Obrońcy praw

Z Zofią i Zbigniewem Romaszewskimi rozmawia Joanna Gospodarczyk
Wywiad zamieszczony w „Kontaktach” 12 marca 1995 roku

 

Joanna Gospodarczyk: Był Pan świadkiem łamania praw człowieka w Czeczenii. Dlaczego, Pańskim zdaniem, świat nie podejmuje bardziej zdecydowanych kroków wobec Rosji?

Zbigniew Romaszewski: Takie postępowanie wynika z przyjętego założenia, że jest to wewnętrzny problem Rosji. Nic bardziej mylnego. Otóż Czeczenia nie podpisała konstytucji Federacji Rosyjskiej ani żadnego innego dokumentu świadczącego o jej podległości wobec Rosji.
Wręcz przeciwnie: kiedy Borys Jelcyn wzywał po puczu moskiewskim w 1991 roku, żeby republiki ogłaszały autonomię, to właśnie Czeczenia jako jedna z pierwszych ogłosiła swoją konstytucję i niepodległość. Nie ma więc żadnego traktatu prawnego, który głosiłby, że Czeczenia należy do Rosji, chyba że prawem kaduka, czyli podbojów kolonialnych. Zachód marzy o klarownej sytuacji, kiedy światem rządziły dwa ogromne mocarstwa. One dzieliły się odpowiedzialnością. Podzielona Rosja nie spełnia obowiązków dawnego Związku Radzieckiego, czyli nie spełnia marzeń Zachodu.

Joanna Gospodarczyk: Czy widzi Pan możliwość zakończenia wojny czeczeńskiej?

Zbigniew Romaszewski: Wojna musi zakończyć się podpisaniem porozumienia między państwami. Czeczenia ma ropę naftową. Ceną za nią będzie szeroko rozumiana autonomia Czeczenii. Jeśli tak się nie stanie, to wojna czeczeńska będzie trwała długo. Straci na niej władza i społeczeństwo rosyjskie. Już teraz większość Rosjan sprzeciwia się wojnie. Trzeba pamiętać, że gotuje się w innych małych państwach, choćby w Baszkirii, która również żąda autonomii. Świat powinien bardzo głośno potępić interwencję w Czeczenii, relacjonować przypadki łamania praw człowieka. Sądzę, że zmienia się na bardziej zdecydowane stanowisko Stanów Zjednoczonych. Wystąpienia różnych rządowych przedstawicieli są już ostrzejsze w tonie.

Joanna Gospodarczyk: Bogate państwa Europy Zachodniej i Stany Zjednoczone starają się pomóc mieszkańcom terenów objętych wojnami wysyłając żywność, leki, odzież. Czasem jednak, kiedy sytuacja wymaga długotrwałej pomocy, brakuje entuzjazmu, konsekwencji w działaniu. Organizacje wycofują się, nie są przygotowane do dłuższej pomocy. Czasem też zdarza się, że na pomocy charytatywnej zbijają swój kapitał wyborczy, a różni ludzie i instytucje bogacą się.

Zbigniew Romaszewski: Czym jest pomoc charytatywna, mogliśmy przekonać się w stanie wojennym. Faktycznie w latach 1981-83 żyliśmy z przysyłanych nam darów. Myślę, że teraz dobrze spłacamy dług wobec międzynarodowej społeczności. A że czasami pomoc nie trafia tam gdzie należy, że jest rozkradane... Zawsze jest taki margines i ryzyko.

Joanna Gospodarczyk: Prowadziła Pani Biuro Interwencji Senatu RP. Ostatnio zostało zreorganizowane, odeszła Pani i część współpracowników. Czy ktokolwiek przejął sprawy, którymi Biuro się zajmowało?

Zofia Romaszewska: Niestety, nie. Nowe Biuro najczęściej wysyła na skargę odpowiedź „obywatelu, radź sobie sam". Nowy dyrektor zaczął urzędowanie od przemeblowania gabinetu.
Nasze Biuro było eksperymentem. Z zaciekawieniem przyglądali się nam parlamentarzyści z innych krajów. Naszym zadaniem było przyjęcie skargi, wyszukanie sposobu załatwienia i przedstawienie problemu parlamentarzystom. Chcieliśmy, żeby nie byli oni oderwani od rzeczywistości, żeby wiedzieli, co dzieje się na co dzień w kraju. Niekiedy zabieraliśmy się do opracowania większego problemu. Zrobiliśmy np. dokładne opracowanie na temat domów poprawczych, ich miejsca w systemie penitencjarnym. Posługiwaliśmy się niezbyt sztampowymi metodami, co nam zresztą zarzucano. Jeździliśmy do domów poprawczych, bez zapowiedzi, chcieliśmy zobaczyć jak naprawdę funkcjonują te placówki. Naszym opracowaniem zainteresował się Rzecznik Praw Obywatelskich. W Biurze pracowały 24 osoby. Niestety, obecny parlament zlikwidował również Biuro Studiów Zagranicznych. Widocznie nie potrzeba.

Joanna Gospodarczyk: Czy popiera Pan działania senator Marii Łopatkowej, aby utworzyć instytucję Rzecznika Praw Dziecka?

Zbigniew Romaszewski: Pani senator Łopatkowa ma dużo racji. Rzeczywiście, Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich nie zawsze potrafi rozwiązać problemy prawne związane z dziećmi. Podobnie jest z sądami rodzinnymi, które często biorą stronę rodziców, a nie kierują się dobrem dziecka.

Zofia Romaszewska: Nasze Biuro współpracowało z panią senator. Pamiętam sprawę młodego małżeństwa, które nie mogło mieć dzieci. Pewnego dnia znalazło na śmietniku noworodka. To był dla nich znak z Nieba. Zapragnęli adoptować to dziecko. Okazało się, że nie mogą, bo jest kolejka chętnych rodziców. Wspólnie z panią senator przekonywaliśmy sądy, kuratora, aż się udało.

Zbigniew Romaszewski: Sądy rodzinne wydają często wyroki, które nakazują, by dziecko kochane i przez lata wychowywane przez babcię oddać matce, która dotychczas nie interesowała się nim. Jest to działanie na siłę, kierowanie się jedynie przepisami. Uważam, że sędziowie powinni być poddani, jako trzecia władza w Polsce, kontroli społeczeństwa. A jedynym tego sposobem jest jawność ich pracy, nieutrudnianie dostępu do informacji dziennikarzom. Tylko w ten sposób można wypełnić konstytucyjny zapis o władzy zwierzchniej społeczeństwa.