Trudne drogi demokracji

Artykuł zamieszczony w „Gońcu Staszowskim” w listopadzie 1995 roku

 

Adam Bień, ostatni z żyjących uczestników moskiewskiego procesu „Szesnastu" powiedział na sejmiku województwa tarnobrzeskiego, że w dniu dzisiejszym podziału na lewicę i prawicę zupełnie nie pojmuje i nie widzi odniesienia tego sporu do otaczającej rzeczywistości. Muszę przyznać, że go bardzo głęboko rozumiem, ponieważ nie jestem w stanie odszukać się wewnątrz insynuowanego podziału. Bezsprzecznie swój rodowód polityczny wiążę z KSS „KOR" i paryską „Kulturą". Jerzy Giedroyć, prof. Lipiński, Mikołajska, ks. Zieja, dr Rybicki, prof. Kielanowski, prof. Szczypiorski - czy to lewica czy prawica?

Myślę, że szukanie odpowiedzi w historii to nonsens. Odnajdować się musimy w naszym stosunku do problemów, które rozwiązać musimy tu i teraz. A więc bezsprzecznie gospodarka wolnorynkowa i to nie tylko w odniesieniu do cen, ale również wolnego rynku kapitału i pracy. Sądzę, że tylko w tych warunkach możliwa jest normalna ekonomia, tylko w tych warunkach możliwa jest ocena efektywności gospodarczej różnych przedsiębiorstw, tylko w tych warunkach możliwe jest odciążenie budżetu państwa od działalności charytatywno-gospodarczej. Dla tego celu niezbędna jest prywatyzacja przeprowadzona z pełną energią. Ale równocześnie uważam, że nie jest możliwe przeprowadzenie prywatyzacji bez uwłaszczenia społeczeństwa. Pomysł, że majątek państwowy na rzecz którego byli okradani wszyscy obywatele miałby zostać oddany jest społecznie nie do przyjęcia.

Nie mam żadnej wątpliwości, że po uruchomieniu wolnego rynku kapitałowego dojdzie do akumulacji kapitału, ale na starcie ci, którzy tę własność państwową tworzyli muszą być równi. Dlatego też popieram wszelkie rozsądne formy akcjonariatu jako umożliwiające przeprowadzenie procesu prywatyzacji zgodnie z poczuciem sprawiedliwości społeczeństwa.

Uważam, że spokojne godzenie się na 1,5 mln. bezrobotnych pod koniec 1990 r. jest niedopuszczalne i może doprowadzić do sytuacji, która raz na zawsze przekreśli nasze aspiracje demokratyczne. Istnienie bezrobocia w granicach 2-3% na pewno sprzyja poprawieniu etosu pracy, który został zdewastowany podczas 45 letnich rządów komunistów. Jednakże bezrobocie jako zjawisko masowe jest nie do przyjęcia i będzie w oczach społeczeństwa dezawuowało rząd, który do tego dopuści. Nie wspominam tu o anarcho- i kryminogennych skutkach tak powszechnego bezrobocia.

Uważam również że w procesie przegrupowania siły roboczej zasadniczą rolę powinny odegrać związki zawodowe. Odnalezienie się NSZZ "Solidarność" w tym procesie pozwoliłoby na sformułowanie programu, który nie miałby roszczeniowego bądź gloryfikującego odniesienia do rządu, ale stanowiłby bardzo ważną podstawę dla zabezpieczenia interesów pracowniczych. Koncepcję takiego Funduszu Ochrony Pracownika, który w oparciu o uwłaszczenie zwalnianych pracowników oraz dogodne kredyty i ulgi podatkowe tworzyłby nowe miejsca pracy w sektorze prywatnym, przedstawiłem już rok temu i uważam, że koncepcja ta nie straciła niczego ze swej aktualności.

Odbudowywanie warstwy średniej w miejsce poszerzania marginesu społecznego to rzecz chyba godna zastanowienia.

Uważam także, że niezbędne jest ograniczenie centralnego aparatu władzy na rzecz instytucji samorządowych. Powinno to znaleźć odbicie przede wszystkim w przygotowywanym budżecie i w odpowiednim systemie podatkowym. Władza centralna powinna być na pewno silna, ale jej udział w organizowaniu życia społeczno-gospodarczego kraju winien ulegać systematycznemu ograniczaniu. Jest to jedyny sposób zahamowania roszczeniowości i rozbudzenia aktywności społecznej. Dalsza rozbudowa i powoływanie nowych instytucji biurokracji centralnej stoi w oczywistej sprzeczności z tymi założeniami.

Na obecnym etapie interwencjonizm państwowy jest na pewno niezbędny. Jak szkodliwym by nie był mecenat państwowy, przekształcający automatycznie kulturę w instrument propagandy, to w obecnej sytuacji niedorozwoju infrastruktury demokratycznej (fundacje, stowarzyszenia), jest on niezbędny i poddanie kultury regułom wolnego rynku wydaje się być nieporozumieniem.

Interwencjonizm ten dotyczy szeregu dziedzin życia społeczno-gospodarczego z nabrzmiałym problemem rolnictwa na czele. Brak konkretnego programu rządowego dla rolnictwa w połączeniu z demagogią spadkobierców Związku Kółek Rolniczych doprowadził do godnych ubolewania zajść. Program taki powinien zaistnieć od zaraz, ale rozwijając istniejące problemy, powinien stymulować rozwój racjonalnych metod gospodarowania. W zaistniałych warunkach wolnego rynku rolnictwo polskie się nie utrzyma, ale nie może być celem państwa petryfikowanie poprzez nadmierny protekcjonizm zastanego stanu polskiego rolnictwa, produkującego nieefektywnie towary złej jakości. (w woj. tarnobrzeskim 97% skupowanego mleka znajduje się poniżej wszelkich norm kwalifikacyjnych. Obciąża to oczywiście nie tylko rolników, ale cały system skupu i przetwórstwa).

Uważam za niezbędne znalezienie formuły, godzącej silną władzę wykonawczą z silnym parlamentem sprawującym funkcje ustawodawcze i kontrolne.

W okresie przejściowym, gdy zasadniczym zmianom podlega całe ustawodawstwo, jestem zwolennikiem przekazania specjalnych uprawnień rządowi, celem zlikwidowania fikcji rzekomego parlamentaryzmu, w którym ustawy przyjmowane są bardziej ze względu na termin i problemy władzy wykonawczej niż ze względu na ich obiektywną słuszność.

Wyobrażam sobie, że powinny istnieć sfery życia, prawa obywatelskie, prawa człowieka, przemiany ustrojowe, w których wyłączność parlamentu, jako ciała stanowiącego ustawy, winna być zagwarantowana. Równocześnie rząd powinien dysponować możliwością wydawania „dekretów" (za co tak krytykuje się Lecha Wałęsę), wchodzących w życie z dniem ogłoszenia, które byłyby w ciągu, powiedzmy, pół roku badane przez parlament i odpowiednio nowelizowane, bądź pozostawione bez poprawek stawałyby się ustawami. Tego rodzaju procedura wymagałaby oczywiście stworzenia instytucji badającej reakcję życia społeczno-gospodarczego na wprowadzone „dekrety".

Wyobrażam sobie, że tę rolę mógłby spełniać NIK. W moim przekonaniu instytucja ta, która w ramach obowiązującego systemu wypełniała swe funkcje dość przyzwoicie, uległa w ostatnim okresie pewnej alienacji. Wydaje się celowe bardziej ścisłe zintegrowanie jej z pracą parlamentu i stworzenia w ten sposób dla Sejmu i Senatu efektywnego narzędzia kontrolno-studyjnego. Wymagałoby to oczywiście istotnych zmian organizacyjnych, ale jednocześnie wzmacniałoby pozycję i umożliwiało racjonalną pracę parlamentu.

Reasumując, uważam, że jedną z najistotniejszych ustaw, która pozwoliłaby na uporządkowanie prac legislacyjnych jest ustawa o stanowieniu prawa przewidująca w ściśle określonym okresie przejściowym, szczególne uprawnienia dla rządu.

Mówiąc o przemianach ustrojowych i przyspieszeniu powinniśmy sobie również uświadomić, że nie jest możliwe bez przeprowadzenia w parlamencie nowej ordynacji wyborczej. Z żalem muszę stwierdzić, że niezależnie od krytyki pod adresem parlamentu, że jest niedemokratycznie wybrany, żadne z ugrupowań politycznych nie przedstawiło dotychczas zwartego projektu ordynacji wyborczej, którą uznałoby za w pełni demokratyczną. Wszyscy czekają aż zrobi to rząd lub parlament, aby poddać ją druzgocącej krytyce. A może by jednak, zamiast toczyć niekończące się dyskusje, co jest demokratyczne, a co nie, spróbować podsumować je w formie projektów ustaw. Łatwiej było by wtedy wykazać, że toczące się debaty to nie tylko przelewanie z pustego w próżne, ale praca dająca pozytywne rezultaty.

Senator Zbigniew Romaszewski