O „prawicy” i „lewicy”
Zapis rozmowy ze stycznia 1993 roku
Od Redakcji: Redakcja nie była w stanie ustalić, kto i z jakiej okazji przeprowadził zamieszczoną poniżej rozmowę. Nie wiemy także, czy była ona kiedykolwiek publikowana.
Zbigniew Romaszewski: Jeżeli spróbujemy się odnieść do wartości narodowych, to ja na pewno nie jestem prawicowcem. Sposób traktowania wartości narodowych przez prawicę jest mi głęboko obcy. Przecież to jednak mimo wszystko koła konserwatywne, właśnie koła narodowe miały w XIX wieku stosunek zdecydowanie negatywny do sprawy niepodległości, stawiały na kompromis z zaborcami. I w tym momencie ja opowiadam się za ruchem niepodległościowym, chociaż miał on jednak korzenie lewicowe. W 1905, to oni się napieprzali w gruncie rzeczy o to, tu była lewica, tu była prawica. Nurt lewicowy był nurtem niepodległościowym, a nurt narodowy był nurtem kompromisu z zaborcami. To tak było. Ale: są najrozmaitsze tradycje i najrozmaitsze korzenie. Te korzenie są właściwie wszędzie. Myślę, że dzisiaj musimy przede wszystkim wiedzieć czego chcemy dziś. Ja myślę, że to jest kwestia opracowania pewnego programu, już jasnego i wyartykułowanego, a nie odwoływania się wyłącznie do korzeni, jakichś tam korzeni dziewiętnastowiecznych, które są już w tej chwili tak poplątane, że właściwie rozplatać tego nie sposób.
Głos: Czy jakąś część sceny politycznej można określić mianem centroprawicy, a jeżeli tak, to jakie kryteria by pan przyjął?
Z.R.: Muszę powiedzieć, że terminy "lewica" i "prawica" w ogóle, w gruncie rzeczy neguję, jako terminy nieadekwatne, źle opisujące naszą rzeczywistość. Dla mnie jako fizyka i jest jasne, że pewne terminy mogą po prostu w ogóle nie pasować do pewnej rzeczywistości. Jeżeli zapytamy, jakiego koloru jest elektron, to jest to pytanie nonsensowne, bo odnosi się to do zupełnie innej sfery. Mówi się o prawicy Halla, mówi się też o prawicy w wydaniu Parysa. Co one mają ze sobą wspólnego? Centroprawica, może się dla mnie z równym powodzeniem nazywać centrolewica, mnie to zupełnie nie przeszkadza.
Tylko musi być jedno odniesienie: musi być odniesienie do tolerancji wobec struktur postnomenklaturowych. Jest to odniesienie do naszej schedy, schedy postkomunistycznej. Co my z nią mamy zrobić, jak my ją mamy przełamać?
G: To znaczy, że formuła łączenia ugrupowań politycznych byłaby właśnie taka...
Z.R.: Ja myślę, że ona już powstała. Być może to nie jest rzeczywiście najważniejszy problem dnia dzisiejszego, problem lustracji. Ale jest to problem, bez którego moim zdaniem ruszyć naprzód nie można. To znaczy pewne zaszłości, pewne elementy systemu poprzez układy postnomenklaturowe, poprzez układy nieformalne wkraczają w rzeczywistość Rzeczypospolitej. I tutaj jest kwestia tej granicy. Jeżeli my tej granicy nie postawimy, proces anarchizacji życia społecznego i powstawania pewnego nihilizmu moralnego będzie ciążył nad tym krajem bardzo długo. Samo wprowadzenie lustracji wiele nam nie zmieni, ale nie wprowadzenie - zatrzyma wszelkie procesy przemian. Uważam, że właśnie w tym punkcie nastąpiła polaryzacja, w moim przekonaniu - i to jest bardzo ważne - to jest taki punkt odnoszący się do pewnej deontologii. Tworzymy w tym kraju pewien system wartości, czy też wartości obowiązują w sposób ciągły i właściwie nie istnieją, nie mają żadnego odniesienia, nie ma odpowiedzialności, nie potrafimy odróżnić dobra od zła i tak dalej i tak dalej. I tu stanęła ta granica.
G: A te poszczególne grupy, które są za dekomunizacją, za lustracją. Jeśli by przeprowadzono dekomunizację, jaką one potem mogą odegrać rolę, czy one dalej będą tworzyć jeden blok, czy nie.
Z.R.: Wydaje mi się, że są tu również pewne zbieżności programowe. Ta deklaracja na przykład dała się jednak napisać, a ta deklaracja, która została przedstawiona, ona już o czymś jednak mówi, o pewnych założeniach konstruowania systemu ustrojowego III Rzeczypospolitej. No to jest pewna zgodność. Oczywiście, że jest jeszcze mnóstwo problemów dzielących, że jest kwestia różnych codziennych, bieżących rozwiązań, że mogą powstawać najrozmaitsze kontrowersje i tak dalej. Takie jest po prostu życie. Ale wydaje mi się, że to co już jest, to już jednak jest jakiś zalążek programowy, wokół którego można się koncentrować. A więc: wypowiedzenie się przede wszystkim za systemem wolnorynkowym, za systemem demokratycznym, za wartościami chrześcijańskimi, przez co ja rozumiem uznanie doktryny społecznej Kościoła - dla mnie to oznacza na przykład, że własność nie jest dla własności, tylko jest dla ludzi. Mogą się tutaj pojawiać różne interpretacje, różne pomysły - jest to pewien zalążek spójnego systemu programowego.
Oczywiście, przygotowanie dokładnego, szczegółowego programu to jest po prostu praca, ale te prace będą trwały. Myślę, że stopniowo wraz z zorganizowaniem się tego ruchu, wraz z rozwijaniem się dyskusji i z powołaniem zespołów eksperckich, które będą mogły do różnych rozwiązań się odnosić - ten program będzie coraz bardziej konkretny i coraz bardziej ten szkielet będzie się przyoblekał ciałem. To jest rzecz bardzo ważna, bez tego powołanie tego ruchu nie bardzo by miało sens. Tu jest ogromna praca. Ale te prace już przecież trwają. Trzeba wziąć się za zupełnie konkretne problemy, na przykład: jak zorganizować system bankowy, albo jak się odnieść do przedsiębiorstwa. I tu są ustalone pewne pryncypia: panuje pełna niezgoda na to, ażeby na przykład procesy prywatyzacyjne dokonały się na drodze uwłaszczenia środowisk postnomenklaturowych i całkowitego wywłaszczenia społeczeństwa. Nieważne, czy jest to ideologia lewicowa, czy prawicowa. To jest po prostu zasada, od której nie można odstąpić. Rozpowszechniony jest, co prawda pogląd, że akumulacja kapitału może nastąpić na każdej drodze i każdy, kto jest dostatecznie cwany może ten kapitał akumulować, że nie jest ważne, skąd ta warstwa wzięła pieniądze, jak ona powstała, że w kapitalizmie też były afery. Owszem były, ale to była patologia tego ustroju, nie reguła. Jeżeli my patologię przyjmiemy za regułę, to wcale nie zbudujemy demokracji wolnorynkowej, zbudujemy autorytaryzm latynoamerykański. Bo nie ma takiej sytuacji w społeczeństwie demokratycznym, żeby większość społeczeństwa została wyeliminowana praktycznie z rynku. Demokracja wymaga stworzenia klasy średniej, a nie wąskiej oligarchii. To są te różnice, stworzenie klasy średniej to jest danie szansy ogromnej części obywateli. Nie mówię wszystkim, bo zawsze będą ludzie, którzy napewno w tym się nie zmieszczą. Tym się musi zająć opieka społeczna. Ale rozległa klasa średnia to jest baza, która stabilizuje ustrój demokratyczny, a nie stabilizuje go wąska grupa oligarchii finansowej. Taka grupa prędzej czy później odwoła się do systemu autorytarnego.