"Ucieczka od wolności pod skrzydła MSW"
Ustawa o tajemnicy państwowej i służbowej.

Artykuł zamieszczony w tygodniku "Solidarność" w październiku 1994 roku

 

Dyskusja tocząca się w kraju na temat ustawy o tajemnicy państwowej skoncentrowała się wokół problemu odpowiedzialności karnej dziennikarzy za ujawnienie wiadomości stanowiących tajemnicę. Z przykrością muszę stwierdzić, że nie jest to jedyny i nawet nie najważniejszy mankament ustawy.

Co więcej, nie bardzo wyobrażam sobie możliwość naprawienia tego mankamentu w ramach poprawki senackiej, gdyż nie wynika on bezpośrednio z określonego przepisu ustawy a jest konsekwencją jej ducha nawiązującego do artykuły 93 obowiązującej Konstytucji, który mówi, że "... czujność wobec wrogów Narodu oraz pilne strzeżenie tajemnicy państwowej jest obowiązkiem każdego obywatela Rzeczypospolitej Polskiej".

Jeśli w trakcie prac nad nowelizacją Konstytucji z 1952 roku w artykule 93 raziła nas tylko Polska Rzeczypospolita Ludowa, to nie dziwmy się, że artykuł ten twórczo rozwinięty w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych zaowocował ustawą, która literą i duchem nawiązuje do szczytnych tradycji PRL.

Ponadto nie obwiniajmy za to koalicji rządzącej, bo ta, wnosząc poprawki do ustawy, wzbogaciła ją jedynie o artykuł ujawniający obsesje strachu przed badaniem i odkrywaniem historii PRL (art. 7 ustawy). Zasadnicze jednak zręby ustawy powstawały w kontrolowanym jakoby od 1990 roku przez środowiska postsolidarnościowe Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, zaś projekt rządowy w obecnym kształcie, był pierwotnie opatrzony podpisem pani Hanny Suchockiej.

Tak więc my, dzieci PRL-u, przestańmy toczyć spór o to kto winien, a przyjrzyjmy się dokładnie dlaczego ustawa ta jest nie do przyjęcia i czym ona grozi.

Przede wszystkim, duch całej ustawy ma swój rodowód w konstytucyjnym przepisie o czujności wobec wrogów narodu, a nie w podstawowym prawie obywatelskim gwarantującym dostęp do informacji. Prawo do dostępu do informacji zawarte w tej lub w innej formie, we wszystkich projektach konstytucji, niesie ze sobą równocześnie obowiązek lojalności wobec państwa. Te dwie zasady powinny lec u podstaw ustawy regulującej dostęp obywatela do informacji, nie zaś ustawy sankcjonującej jej reglamentację.

Normę powinien stanowić dostęp każdego obywatela, nie tylko dziennikarza, do informacji, a możliwość odmówienia tego dostępu, winna dotyczyć wyjątkowych sytuacji, w których ujawnienie informacji naraża na szkodę interes publiczny.

Niewątpliwym postępem w stosunku do uregulowań z roku 1982 jest dołączenie do ustawy zamkniętego wykazu informacji tajnych i ściśle tajnych. Równocześnie jednak, z nowego projektu ustawy, zniknął niezwykle ważny wyróżnik wiadomości mogącej stanowić tajemnicę państwową, a mianowicie że jest to wiadomość której ujawnienie "może narazić na szkodę" interes Państwa. Tak więc, bez względu na to, czy wiadomość dotyczy interesu państwa, czy też rzeczy dawno przebrzmiałych, nie mających z tym interesem nic wspólnego, jest ona tajemnicą jeżeli znajduje się wśród zagadnień wymienionych w załączniku.

Pominięcie formuły o interesie państwa nie jest przypadkowe. Zawarte w artykule 7 ustęp 1 i 2 przepisy - mówiące o tym, że bez względu na upływ czasu tajemnicą pozostają wiadomości identyfikujące agenturę, a przez 80, 60 i 40 lat utajniane są informacje dotyczące obronności i bezpieczeństwa państwa - w rzeczywistości chronią jedynie hańbę PRL-u.

Zgodnie z tymi przepisami nie dowiemy się, jak przebiegała interwencja w Czechosłowacji i kto za nią odpowiadał, nie dowiemy się kto użył wojsk w grudniu 1970 roku, nie dowiemy się kto podpisał zgodę na wkroczenie do Polski wojsk obcych w 1980 roku, (a taka zgoda była). Nie poznamy także wielu innych informacji o zdradzie państwa i narodu.

Nawet powstała podczas stanu wojennego ustawa o tajemnicy państwowej przewidywała możliwość aktualizacji klauzul tajności. Dziś, doświadczony przemianami ustrojowymi ustawodawca, nakazuje niektóre tajemnice chronić po wieki wieczne. Czy naprawdę sądzi, że ta ustawa przetrwa 80 bądź 60 lat? Jeśli będzie to naprawdę dobra ustawa to być może przez 20 lat nie będzie potrzeby jej nowelizacji. Jeśli jednak przyjmiemy ją w jej obecnej postaci, to już następny parlament będzie musiał napisać nową.

Prawdy historycznej nie da się wymazać przy pomocy ustaw. Nawet najgłębiej chroniona prawda o Katyniu po 50 latach ujrzała światło dzienne, a prawda o PRL miała by czekać 60, 80 lat? Czy aby ktoś nie przecenił swojej długowieczności?

Charakterystyczne jest, że fascynacja problematyką agentury i ukryciem prawdy o PRL doprowadziła do tego, że Sejm nie zauważył iż przyjmowaną ustawą pozbawia posłów i senatorów dostępu do wszelkich informacji tajnych i poufnych.

Dziś ten dostęp zapewnia ustawa o prawach i obowiązkach posłów i senatorów, która ma być zmieniona. Nowy jej projekt, przyjęty w sierpniu 94 przez Komisję Regulaminową Sejmu przewiduje, że zakres dostępu parlamentarzystów do informacji tajnych i poufnych określi ustawa o tajemnicy państwowej i służbowej. Zaś w tej z kolei ustawie, o uprawnieniach posłów i senatorów, nie ma ani słowa.

Zapominając o tym szczególnym zawikłaniu Sejm nie zapomniał jednak o zapewnieniu uprawnień dla nie istniejącej i na razie nie przewidzianej w innych ustawach komisji sejmowej dla nadzoru nad działalnością służb specjalnych (art. 9). Ponieważ, jak napisałem wyżej, komisja taka nie jest jeszcze nigdzie opisana, niewiele o niej wiadomo. Z ustawy o tajemnicy państwowej można jedynie wnosić, że będzie to rodzaj ekskluzywnej świątyni kapłanów tajemnicy.

Co poza karami dla nieposłusznych dziennikarzy i ochroną hańby PRL niesie nowa ustawa?

Tajemnica służbowa zasygnalizowana już w tytule ustawy potraktowana jest dość po macoszemu, nikt się nią bardzo nie przejmował i nie interesował konsekwencjami wprowadzanych uregulowań. Tak więc "Tajemnicą służbową jest wiadomość.... której ujawnienie może narazić na szkodę interes publiczny lub prawnie chronione dobro każdego kogo wiadomość dotyczy" (art. 2). Art 5 ust. 2 powiada, że osoba (każda osoba) sporządzająca dokument zawierający tajemnicę państwową lub służbową oznacza go odpowiednią klauzulą. Tak więc, każdy urzędnik uzyskuje prawo arbitralnego określania informacji jako tajemnicy służbowej i ukrycia jej przed obywatelem. Nie ponosi za to żadnej odpowiedzialności. Anonimowy urzędnik dowolnego szczebla będzie decydował o tym, co naraża na szkodę interes publiczny.

Można sobie doskonale wyobrazić całą rzeszę urzędników państwowych zaopatrzonych w pieczątki "poufne", którzy zinterpretują interes publiczny jako interes swej instytucji lub swój własny i sparaliżują już nie tylko dostęp opinii publicznej do informacji, ale w ogóle przepływ informacji pomiędzy urzędami. Znamienną cechą ustawy jest, że w ogóle nie uwzględnia faktu, iż reglamentacja informacji jest czasem bardziej szkodliwa niż jej ujawnienie, a podjęcie decyzji o utajnieniu informacji zazwyczaj ogranicza prawa obywatelskie wszystkich.

Jeśli decyzja o nadaniu klauzuli tajności będzie oderwana od odpowiedzialności osoby nadającej tę klauzulę, to cała ustawa będzie służyła w pierwszym rzędzie ukrywaniu wszystkich afer i niejasnych interesów funkcjonariuszy publicznych.

Jednak największym zagrożeniem jakie niesie ze sobą ustawa jest odbudowywanie omnipotencji resortu spraw wewnętrznych.

Zgodnie z artykułem 15 tylko w resortach spraw wewnętrznych i obrony narodowej mogą istnieć stanowiska na których dostęp do wiadomości tajnych nie wymaga upoważnienia. Pod rządami ustawy z 1982 r. takie stanowiska istnieją we wszystkich resortach, określają je odpowiednio: Rada Ministrów, Prezydent oraz Marszałek Sejmu i Senatu w podległych sobie instytucjach.

Tak więc wedle nowej ustawy, np. dyrektor gabinetu prezydenta czy premiera, automatycznego dostępu do informacji tajnych nie posiada i wszystkie pisma z klauzulą tajne musi rozcinać sam Premier lub Prezydent. Trzeba przyznać, że to sprawia komplikacje w pracy, której nie dostrzeżono. Jednocześnie nie można przeprowadzić żadnej kontroli instytucji państwowej (z użyciem materiałów tajnych) o której nie wiedziałoby MSW. Tylko bowiem minister tego resortu może udzielić kontrolerom zgody na dostęp do tajemnicy. W wypadku kontroli NIK zgoda taka wymagana jest przy dostępie do wiadomości ściśle tajnych. Innymi słowy, aby móc przeprowadzić kontrolę materiałów tajnych w dowolnym resorcie potrzeba zgody MSW.

Osobna sprawa, to udzielenie upoważnienia do dostępu do materiałów tajnych. Upoważnienia takiego określającego "zakres dostępu do wiadomości" oraz termin ważności udziela kierownik jednostki organizacyjnej "po uzyskaniu zgody Ministra Spraw Wewnętrznych, który może przeprowadzić stosowne postępowanie sprawdzające" (art. 11 ust. 4).

W przypadku odmowy Minister Spraw Wewnętrznych musi poinformować tylko kierownika jednostki organizacyjnej o jej przyczynach. Dla osoby zainteresowanej przyczyny odmowy i materiał na którym ją oparto pozostają nieznane.

Oczywistym jest, że w każdym kraju demokratycznym gdy mamy do czynienia z tajemnicą państwową istnieją procedury lustracyjne, ale są one bardzo precyzyjnie opisane w ustawie (ustawa szwajcarska, brytyjska procedura pv), a poza tym toczą się za wiedzą i zgodą osoby lustrowanej, która w każdej fazie może ustosunkować się do zebranych na swój temat informacji. Ostateczną decyzję o zatrudnieniu na stanowisku wymagającym dostępu do tajemnicy państwowej podejmuje kierownik jednostki organizacyjnej. Materiały zebrane w procesie lustracyjnym stanowią oczywiście podstawę rozstrzygnięcia, ale żadne sugestie służb specjalnych nie są dla kierownika wiążące.

Przyjęte w omawianej ustawie rozwiązanie nawiązuje do PRL-owskiej tradycji sądów inkwizycyjno-kapturowych. Czyni z Ministra Spraw Wewnętrznych rzeczywistego realizatora polityki kadrowej państwa. Nikt bez zgody MSW nie może zatrudnić nikogo na eksponowanym stanowisku wymagającym dostępu do tajemnicy państwowej. Powracamy do normalności. O obsadzie stanowisk w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, Ministerstwie Współpracy z Zagranicą, Ministerstwie Łączności, Komunikacji itd. itd. znów decyduje MSW. Muszę przyznać, że czynienie Ministra Spraw Wewnętrznych arcykapłanem wiadomości tajnych jest na dodatek rzeczą niezwykle dyskusyjną, bo nie ma chyba w Polsce innego resortu w którym uległaby zniszczeniu w nie wyjaśnionych okolicznościach ponad 1/3 akt, a o prawdziwości pozostałych toczy się nie kończąca dyskusja.

Jeśli na zakończenie zauważymy, że cała ustawa w preambule powołuje się na ochronę praw i wolności obywatelskich to trzeba przyznać że generał Kiszczak do takiej hipokryzji się nie posuwał.

Zbigniew Romaszewski

Warszawa, 3 października 1994 roku.