Pomieszano dobro ze złem
Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Joanna Lichocka
Wywiad dla Tygodnika Solidarność ze stycznia 1993 roku
Joanna Lichocka: 4 czerwca 1992 roku był pan prezesem Radiokomitetu. Jak wyglądał ten dzień?
Zbigniew Romaszewski: Był bardzo pracowity. Zaczął się od referowania na komisji sejmowej rządowego projektu ustawy o radiokomitecie. Z Sejmu musiałem potem pobiec do Senatu gdzie była przyjmowana inicjatywa ustawodawcza mojej komisji o ściganiu przestępstw nie ściganych z przyczyn politycznych w latach 1944 - 1989. Inicjatywa ta została przyjęta, a więc dzień zaczął się od sukcesów. Potem pojechałem do Radiokomitetu. Gdy po południu wracałem do domu, wiedziałem już, że listy Macierewicza zostały w sejmie przedstawione. Miałem też oświadczenie Lecha Wałęsy o tym, że owszem coś podpisywał, ale nie pamięta co i że zawsze pracował dla dobra Polski. Gdy znalazłem się w domu, zadzwonił do mnie rzecznik prasowy rządu, pan Polkowski i poprosił o umożliwienie premierowi, Janowi Olszewskiemu wystąpienia w telewizji i radio. Zgodziłem się z tą propozycją gdyż waga wydarzeń była tak wielka, iż sądziłem że społeczeństwo ma prawo wiedzieć co premier rządu ma do powiedzenia... Zadzwoniłem więc do dyrektorów I i II programu telewizji oraz I programu Polskiego Radia z prośbą o zorganizowanie czasu antenowego. Ponieważ w sejmie była już ekipa telewizji transmitująca na żywo w II programie obrady sejmu - ja zdecydowałem o kontynuowaniu transmisji do końca bez względu na konieczność zmian w przyjętym programie audycji.
J.L.: Co stało się nazajutrz?
Z.R.: O 9 rano pojawiłem się w radiokomitecie na kolegium. Podziękowałem zespołowi za wysiłek włożony w zorganizowanie owej transmisji. Miałem oczywiście świadomość, że gdyby nie współpraca całego zespołu RiTV i gdyby ktoś chciał moją decyzję o transmisji sabotować, to w wyniku "trudności technicznych" przekazu telewizyjnego z owej sejmowej nocy po prostu by nie było. Gdy znalazłem się już w domu około, 21 zatelefonowano do mnie , że mam się stawić u nowego premiera Waldemara Pawlaka. Był już wieczór, więc odmówiłem, proponując spotkanie na dzień następny. W niecałą godzinę później ktoś, nie wiem kto, bo go żona o tej porze nie wpuściła, usiłował mi wręczyć dymisję. W sobotę byłem normalnie w pracy i dopiero tego dnia otrzymałem dymisję. Nie wiem doprawdy czemu tyle wysiłku włożono w moje natychmiastowe zwolnienie.
J.L.: Wtajemniczeni twierdzą, że właśnie owa decyzja o transmisji telewizyjnej była powodem natychmiastowej pańskiej dymisji. Czy raz jeszcze podjąłby pan taką samą decyzję?
Z.R.: Oczywiście! Żałuję tylko, że inni uczestnicy tych wydarzeń nie chcieli wystąpić przed kamerami. Gdyby na przykład prezydent zdecydował się przemówić do narodu - z taką samą lojalnością zorganizowałbym dla Niego czas antenowy. Uważałem i nadal uważam, że telewizja publiczna nie służy do załatwiania czyichś interesów, lecz do informowania społeczeństwa o tym co się dzieje. I jestem pewien że owej nocy ludzie bardzo byliby ciekawi, co prezydent ma do powiedzenia.
J.L.: Był pan bardzo krótko prezesem radiokomitetu...
Z.R.: Niecałe dwa tygodnie, bez kilku godzin. I poza tym że zdjąłem "Aby do świtu" i zlikwidowałem telefon rządowy w TAI - niewiele zdołałem zmienić. Przywróciłem Bobera. I niestety, zawiesiłem program "Refleks" Jacka Kurskiego i Piotra Semki -czego żałuję po dziś dzień.
J.L.: Czy Tygodnik "Solidarność", wracając do daty 4-ego czerwca nie demonizuje zbytnio tamtych wydarzeń? Może to po prostu tylko jeden ze zwykłych etapów budowania III RP? Czy wydarzenia 4 czerwca 1992 są ważne i warto do nich wracać?
Z.R.: Ta data jest niezwykle ważna. W tym momencie została postawiona podstawowa kwestia uczciwości i rozliczenia się z okresem 40-lecia PRL. Większość sejmowa uznała wtedy, że nie jest obciążeniem dla polityka fakt, iż współpracował on w przeszłości z tajną policją polityczną. Naganne okazało się publiczne mówienie o tym. 4 czerwca podjęto próbę przełamania moralnego kręgosłupa społeczeństwa. Jeżeli ma w Polsce rządzić nihilizm moralny, który niczego nie buduje, a wszystko niszczy, to państwo musi się rozlatywać. I, niestety, mamy chyba właśnie w Polsce do czynienia z taką sytuacją.