest już ich sprawa.

Z obu stron grozi nam rosyjska infiltracja

T.S.: Jak Pan ocenia obecną sytuację polityczną w Polsce?

Z.R.: Pomysł budowania systemu oligarchicznego nie jest wyłącznie pomysłem komunistycznej nomenklatury. Pomysł ten pokutuje również świadomie czy nie w koncepcjach różnych postsolidarnościowych partii politycznych i to on spowodował spustoszenia wśród solidarnościowego elektoratu. Oczywiście oligarchia nomenklarurowa jest bardziej niebezpieczna niż oligarchia solidarnościowa - jest bardziej bezwzględna i cyniczna - ale mnie nie odpowiada system oligarchiczny jako taki, niezależnie od rodowodu elit. Podobnie z obu stron grozi nam infiltracja rosyjska. Przypomnę sprawę traktatu polsko-rosyjskiego, forsowanego przez Lecha Wałęsę, umożliwiającego utworzenie na terenie posowieckich baz spółek polsko-rosyjskich. Próba traktatowego uznania obecności rosyjskiej w Polsce graniczyła ze zdradą stanu. Przypomnę jeszcze sprawę budowy gazociągu, uzależniającego Polskę od dostaw rosyjskiego gazu.

T.S.: Czy Rosjanie w tej chwili rozdają w Polsce karty?

Z.R.: Moim zdaniem tak. I dlatego istnieje ogromna potrzeba budowania trzeciej siły, która mogłaby się temu przeciwstawić.

T.S.: W jaki sposób miałaby się przeciwstawić?

Z.R.: To co teraz powiem, uważa się za naiwność, ale ja sądzę, że jest w tym wiele pragmatyzmu. Dotąd dokąd byliśmy wierni pewnym wartościom - wygrywaliśmy. Kiedy zdominowaliśmy politykę taktyką, walką o posady, to zaczęliśmy przegrywać. Dla mnie w tej chwili najważniejszy jest sposób uprawiania polityki. Można zawierać koalicję. ale na bazie zrozumiałego dla wszystkich kompromisu programowego.

Nie śpieszyć się z wyborami

T.S.: Czy jest Pan zwolennikiem przyśpieszonych wyborów parlamentarnych?

Z.R.: Nie, jeszcze nie jesteśmy do tego przygotowani, aczkolwiek nie sadzę, żeby wybory w tej chwili zakończyły się jakimi kataklizmem. Przyśpieszone wybory spowodują, że będziemy na musiku i zamiast zawierać wspólnoty programowe połączymy się w najbardziej egzotyczne koalicje. Nie wyobrażam sobie żeby pozycja SdRP po tym co się stało mogła szybko wzrosnąć, oczywiście, jeżeli na siłę nie będziemy budować jedności narodu czy montować okrągłych stołów za zamkniętymi drzwiami - tak jak to proponuje Lech Wałęsa.

T.S.: Czy Wałęsa powinien zniknąć ze sceny politycznej?

Z.R.: Jeżeli przedstawi swój program, zbierze swoich zwolenników i będzie wiadomo o co mu chodzi, to może w niektórych sprawach go poprę.

Kuroń nie chciał pomóc Frasyniukowi

T.S.: Przez całe lata uchodził Pan za człowieka blisko związanego Z Kuroniem czy Michnikiem. Jak to się stało, że rozstał się Pan z tym środowiskiem?

Z.R.: Byłem poprzez KOR tak samo związany z Adamem Michnikiem jak z Antkiem Macierewjczem czy księdzem Zieją. Z KOR-em to ja się nigdy nie chciałem rozstać, należałem do tych, którzy byli przeciwni rozwiązywaniu tej organizacji. Razem z żoną koncentrowaliśmy się przede wszystkim na obronie praw człowieka, a więc na stworzeniu tych jeszcze bardzo słabych w tym czasie elementów poczucia bezpieczeństwa. Broniliśmy uczestników masowego ruchu antytotalitarnego bez względu na uznawane przez nich opcje polityczne, od trockistów po Ruch Obrony Życia Nienarodzonych. W tym czasie Adam Michnik czy Jacek Kuroń posiadali już wyraźną wizję uprawiania polityki. Ponieważ jednym z podstawowych sposobów obrony osób aresztowanych było budowanie popularności, to np. obrona Władka Frasyniuka była bardzo utrudniona, gdyż lansowanie go godziło w schemat hierarchii władz ustalonej przez szeroko rozumiane środowisko warszawskie i sterowaną poprzez nie Tymczasową Komisję Krajową "Solidarności". W efekcie obronę Frasyniuka prowadziliśmy we współpracy z "Solidarnością Walczącą". Ostatecznym powodem oddalenia się była obraza, jaka zapanowała w środowisku warszawskim po założeniu przez nas, w oparciu o decyzję Lecha Wałęsy, Komisji do spraw Interwencji i Praworządności NSZZ "Solidarność".