Taktyka dla polityki, czy polityka dla taktyki
w odpowiedzi panu Steczyńskiemu

Artykuł z lipca 1994 roku

 

Sprawa niefortunnego wyniku wyborów senatorskich w województwie elbląskim i chełmskim ma już ponad miesiąc. Gromie okrzyki o zdradzie w Solidarności wydawane przez ludzi których wkład w budowę Związku jest raczej mało znany umilkły i właściwie warto by przestać się tym zajmować, gdyby nie pewne, powiedziałbym fundamentalne różnice w rozumieniu tego czym jest polityka i jak ją należy uprawiać, które zarysowały się pomiędzy mną, a panem Steczyńskim w jego tekście drukowanym w 29 numerze Tygodnika Solidarność z 15 lipca 1994 r.

Ponieważ poglądy pana Steczyńskiego nie są odosobnione, a wyniki wyborów senatorskich w województwie elbląskim można traktować jako pewnego rodzaju preludium do przyszłorocznych wyborów prezydenckich, to może warto sobie pewne rzeczy wyjaśnić.

Co do samych wyborów to niewiele jest do powiedzenia, wyniki mówią same za siebie, jeżeli Krasowski zebrał ok. 20 tys. głosów i tylko 1400 głosów zabrakło mu do wygrania, zaś kandydat koalicji zmontowanej przez Region ok. 10 tys., to nawet najbardziej obłędna sofistyka nie jest w stanie przekonać, że to Krasowski odebrał głosy kandydatowi koalicji, a nie odwrotnie. A więc jeśli ktoś deklaruje, że nadrzędnym celem jest powstrzymanie rekomunizacji i niedopuszczenie do rządzenia krajem przez stare układy, to błąd wystawienia drugiego mniej popularnego kandydata jest po prostu oczywisty. Koniec końców jeśli uprawia się politykę, tworzy koalicje, to trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że jest istotna różnica między ordynacją wyborczą do Sejmu i do Senatu i że w tej ostatniej osobista popularność kandydata odgrywa znacznie większą rolę niż zawierane taktycznie koalicje.

Choćby nam się to bardzo nie podobało, to jednak okres 4 lat i skąpość środków materialnych powodują, że wpływy partii politycznych są jeszcze ciągle bardzo ograniczone. Na dodatek zawierane koniunkturalnie koalicje partii o skrajnie różnych programach i nieprzezwyciężone antagonizmy wśród partii bliskich programowo, czynią partie polityczne społecznie niewiarygodnymi, a tańczony przez nie kontredans postrzegany jest przez społeczeństwo jako walka o stołki. Dlatego też ludzie wolą wybierać kogoś o jasnej skrystalizowanej osobowości politycznej niż zawierzać swoje głosy kandydatowi wysuniętemu przez koalicje ugrupowań z których każde budzi jakieś wątpliwości i których jedyną wspólną koncepcją programową jest niedopuszczenie kontrkandydata koalicji rządowej.

Czy tworząc tak dziwną koalicję nikt sobie nie zdawał sprawy, że jest parę istotnych dla społeczeństwa problemów, które zasadniczo różnią uczestników koalicji. Czy jest się za lustracją, czy przeciw? Czy jest się za walką z aferami, czy też afer nie ma, a są jedynie śmiałe inicjatywy gospodarcze? Czy jest się za wzmocnieniem roli związków zawodowych, czy za ograniczeniem jej i wprowadzeniem lockautu? To tylko przykłady pytań na które musiał odpowiadać kandydat na senatora. Jak mógł na nie odpowiadać kandydat koalicji? Jedynie wymijająco, że jest za, a nawet przeciw. To dobre powiedzonko Pana Prezydenta, ale jednorazowe. Przyjęte jako dyrektywa polityczna musi prowadzić do nikąd. Wzorzec polityka o którym nie wiadomo czy wchodzi na schody, czy z nich schodzi, już się przeżył. Ci co tak widzą politykę muszą przegrać, społeczeństwo polskie jest dużo mądrzejsze niż niektórzy sądzą, a poza tym po 50 prawie latach PRL jest uczulone na hipokryzję.

Niestety tekst pana Steczyńskiego nie jest w stanie rozwiać moich podejrzeń, że traktuje on współobywateli jako osoby nie do końca odpowiedzialne politycznie.

Bo cóż dla przeciętnego obywatela może znaczyć umiejętność dogadywania się w imię racji nadrzędnej powstrzymywania rekomunizacji w Rzeczypospolitej i nie dopuszczenia do rządzenia krajem ludzi starych układów. Co znaczy ta "nadrzędna racja powstrzymania rekomunizacji Rzeczypospolitej"? Czy rekomunizacja to synonim diabelskiego systemu totalitaryzacji życia społecznego w kraju? Jeżeli tak, to chętnie się z tym zgodzę. Dostrzegam tu wiele zagrożeń zarówno z prawa jak i z lewa. Diabeł nie jedno ma imię. Ale jeśli wyobraża sobie restytucję PRL w jego zasadniczych cechach, to muszę zaprotestować.

To chyba żart: "To se ne vrati". Niech pan Steczyński na początek przekonana pana S. i kilku innych jego kolegów z SLD, ażeby głosowali za nacjonalizacją i zrzekli się swoich udziałów w różnych spółkach, bankach itp. Jeśli mu się to uda, to cofnę wszystko co powiedziałem.

SLD to opoka kapitalizmu; że beneficjenci są inni niż by się chciało, to zupełnie inna sprawa, ale nie mówmy od razu o rekomunizacji, bo komunizm i kapitalizm to systemy społeczne, a nie układy towarzyskie.

Kto się utuczy na systemie opartym na zubożałym społeczeństwie i bogacącej się oligarchii, czy ludzie z "nomenklatury" czy ludzie z "solidarności", to społeczeństwu naprawdę obojętne. Ono odrzuca taki system. Nie straszmy ludzi sloganami, bo mają inne problemy i frazesy odczuwają bardzo boleśnie.

No i może nie przesadzajmy, z tą racją nadrzędną. Racją nadrzędną jest budowa demokratycznego, wolnorynkowego, sprawiedliwego państwa polskiego, a ludzie ze starych układów stoją temu na przeszkodzie. Dlaczego są tacy niebezpieczni?

Dlatego, że:

  1. Pozostają w nieformalnych "układach" dominujących polską gospodarkę i blokujących możliwości rozwijającej się normalnej gospodarki wolnorynkowej (patrz Rady Nadzorcze Banków, Spółek itp.).
  2. Pochodzą z selekcji negatywnej opartej na serwiliźmie, oportunizmie, koniunkturalizmie i jak się okazało cynizmie, a nie jak oczekiwano komunizmie.
    W tych warunkach są bardzo złym elementem w budowaniu gospodarki wolnorynkowej, która wymaga inicjatywy i postawy twórczej.
  3. Stanowią wyzwanie dla ogromnej ilości ludzi, którzy swą postawą i wiernością ideałom doprowadzili do odrodzenia się wolnej Polski i którzy znaleźli się w poniewierce. Powoduje to szerzenie się moralnego relatywizmu i anarchizuje życie w kraju.
  4. Pozostają w "układach" z "układami" naszych wschodnich sąsiadów i stanowią zagrożenie dla polskiej racji stanu.

To są te istotne racje nieufności w stosunku do byłej nomenklatury i być może dziś nie trzeba by o tym pisać gdyby nie nieprzejednana postawa niektórych z pośród koalicjantów p. Steczyńskiego.

Z klęski 19 września Elbląski Zarząd Regionu wyciągnął wniosek chyba najistotniejszy - musimy współdziałać ze wszystkim ugrupowania postsolidarnościowymi mimo dzielących nas różnic programowych i politycznych. Jeżeli będzie jeden kandydat, możliwość zwycięstwa i udowodnienia, że obóz reform nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, zwiększy się niewspółmiernie.

Co prawda wniosek wyciągnięty z 19 września "kupą mości panowie" nie był może zbyt odkrywczy, to użyta frazeologia wiele wyjaśnia. Tak się fatalnie składa, że kiedy był obóz postępu, ja byłem w obozie wstecznictwa, a kiedy rozkwitał obóz reform mnie nazywano raczej oszołomem (Krasowskiego zresztą też). O obozie oszołomów jakoś nie pisano.

Odmienność naszych ocen wyniku wyborów 19 września 1993 jest znamienna. Otóż po pierwsze społeczeństwo wypowiedziało się jednoznacznie przeciwko reformom, które w skutkach prowadzą bardziej do latynizacji niż europeizacji naszego układu społecznego. Koszt reform obciążający najszersze rzesze społeczne i powodujący ich pauperyzację, przy jednoczesnym bogaceniu się wąskich kręgów powiązanych z byłą nomenklaturą był, jest i będzie nie do zaakceptowania i aby zyskać społeczne zaufanie nie wystarczy się w "obozie reform" przetasować, ale trzeba stworzyć nową jasną wizję dalszych przeobrażeń Polski.

Po drugie, nie da się zastąpić polityki, polegającej na tworzeniu koncepcji państwa, na budowaniu trudnych kompromisów w gąszczu różnych często sprzecznych interesów społecznych, wąską i doraźnie rozumianą taktyką polityczną. Niestety dostrzeganie w polityce w pierwszym rzędzie, jak to się mówi "gry", lansowane również przez media jest na tyle powszechne wśród "polityków", że staje się zasadniczym elementem patologii politycznej naszego kraju.

Bezsprzecznie polityka posiada swoją taktykę, w polityce toczy się jakaś "gra", ale musi to być gra toczona w walce o jakieś wartości, służące realizacji jakichś programów, a nie wyłącznie jak to określa dosadnie społeczeństwo walka o stołki.

Dlatego też tworzenie koalicji "mimo dzielących różnic programowych i politycznych" może służyć jedynie budowaniu sitw i kompromitowaniu polityki jako takiej. Nie znaczy to, że odrzucam w ogóle możliwość tworzenia koalicji wyborczych. Oczywiście w wyborach 19-tego września należało takie koalicje tworzyć, bo i różnice programowe pomiędzy szeregiem partii były niewielkie i mandatów do podzielenia bardzo dużo. Jeśli się nie zbudowało konsensusu ideowo - programowego to można się było przynajmniej umówić, że po wyborach się rozchodzimy, ale tu my mamy dobrego kandydata to my obsadzamy, tam wy macie, to wy obsadzacie, a tam oni. Ale nie różnice programowe zadecydowały o tym, że do takich koalicji nie doszło, a właśnie obłędne antagonizmy personalne, rozbudowane ambicje i zawyżone poczucie własnej siły i znaczenia.

To one właśnie decydowały o tym, że "nasz" kandydat choćby pozbawiony jakichkolwiek predyspozycji do zasiadania w parlamencie był lepszy od naprawdę wartościowego kandydata ewentualnego koalicjanta.

Wtedy talentów taktycznych zabrakło, liczono, że wymyślna i niesprawiedliwa ordynacja wyborcza, która miała utrwalić dyktat "silnych" partii doprowadzi do ukarania i wyeliminowania niepokornych słabszych koalicjantów.

Niestety wszyscy w atmosferze gorszących sporów okazali się słabi.

Inna jest sytuacja gdy do obsadzenia jest jeden mandat. Wtedy taka koalicja silnie zróżnicowana programowo i dodatkowo silnie zantagonizowana personalnie może wysunąć tylko kandydata "niekontrowersyjnego", a więc bez wyraźnej osobowości, bez jednoznacznych dokonań politycznych, który się po pierwsze nikomu nie naraził, ale taki kandydat z kolei jest kandydatem mało atrakcyjnym w wyborach jednomandatowych, gdzie ludzie oczekują osobowości, jednoznaczności i budzącego kontrowersje temperamentu.

W wypadku wyborów elbląskich zadecydowały obydwa mechanizmy. Funkcjonujące podobnie jak 19 września antagonizmy personalne nie pozwoliły koalicji uznać, że kandydatura E. Krasowskiego jest jednak lepsza, a zawyżona samoocena kazała wysunąć swojego kandydata.

Powszechnie znaną jest rzeczą jak dużo zrobił dla Solidarności E. Krasowski, który ją w województwie elbląskim organizował, za nią siedział w więzieniu, odbył najdłuższą zapewne w dziejach stanu wojennego głodówkę, który był w swojej pracy parlamentarnej wierniejszy ideałom Związku i linii politycznej wyznaczanej uchwałami Komisji Krajowej niż wielu spośród przedstawicieli Solidarności w ówczesnym Parlamencie. Muszę powiedzieć, że tak jednoznaczny brak zgody na wysunięcie kandydatury Krasowskiego oraz poparcie kandydata uzgodnionego z ugrupowaniami, które linie Związku jawnie zwalczały, trudno nazwać solidarnością. Należałoby raczej mówić o krótkowzrocznym kunktatorstwie politycznym.

Dlaczego zaś żadna z afer gospodarczych zgłoszonych przez Krasowskiego nie znalazła swojego finału w prokuraturze, niech pan Steczyński nie pyta jego, który był posłem (i to naogół w opozycji), lecz swoich koalicjantów, których przedstawiciele pełnili wówczas władzę wykonawczą.

Moja wypowiedź daleko przerosła ramy polemiki z panem Steczyńskim, a część podnoszonych w niej problemów jest w tekście pana Steczyńskiego zaledwie zarysowana. Nie czuję jednak wyrzutów sumienia, bo warto dyskutować o polityce i mechanizmach politycznych, aby zwalczyć patologię i odbudować normalne życie polityczne demokratycznego kraju.

Myślę, że jest tu wiele do zrobienia i nie wiem czy do przyszłorocznych wyborów prezydenckich zdołamy uwolnić się od fałszywej alternatywy: kilkunastu kandydatów, którzy wzajemnie zabierają sobie głosy, bądź jeden kandydat co prawda uzgodniony przez polityków, ale za to niepopularny w społeczeństwie.

 

Rekomendacja

Od redakcji: Poniżej zamieszczamy tekst rekomendacji Senatora Zbigniewa Romaszewskiego dla Edwarda Krasowskiego zamieszczonej w specjalnym wydaniu dwutygodnika "Dla Ciebie i Twoich Przyjaciół" w dniu 19 czerwca 1994 roku.

Dlaczego Edek Krasowski

Dlatego, iż się w Parlamencie sprawdził i nie zawiódł nigdy zaufania wyborców.

Dlatego, że jego postawa była wynikiem uznawanych wartości, a nie istniejącej koniunktury politycznej.

Dlatego, że miał zawsze dostateczną ilość odwagi cywilnej, by podejmować problemy istotne dla Kraju, a niewygodne dla klasy politycznej problemy, których ogromna część polityków wolała nie zauważać, by nie być zmuszoną przeciwstawiać się irracjonalnej modzie i nie ściągać w ten sposób na siebie niechęci.

Walka z aferami, walka o odkłamanie naszego życia politycznego, wreszcie walka o zapewnienie sobie przez Polskę suwerennych praw na Zalewie Wiślanym i o odbudowę w Elblągu portu morskiego - to główne tematy jego parlamentarnej działalności.

Myślę, ze dziś, kiedy sytuacja w Parlamencie jest szczególnie trudna, właśnie tacy jednoznaczni ludzie, posiadający jednocześnie dostateczne wyrobienie parlamentarne są nadzwyczaj potrzebni.

Myślę, że z Krasowskim wybór jest bardzo prosty: trzeba posłuchać, co mówi i jeśli podzielasz jego poglądy, to możesz być pewien, że zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby je realizować.

Taki jest Edek.

Zbigniew Romaszewski
Senator Rzeczypospolitej Polskiej

 

Dodatek

Od redakcji: Poniżej zamieszczamy tekst artykułu z Tygodnika "Solidarność" z 15 lipca 1994 roku, który wywołał napisanie powyżej zamieszczonego tekstu.

Zdaniem Andrzeja Steczyńskiego,
przewodniczącego Zarządu Regionu NSZZ „Solidarność” w Elblągu

Wybory uzupełniające do senatu, Jakie przeprowadzono w województwie elbląskim i chełmskim, stały się poletkiem doświadczalnym, na którym ugrupowania postsolidarnościowe usiłowały przećwiczyć umiejętność dogadywania się w imię racji nadrzędnej, jaką niewątpliwie jest w tej chwili powstrzymanie rekomunizacji Rzeczypospolitej i niedopuszczanie do rządzenia krajem ludzi starych układów. W obu przypadkach wygrali przedstawiciele koalicji rządowej. O przyczynach mówi się sporo, szczególnie w kontekście wyników wyborczych w województwie elbląskim.

Z klęski 19 września Elbląski Zarząd Regionu wyciągnął wniosek chyba najistotniejszy — musimy współdziałać ze wszystkimi ugrupowaniami postsolidarnościowymi, mimo dzielących nas różnic programowych i politycznych. Jeżeli będzie jeden kandydat, możliwość zwycięstwa i udowodnienia, że obóz reform nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, zwiększy się niewspółmiernie. Tym bardziej że spodziewaliśmy się wyborczego aliansu SdRP i PSL. Po uzgodnieniu wstępnych warunków uczestnictwa w grze wyborczej rozpoczęliśmy trudne i czasochłonne negocjacje z ugrupowaniami politycznymi.

Pierwszym, który zgłosił się jako potencjalny kandydat na senatora, był E. Krasowski. Tempo było zadziwiające. Pierwszy telefon do Zarządu Regionu i pierwsza rozmowa odbyła się w 72 godziny po śmierci senatora Jankowskiego z PSL Podobny szturm został także przeprowadzony na kwaterę główną, czyli przewodniczącego Mariana Krzaklewskiego. Treść rozmów była zapewne podobna: tylko ja mogę wygrać, tylko ja jestem najbardziej znany w województwie elbląskim, tytko ja dla tego województwa coś zrobiłem. Przedstawiliśmy w miarę precyzyjnie nasze stanowisko: jeżeli wokół osoby byłego posła, skądinąd mieszkańca Gdańska, a nie Elbląga, uda się stworzyć porozumienie wyborcze, dzięki któremu ze strony „posierpniowej" będzie tylko jeden kandydat, to Solidarność zaangażuje się w wybory senackie i poprze p. Krasowskłego. W obopólnej zgodzie rozstaliśmy się z kandydatem na kandydata.

Z pierwszych rozmów potencjalnej koalicji wynikało, że w województwie elbląskim wspomnienia po byłym pośle nie są najlepsze. Podnoszono przeróżne argumenty. Przede wszystkim, że nie mieszka w regionie, z którego chce kandydować i od roku z województwem elbląskim i jego problemami niewiele miał styczności. Nie bez pewnej racji zauważono, że teraz atakuje partyjniactwo i głośno podkreśla brak przynależności do jakiegokolwiek ugrupowania, podczas gdy jeszcze parę miesięcy temu zmieniał członkostwo częściej niż rękawiczki. Zgłaszano także zastrzeżenia bardziej merytoryczne, odnoszące się do parlamentarnej działalności wiecznego tropiciela afer, z której żadna nie znalazła prokuratorskiego finału.- Musimy przyznać, że zaskoczeni zostaliśmy tak zdecydowanym opiniami. Wszyscy nasi rozmówcy opowiedzieli się za kandydaturą Wacława Bieleckiego, kandydata Solidarności w ubiegłorocznych wyborach, podczas których dał się wyprzedzić tylko reprezentantom SLD i PSL. Rozmowy zakończyły się pomyślnie, podpisaniem porozumień, również w sprawie wyborów samorządowych. Wstęp do wyborów był zatem bardzo obiecujący.

Wszystkim przedstawionym pokrótce argumentom i faktom przeciwstawił się senator Zbigniew Romaszewski, oświadczając wszem i wobec, że popełniliśmy błąd nie stawiając na najsłuszniejszego, wskazanego przez niego kandydata, E. Krasowskiego. Racja przewodniczącego Klubu Senackiego "S" brzmiała: tylko Krasowski może wygrać. Swoją tezę postanowił udowodnić w sposób, jaki wzbudził protesty organizacji zakładowych. Regionu Elbląskiego, angażując się bezpośrednio w kampanię wyborczą, de facto skierowaną przeciwko kandydatowi Solidarności. Nie pomogły próby mediacji i zaangażowanie się władz krajowych Związku w rozwiązanie tego całkowicie zbędnego konfliktu. Elbląska „S" twierdziła, że dwaj kandydaci obozu postsołidarnościowego wzajemnie odbiorą sobie elektorat i tak się właśnie stało.

Opinie powyborcze, także te zamieszczone w "Tygodniku Solidarność", obarczyły winą za przegraną władze związkowe Regionu Elbląskiego. Pragniemy zatem poinformować wszystkich Czytelników artykułu Dariusza Lipińskiego „W Elblągu myśli się powoli" że procesy myślowe kory mózgowej członków Związku Regionu Elbląskiego nie odbiegają w swym tempie od ogólnie przyjętej średniej (zresztą bliskość wód Bałtyku i zawartość jodu stwarza warunki do niezakłóconego rozwoju intelektualnego), a tęgości elbląskich głów niech dowodzą chociażby sukcesy gospodarcze firm naszego Województwa (Elbrewery, Celuloza, ABB-Zamech), które także w pewnym zakresie są zasługą działaczy Solidarności.

Znacznie też trudniej i rzadziej niż w Warszawie spotyka się ludzi mających patent na wszystko, lepiej wiedzących i posiadających jedyną najsłuszniejszą rację. Typowe cechy „homo sovieticus" częściej spotyka się u światłych przedstawicieli politycznego establishmentu niż w Elblągu.