Związek musi być związkiem

Z senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Iwona Grosskreutz
Wywiad opublikowany w bydgoskim „Ilustrowanym Kurierze Porannym” 31 marca 1995 roku

 

„Solidarność” powinna wyłonić swojego kandydata na prezydenta

Iwona Grosskreutz: Jak pan ocenia związek zawodowy „Solidarność"? czy w polskiej polityce odegra on jeszcze jakąś rolę?

Zbigniew Romaszewski: Ważna rola związku sprowadza się, w okresie przeobrażeń i budowania demokratycznego państwa wolnorynkowego, do wykształcenia klasy średniej. Na całym świecie klasa ta powstała dzięki silnym związkom zawodowym. Wystarczy przyjrzeć się związkom w USA, w Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Francji, by zrozumieć, że tam gdzie związki zawodowe były słabe, wytworzyła się wąska warstwa zamożna, uprzywilejowana i reszta wynędzniałego społeczeństwa. Klasa średnia stanowi epokę demokracji. Historia lat 40., 50. i 60. na Zachodzie unaocznia jak doniosła może być rola związku zawodowego.

I.G.: Zbliżają się wybory prezydenckie. Czy widzi pan także w nich rolę dla związku?

Z.R.: Widzę, ale nie wiem czy „Solidarność" ją udźwignie. Uważam, że w wyniku prawyborów należy wyłonić naszego kandydata i to jest jadanie, które związek mógłby wykonać. „Solidarność" ma szansę na wygranie wyborów, ale o to powinni się postarać sami członkowie. Gdyby już w drodze prawyborów nasz kandydat zdobył 500 - 700 tysięcy głosów, to wraz z głosami rodzin daje mu to pewne miejsce w drugiej turze wyborów. Jestem przekonany, że nasz kandydat ma realną szansę na stanowisko prezydenta. Wymaga to jednak czynnego udziału i pełnego zaangażowania się wszystkich członków związku. Sądzę, że na liście prawyborów winni znaleźć się wszyscy ci, którzy pragną kandydować i którzy identyfikują się z obozem solidarnościowo-niepodległościowym.

I.G.: Marian Krzaklewski mówił o możliwości przekształcenia związku w partię polityczną. Może to jednak, nastąpić wtedy, gdy uchwalony zostanie w drodze referendum projekt solidarnościowej konstytucji. Czy podziela pan takie stanowisko?

Z.R.: Uważam, że związek musi był związkiem, tym bardziej, że ma swoje miejsce w strukturze organizacyjnej państwa. Rzeczą odrębną jest reprezentacja polityczna funkcjonująca obok związku jak np. amerykańscy demokraci. Na politycznym horyzoncie w gruncie rzeczy nie ma partii, która broniłaby interesów politycznych ludzi pracy.

I.G.: Gdyby jednak „Solidarność" przekształciła się w partię polityczną, jakie miejsce powinna zająć?

Z.R.: Gdyby powstała taka partia umieściłbym ją w środku, między lewicą a prawicą, choć w gruncie rzeczy przeciwny jestem opisywaniu rzeczywistości politycznej pojęciami lewica i prawica. SLD też nie jest formacją lewicową a liberalną, poza skrajnymi ugrupowaniami lewicowymi. Programowo jednak jest liberalna.

I.G.: Znaczenie związku maleje, czy pan też to dostrzega?

Z.R.: „Solidarność" przestała być ruchem społecznym i ograniczyła się do działalności związkowej. Na polu przez nią zajmowanym pojawiło się kilkadziesiąt, a nawet kilkaset partii politycznych, które doprowadziły do powstania pewnego chaosu pojęciowego i do zakłócenia, patologizacji sceny politycznej.
Doszło do tego, gdy podobne programy i zespoły wartości reprezentowało po kilka partii. Na tym polegała porażka obozu niepodległościowo-solidarnościowego w 93 roku.

I.G.: Czy nie obawia się pan, że „Solidarność." nie udźwignie pokładanych w niej nadziei w obliczu tarć i chęci robienia karier przez jednostki, które nie zawsze się do tego nadają?

Z.R.: Wszystko zależy od tego jak potrafimy się zaangażować w budowę państwa demokratycznego. Rządzenie zależy od aktywności, a jeśli jest ona chora, to demokratyczne społeczeństwo powinno ją wyeliminować. Jedną z poważniejszych barier, przed którą stoimy, jest bariera świadomościowa. Trzeba nauczyć ludzi korzystania z demokracji, z praw, które im przysługują, a dostali ich więcej niż potrafią wykorzystać. Ludzie w gruncie rzeczy nie zdają sobie sprawy z tego co mówią, gdy powtarzają: komuno wróć! Myślą tylko o przywilejach, które utracili. Trzeba im mówić po co jest demokracja, związek, wolność słowa. Tak było w roku 80. a zabrakło tego w 89. Mass media też nie podjęły tego tematu.

I.G.: Jak przed kolejnymi wyborami ocenia pan szansę Wałęsy na prezydenturę?

Z.R.: Przez półtora roku jest prowadzona kampania, która ma wśród ludzi wyrobić przekonanie, że nie ma innej alternatywy; albo będzie Wałęsa, albo Kwaśniewski. Jedni i drudzy są z tego bardzo zadowoleni, choć potem wybiera się nie tego, kto odpowiada, a tego, kto ma większe szansę wygrać. Może się zdarzyć, że antykomunista postawi krzyżyk Wałęsie. Niestety, nikt nie pamięta, że 35 procent ludności mieszka na wsi i trzeba o nią walczyć. Czego by nie powiedzieć o premierze Pawlaku, to swojemu elektoratowi się nie naraził. Były cła zaporowe na żywność, opłaty wyrównawcze, a BGŻ uratowano. Być może polityka Pawlaka się zapadnie, ale z konsekwencjami będzie walczył Oleksy, a Pawlak elektoratu nie straci. Nie wiem dlaczego, ale na listach kandydatów nie ma w ogóle centroprawicy. Sądzę, że „Solidarność" powinna wyłonić swoje go kandydata na prezydenta, jednak o tym, czy Lech Wałęsa ma prawo korzystać z poparcia „Solidarności" powinni decydować wszyscy członkowie związku, a nie jego funkcjonariusze.